Artykuły

Skaza na Deglerze

Prof. JANUSZ DEGLER zawsze jest pogodny, uśmiechnięty i życzliwy (...) jest osobą cenioną i lubianą. Ale umówmy się, nie ma ludzi tylko idealnych. Człowiek nie może być tylko dobry - musi mieć jakąś skazę. Obiecałem sobie, że wytropię, choć jedną taką skazę... - pisze Krzysztof Kucharski.

W tym roku spełniło się marzenie prof. Deglera: zagrał Króla w sztuce Witkacego "Karaluchy". W ostatniej chwili benefis podwójnego jubilata, teatrologa i historyka literatury profesora Janusza Deglera przeniesiono z Wrocławskiego Teatru Współczesnego do Teatru Polskiego. Okazało się, że ci, którzy pragną świętować dwa jubileusze kręcące się wokół liczb 40 i 65, zmieszczą się tylko w wielkim teatrze Ktoś mi niby żartem powiedział, że teoretyk teatru będzie obchodził 40. urodziny (a nie wygląda na tyle) oraz 65. wizytę w teatrze (a to niemożliwe, żeby ktoś tyle razy był w teatrze). A jest dokładnie odwrotnie - 65. urodziny i 40 lat pracy naukowej.

To chyba dowód popularności bohatera benefisu, który zawsze jest pogodny, uśmiechnięty i życzliwy. Niby liczba gości podpowiada, że jest osobą cenioną i lubianą. Ale umówmy się, nie ma ludzi tylko idealnych. Człowiek nie może być tylko dobry - musi mieć jakąś skazę. Obiecałem sobie, że wytropię, choć jedną taką skazę...

Zabić Otella

Kiedyś znienacka przygwoździłem profesora pytaniem, skąd wie, że zna się na teatrze. Zbladł, ale zamiast uczciwie odpowiedzieć, wykręcił się anegdotą: - Ja sobie zdaję z tego sprawę, że nie zawsze do pełnego, pięknego i jakiegoś wyjątkowego odbioru przedstawienia teatralnego konieczna jest wiedza. Teoretyczna, ugruntowana i historyczna. Teatr jest rodzajem magii działającej na nasze zmysły, wyobraźnię i wrażliwość. Pan i ja jesteśmy już mocno skażeni i oglądając spektakl od razu go porządkujemy, klasyfikujemy, racjonalizujemy, włączamy zmysł krytyczny, gdy tymczasem zwykły widz poddaje się urokowi teatru w rzeczywistych kategoriach. W swoim traktacie "Radne i Szekspir" Stendhal pisze z zachwytem o teatralnym strażaku, który zza kulis obserwował jak Otello dusi Desdemonę i w pewnym momencie nie wytrzymał i strzelił w kierunku Murzyna, bo ów strażak całkowicie uległ iluzji teatru. To jest wspaniały odbiór, bo bardzo emocjonalny.

Czy to nie zemsta?

Osobą emocjonalnie odbierającą teatr jest Alina Obidniak. Autorka wielkich sukcesów jeleniogórskiej sceny w latach minionych, jej dyrektor i reżyser, współpracowała z Deglerem, który był przez kilka lat kierownikiem literackim Teatru im. Norwida. Nagle zrezygnował. Alina Obidniak dostała zaproszenie na benefis, ale nie przyjedzie do Wrocławia: - Bardzo mi przykro, że nie będę na benefisie i nie ma w tym żadnej gry. W poniedziałek będę w Paryżu razem z wałbrzyskim teatrem, który pokaże tam "Kopalnię". Nigdy nie miałam pretensji do Janusza, że zrezygnował z pracy w moim teatrze. Jest osobą bardzo odpowiedzialną i uczciwą, a wtedy został prorektorem wrocławskiej szkoły teatralnej.

Człowiek instytucja

Kiedy cokolwiek się dzieje okołoteatralnego, Janusz Degler jest pierwszą osobą, do której wszyscy się zwracają (artyści, urzędnicy czy dziennikarze). Przez czterdzieści lat stał się instytucją. Nic dziwnego, że gdy rozwiązał się Teatr Laboratorium Jerzego Grotowskiego i zastanawiano się, czy "rupieci" po teatralnej legendzie nie wyrzucić na śmietnik, rozgryzany przeze mnie bohater wraz z moim nieżyjącym redakcyjnym kolegą Tadeuszem Burzyńskim i prof. Józefem Kelerą wystąpili z inicjatywą powołania ośrodka badań twórczości Grotowskiego, co, jak wiadomo - stało się ciałem. W miejsce teatru Grotowskiego powstało Drugie Studio Wrocławskie, a w nim pierwsze kroki reżyserskie stawiał dr Mirosław Kocur, fanatyk starożytnego teatru, właściciel Dolnośląskiego Brylantu 2002 za książkę "Teatr antycznej Grecji":

- Myślę, że profesor za mną nie przepadał - mówi dr Kocur - był wrogiem różnych moich zamierzeń w świętym miejscu, czyli byłej sali teatralnej zespołu Grotowskiego. Pamiętam, że strasznie mnie rugał kiedyś na ulicy, gdy się dowiedział, że robię tam "Wyspę" Fugarda. Jak wiadomo, Drugie Studio niedługo po śmierci jego twórcy Zbyszka Cynkutisa rozpadło się. Ja wyjechałem za granicę. Po powrocie spotkałem profesora dokładnie w tym samym miejscu wrocławskiego Rynku, w którym rozmawiałem z nim o "Wyspie". Spytałem, czy nie mógłbym pod jego egidą zamienić napisanej właśnie książki na pracę doktorską. Profesor trochę się wahał, ale skontaktował mnie z osobami, które mogłyby zrecenzować tę książkę. Ważna była wizyta u nieżyjącego już prof. Łaniewskiego. Gdy ten zaakceptował moją pracę, wszystko potoczyło się wartko. Zostałem naukowcem, jakby to nie brzmiało śmiesznie. Reżyseria jest zajęciem towarzyszącym.

Komu ta książka

Wiosną tego roku beneficjant chodził zadowolony z siebie ściskając pod pachą, dwa grube tomiska "Problemów teorii dramatu i teatru". To drugie wydanie zmienione i poszerzone antologii najważniejszych wypowiedzi teoretycznych o dramacie i teatrze, opublikowanych po roku 1945. W dwóch tomach zmieściło się 56 artykułów 36 autorów. Komu to potrzebne? Zadowolony autor antologii tak się tłumaczył:- To książka, która składa się z różnych tekstów najwybitniejszych polskich teoretyków literatury, dramatu i teatru, przede wszystkim pełni funkcję podręcznika. I z satysfakcją mogę powiedzieć, że kilka pokoleń młodych ludzi się na niej wychowało. Ten, kto interesuje się teatrem, może znaleźć w tych tomach rozstrzygnięcie swoich wątpliwości. Na przykład problemem, który ciągle funkcjonuje, jest jakby konflikt między autorem sztuki i reżyserem. W pewnych okresach ten konflikt przybierał bardzo ostrą formę. Pisarze się buntowali i usiłowali w jakiś sposób zabezpieczyć swój tekst przed nadmiernymi ingerencjami reżysera. Słynny w środowisku stał się swoisty dekalog Sławomira Mrożka zastrzegający w dziesięciu punktach, czego nie wolno reżyserowi zrobić z tekstem "Miłości na Krymie". Prapremierę miał reżyserować nie kto inny jak Jerzy Jarocki, mający na koncie kilka głośnych realizacji sztuk Mrożka (m. in. nagradzanych we Wrocławiu: "Tanga", "Portretu"). Kiedy przeczytał ów dekalog, zrezygnował z reżyserowania prapremiery, uważając że autor wkracza w nie swoje rejony i rozsadza go pycha.

Mam haka

Wiedziony kobiecą intuicją czułem, że Degler nie może być tylko dobrym człowiekiem. Musiał, jasny gwint, kogoś skrzywdzić. Łapię się ostatniej deski ratunku, dzwonię do Mieczysława Orskiego, redaktora naczelnego miesięcznika "Odra": - Mieciu, ratuj, bo mi się teza zawali. Ponieważ nikt nie jest idealny, czy nie uważasz, że Degler cię skrzywdził na początku twojej kariery? - Nie przypominam sobie. -To sobie przypomnij, w roku 1964 brałeś udział w konkursie poetyckim zorganizowanym przez "Ripostę" i zająłeś drugie miejsce zamiast pierwszego. Magister Janusz Degler był wtedy jurorem, czy nie wydaje ci się, że cię wtedy skrzywdził? - Najpierw chyba się bardzo ucieszyłem z tej nagrody - waha się redaktor Orski - ale potem zreflektowałem się, że rzeczywiście mógłbym ten konkurs wygrać. W efekcie postanowiłem nie pisać już więcej wierszy. To zajęcie dla lordów, jak kiedyś powiedział Tadeusz Różewicz. Jednak. W życiorysie prof. Deglera są ciemne smugi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji