Artykuły

Spotkanie z Justyną Sieńczyłło

- Oboje z mężem od ponad sześciu lat walczymy o nowe miejsce na kulturalnej mapie stolicy, czyli o Teatr Kamienica przy al. Solidarności 93. Mamy jednak nadzieję, że będzie to coś więcej niż tylko teatr. Zamierzamy stworzyć centrum artystyczne i teatr otwarty, taki, do którego można przyjść kilka godzin przed spektaklem, zjeść obiad, wypić kawę i zostać długo po nim - mówi JUSTYNA SIEŃCZYŁŁO, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

W sobotę, 16 sierpnia, płońszczanie mieli niecodzienną możliwość zobaczenia u siebie znanej i lubianej aktorki Justyny Sieńczyłło w spektaklu w jej wykonaniu pt. "Mój dzikus".

Justyna Sieńczyłło przyjechała do Płońska w ramach XVIII już Biesiady Artystycznej. Pracownice Miejskiej Biblioteki Publicznej i jej dyrektorka Bożena Kaliściak regularnie dbają nie tylko o zwiększanie zainteresowania literaturą wśród płońszczan. Ważnym i widocznym elementem ich aktywności jest stworzenie cyklicznej imprezy z udziałem znanych i lubianych artystów.

- Jesteśmy drugą po MCK instytucją kulturalną w Płońsku i staramy się robić coś ciekawego - powiedziała "TC" Bożena Kaliściak. - To już 18. Biesiada Artystyczna, a więc pełnoletnia impreza, jest to nasz projekt autorski, a pierwsza miała miejsce w 2000 r. To dowód na ogromne nią zainteresowanie. Dla nas natomiast to satysfakcja i dowód zgrania zespołowego. Wszystko przygotowujemy sami: plakaty, zaproszenia, zajmujemy się obsługą. Są to imprezy bezpłatne, więc nie mamy z tego korzyści finansowych - dodała.

Spektakl wystawiony w specjalnie na tę okazję wypożyczonej sali Szkoły Muzycznej w Płońsku na długo pozostanie w pamięci tych, którzy go oglądali. Monodram komediowy "Mój dzikus" opowiada bowiem o życiu zwykłej pary. Mówi o sprawach codziennych w sposób niecodzienny, z humorem i lekkością. Zrozpaczony mąż, zwany dzikusem, marzący o nowej wiertarce udarowej, z utrapieniem przeżywa kolejne inwestycje żony Eweliny, topiącej majątek w kremach ratujących urodę. Sprawy codziennego życia we dwoje to dwa odległe światy. Świat kobiety wyznaczony przez obsesyjną dbałość o urodę i zmaganiem się z codziennymi obowiązkami domowymi, i świat mężczyzn, skupiających się na konkretach, bez zbędnych uniesień. Tym razem sztuka o mężczyznach opowiedziana została przez kobietę, z kobiecej perspektywy. Zachwyca tempem, różnorodnością umiejętności aktorskich, przepiękną dykcją i pełnym dowcipu tekstem, który nie ma co ukrywać, stał się prawdziwą perełką właśnie dzięki samej aktorce, znanej publiczności z ról serialowych w "Klanie" czy "Pensjonacie Pod Różą".

Komedia została napisana przez Emiliana Kamińskiego (prywatnie męża aktorki) i Jana Jakuba Należytego. Jest odpowiedzią na monodram Emiliana Kamińskiego. "W obronie jaskiniowca", prezentowany w Płońsku podczas IV Biesiady Artystycznej, wiosną 2003 roku.

Przy okazji występu na płońskiej scenie udało nam się porozmawiać z aktorką.

Czy wcześniej znała pani Płońsk?

- Nie. Nigdy tu nie byłam, choć wielokrotnie mijałam go w drodze nad morze, więc doskonale wiedziałam, gdzie jest położonv.

W takim razie jak pani odbiera tutejszą publiczność, już po spektaklu?

- Jest naprawdę wspaniała i żywiołowa. Na sali było dość jasno i doskonale widziałam każdą twarz i jej reakcje. Muszę powiedzieć, że jestem zachwycona niesamowitym poczuciem humoru, którym wykazali się panowie. W końcu, żartobliwie co prawda, ale poruszałam często drażliwe kwestie.

Czy występowanie przed małą publicznością uważa pani za korzystniejsze. czy wręcz przeciwnie, woli pani tłumy?

- Nie ma to dla mnie znaczenia, choć przyznaję, że w małym gronie wytwarza się kameralna i niepowtarzalna atmosfera. Jest przytulnie i ciepło, choć przy dzisiejszej pogodzie było mi czasami wręcz gorąco. Zbliża się kolejna burza, niestety.

Zamierza pani wraz z mężem, Emilianem Kamińskim, otworzyć swój teatr. Sprawa jest dość znana w kręgach warszawskich. Czy zechciałaby pani przybliżyć tę kwestię naszym czytelnikom?

- Z przyjemnością. Oboje z mężem od ponad sześciu lat walczymy o nowe miejsce na kulturalnej mapie stolicy, czyli o teatr Kamienica przy al. Solidarności 93. Mamy jednak nadzieję, że będzie to coś więcej niż tylko teatr. Zamierzamy stworzyć centrum artystyczne i teatr otwarty, taki, do którego można przyjść kilka godzin przed spektaklem, zjeść obiad, wypić kawę i zostać długo po nim. Pierwszych gości przyjmiemy prawdopodobnie jesienią. W pierwszej kolejności ruszy mała scena Parter z widownią na 100 osób, potem scena Piwnica Warszawska też na ok. 100 osób. Na końcu duża scena, w magazynie po przedwojennym browarze, na tyłach budynku, na 280 osób. Nasz teatr Kamienica to będzie coś więcej niż miejsce, do którego przychodzi się wyłącznie po to, by obejrzeć przedstawienie. Chcemy, by jego goście wspólnie spędzali czas po spektaklach, na wernisażach, koncertach i licznych spotkaniach autorskich. Ale przed nami jeszcze bardzo długa droga. Na razie gotowe są tylko mała scena i przylegające do niej pomieszczenia. W podziemiach, gdzie będą się mieściły dwie ceny: duża i kabaretowa, nadal leży gruz i trwają prace budowlane.

Jesteśmy jednak dobrej myśli i mamy nadzieję, że otwarcie odbędzie się ok. 30 listopada - bo wtedy ma termin rozliczenia unijnych pieniędzy. Przyznaję, że nie będzie to łatwe, gdyż wiele osób rzucało nam kłody pod nogi i mamy opóźnienia. Jednak doceniamy pomoc urzędników, którzy chętnie nam doradzają. Wspiera nas w naszej walce także prezydent Warszawy i jej rada. Bez ich pomocy byłoby o wiele trudniej.

Może pani przybliżyć troszeczkę historię tego miejsca?

- Kamienica należała w 1910 r. do bogatego handlarza skórą. W czasie okupacji grywał tu, w kawiarni Pod Fontanną - Szpilman. Obok istniała parowozownia, potem browar, a ostatnio magazyny. Dziś ułożono już dach, zamalowano ściany na parterze (tu znajdzie się jedna z trzech scen). Cały teatr ma być gotowy w 2008 r. Przedwojennym rarytasem jest też podłoga w piwnicy (tam będzie kolejna scena), która do dziś zachowała się tam niemalże w idealnym stanie. Jest to posadzka Villeroy & Bosch z 1910 r. W czasie remontu odkryto też część żydowskiej bożnicy i zalepioną glinianą niszę, która w czasie okupacji mogła służyć jako schowek przed Niemcami. To wciąż żywa historia i zostanie wyeksponowana.

Ponoć bardzo przydatne w zrealizowaniu tych wszystkich planów okazało się dodatkowe wykształcenie męża - budowlane?

- To prawda. On to czuje. Dlatego bardzo często sam zakasuje rękawy i pracuje razem z zatrudnioną brygadą. Przede wszystkim jednak pracuje nad koncepcją całości.

Opowiada pani o tym wszystkim z wielkim zaangażowaniem. Czy jednak nie uważa pani, że poświęca on temu wszystkiemu zbyt wiele siebie? Macie przecież dzieci, którymi trzeba się zająć i cala masę innych spraw.

- Mieszkamy w Józefowie i rzeczywiście wychowujemy dzieci: dwóch synów w wieku 4 i 6 lat. Dzieci zawsze są najważniejsze dla nas obojga. Rzeczywiście zdarza się, że mąż jest bardzo pochłonięty tym wszystkim. Uważam jednak, że nie ilość, a jakość spotkań z dziećmi ma podstawowe znaczenie. Nie wiem, czy podziwiałabym męża, który spędza dużo czasu w domu, pije z nudów piwo i narzeka na wszystko, mimo że jest cały czas z rodziną. To tak, jakby go w ogóle nie było, prawda? Emilian natomiast, kiedy jest z dziećmi, przeprowadza z nimi dyskusje o życiu, bawi się i tak naprawdę jest zawsze, kiedy to konieczne. Śmieje się zresztą, że ma przecież trojaczki- w postaci dzieci i teatru. Myślę też, że gdy chłopcy wzrastają w poczuciu idei i ciężkiej pracy, jaką wkłada się w realizacje pewnych przedsięwzięć, samoistnie uczą się życia.

Justyna Sieńczyłło - aktorka obdarzona nie tylko urodą, lecz także talentem aktorskim i pięknym głosem. W 1992 r. została absolwentką warszawskiej PWST i aktorką Teatru Powszechnego w Warszawie. Zagrała w nim wiele ról, z których najważniejsze to: Hermia w "Śnie nocy letniej" (1991), Chris w "Tańcach w Ballybeg" (1993), za którą otrzymała nagrodę dla młodej aktorki na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu w 1994 r., Swoja w "Na szkle malowane" (1993); Goplana w "Balladynie" (1994); Aniela w "Ślubach panieńskich" (1995), nagrodzona na 20. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych; Maria w "Romansie"; Tutli-Putli w "Pannie Tutli-Putli" (1997); Anna Page w "Wesołych kumoszkach z Windsoru" (2000); Liza Drozdów w "Biesach" (2002) czy Ruth w "Panieńskim raju" (2005). Jej talent wokalny jest doceniany przez realizatorów musicali w warszawskich teatrach muzycznych Syrena i Roma. Zagrała tam w "Piotrusiu Panie", "Crazy for You" oraz w "Pięknej Lucynadzie". Również w Teatrze Telewizji zagrała w kilku spektaklach muzycznych - "Słomkowy kapelusz", "Kram z piosenkami", "Boso, ale w ostrogach".

Występuje też w filmach, serialach telewizyjnych oraz w programach dla dzieci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji