Artykuły

40 lat na scenie Starego Teatru

ALEKSANDER FABISIAK, który nie zamierzał zostać aktorem, poszedł jednak śladami ojca - Kazimierza Fabisiaka. Ojciec urodził się w Warszawie, syn w Katowicach. Obaj zostali aktorami Starego Teatru.

W epoce, która odeszła, wielcy reżyserzy mieli miły zwyczaj wpisywania aktorom do programu sztuki podziękowań, słów uznania itp. Konrad Swinarski w programie "Dziadów" napisał Aleksandrowi Fabisiakowi: "Kochany Sobolewski dziękuję za wszystko. Wspaniale mówisz to opowiadanie - całuję serdecznie. Konrad Swinarski. (Kraków 18 II 1973)". Inny wielki - Tadeusz Łomnicki wypisał aktorowi w programie "Dwóch panów z Werony": "Kocham Cię mój trzeci Panie z Mediolanu. Olkowi z przyjaźnią i szacunkiem dla Jego sztuki - twój Tadeusz Łomnicki (Kraków 4 XI 1986)"'. A Andrzej Wajda w programie "Hamleta IV" wyjawił: "Drogi Panie Aleksandrze, zawsze z radością patrzę na Pana grającego tę (Rozenkrantza) rolę - wdzięczny Andrzej Wajda. (Kraków 30.VL 89)".

Śladami ojca

Aleksander Fabisiak, który nie zamierzał zostać aktorem, poszedł jednak śladami ojca - Kazimierza Fabisiaka. Ojciec urodził się w Warszawie, syn w Katowicach. Obaj zostali aktorami Starego Teatru.

Droga do Krakowa nie była prosta - wspomina syn. Wszystkie jej etapy związane były z pracą ojca, który w 1957 roku wrócił do Krakowa na zaproszenie dyrektora Teatru Słowackiego Bronisława Dąbrowskiego, a później przyjął propozycję dyrektora Starego Teatru Władysława Krzemińskiego i związał się z tą sceną aż do nagłej śmierci.

- Ojciec zmarł na scenie podczas ostatniej próby generalnej (z udziałem widzów) "Biesów". Było to 28 kwietnia 1971 r., na dzień przed premierą. Grałem też w tej sztuce, ja Szatowa, on Tichona już nie zagrał, bo "serce mu pękło". Dopadł go rozległy zawał. Czarni z "Biesów" zanieśli go za kulisy na ławkę obok sceny i Marek Lech, który w teatrze układał ruch sceniczny, próbował go ratować stosując sztuczne oddychanie. Przyjechało pogotowie i okazało się, że już nie było żadnych szans. Śmierć ojca na scenie przyczyniła się do scementowania całego spektaklu, który parę dni wcześniej pozostawiał wiele do życzenia. Spektakl nabrał niezwykłej, wręcz metafizycznej siły. Dla mnie było oczywiste, że muszę zagrać następnego dnia premierę. Ojca zastąpił Marek Walczewski, który o to poprosił.

Premiera "Biesów" odbyła się 29 kwietnia, dzień po śmierci znakomitego aktora. Biesy to trzecie i ostatnie spotkanie ojca i syna na scenie. Przedstawienie triumfalnie przemierzało sceny Polski i Europy przez 15 lat. Wcześniej obaj grali razem w "Śnie nocy letniej" Swinarskiego. - Najpierw grałem Demetriusza - wspomina Alek. - Potem, kiedy Jurek Zelnik odszedł do Warszawy, Konrad zaproponował, żebym zagrał Lizandra, a Demetriusza - Adaś Romanowski. W tym spektaklu ojciec grał Egeusza. To dziwne. Rzadko rozmawiałem z ojcem o pracy nad moimi rolami. Dlaczego? Nie wiem. Po latach bardzo tego żałuję. A przecież taka rozmowa jednak się odbyła. Było to 28 kwietnia, rozpoczęła się trzecia generalna próba "Biesów" Dostojewskiego w reżyserii Andrzeja Wajdy. Grałem Szalowa. Siedziałem przed lustrem w garderobie i poprawiałem charakteryzację - wydatny zarost pracowicie klejony tzw. siekanką. Zapatrzony w swoje odbicie nie zauważyłem, że już od dobrej chwili ktoś na mnie w tym lustrze uważnie patrzy. Była to twarz mojego ojca. W jego oczach zauważyłem iskierki tak dobrze mi znanego ciepła i jeszcze COŚ - jakąś dziwną melancholię, smutek i lęk. Patrzyliśmy na siebie długo i "rozmawialiśmy" o wielu rzeczach. W ułamku sekundy zmieściło się wiele, wiele słów, które nigdy nie oddadzą tej pełni, jaką zawierało jedno spojrzenie. Potem oparł mi rękę na ramieniu i cicho powiedział: Dobrze, tylko jeszcze śmielej i pewniej<<. Uśmiechnął się i wyszedł. Była to nasza niezwykła, a zarazem ostatnia rozmowa. Zszedł na dół i usiadł na widowni, z której wychodził na scenę. Publiczność powoli zajmowała miejsca.

Po godzinie już nie żył. Umarł na scenie wypowiadając swoje ostatnie słowa. Był to tekst Tichona: "Pana intencje są szlachetne. Pokuta nie może iść dalej. Ukaranie siebie w taki sposób byłoby godne podziwu, gdyby...".

Czy Aleksander Fabisiak podołał wyzwaniu? Praca była najlepszym lekarstwem na ból i rozpacz. Odbyła się premiera, spektakl odniósł ogromny sukces.

W 37 lat po śmierci ojca

Aktorstwo nie było dla Alka pomysłem na życie. Dzisiaj już mówi się: ród aktorski Fabisiaków, ale po maturze nie aktorstwo miało się stać jego zawodem. Nie recytował żadnych wierszyków na akademiach ani nie brał udziału w przedstawieniach szkolnych. W 1963 roku zdawał na polonistykę na UJ, ale zabrakło mu kilku punktów i nie dostał się. Wtedy ojciec powiedział: - Po co masz tracić rok? - Wiedział bowiem już wtedy, że we wrześniu będą dodatkowe egzaminy do PWST. - A może byś spróbował? - zapytał mnie. Pojechaliśmy do Białki Tatrzańskiej i tam pomógł mi ułożyć repertuar. Nauczyłem się monologu Wysockiego z "Nocy Listopadowej", paru tekstów Różewicza i Gałczyńskiego, i we wrześniu zdałem egzamin do PWST. Dostało się 16 osób. Ostro było. Do dyplomu doszło tylko osiem osób. Kilkoro już nie żyje: Krysia Chmielewska, Adaś Romanowski, Marian Czech, Wojtek Stockinger pracował w Radiu Wolna Europa jako lektor. Boguś Kierc jest w teatrze we Wrocławiu i pisze wiersze.

- Na wieczorze jubileuszowym w Starym Teatrze cytowałeś z pamięci recenzję Jana Pieszczachowicza z "Echa Krakowa", który ocenił cię jako bardzo obiecującego aktora. - Tak, umiem ją na pamięć. Pamiętam, jak niecierpliwie czekałem na pierwszą w życiu ocenę mojej pracy. Nasz dyplom, "Widok z mostu" Millera reżyserował Eugeniusz Fulde - ówczesny dziekan, który później został rektorem PWST. Chciałem się dostać do Starego Teatru, którym wtedy kierował Zygmunt Hübner. Byłem u niego na rozmowie i szczęśliwy podpisałem angaż. Następnego dnia na próbie drugiego spektaklu dyplomowego, którego opiekunem był Bronisław Dąbrowski - dyrektor Teatru Słowackiego zaproponował mi angaż. Odpowiedziałem, że to dla mnie zaszczyt i że się zastanowię, bo nie chciałem mu powiedzieć, że już mam umowę ze Starym... Wtedy dyrektorzy teatrów przychodzili na pokazy dyplomowe i po premierach rozmawiali ze studentami. Dzisiaj trzeba ich prawie siłą ściągać do PWST. - Dlaczego to się zmieniło? Czy aż tylu jest aktorów?

- To kwestia czasu. Dzisiaj trzeba szybko zaistnieć i zarobić. Studenci, którzy kończą szkołę, marzą o dobrym teatrze, ale żeby z czegoś żyć polują w castingach na role w serialach. To daje szybki i pewny dochód. Ambicje odkładają na później. Niektórzy z moich studentów mają szczęście, które tak potrzebne jest w naszym zawodzie - i odnoszą sukcesy, np. Magda Cielecka, Magda Walach, Tomek Karolak, Tomek Kot i inni. Ci "inni" zarobią w teatrze miesięcznie jakieś tysiąc dwieście złotych plus marne pieniądze za tzw. normy. I nie zawsze mają okazję spotkać interesujących reżyserów.

Ciągłość

- Czy miałeś poczucie, że kontynuujesz tradycję aktorskiego zawodu?

- Kiedy skończyłem szkołę, przez dwa lata terminowałem. Pierwsze poważne zadania otrzymałem w 1969 w słynnych "Sędziach" i "Klątwie" Konrada Swinarskiego. Grałem Urlopnika i od tego się zaczęło. Potem zaowocowało udziałem w Szekspirach, w "Dziadach" itd., aż do "Hamleta", którego Swinarski niestety nie skończył. Zginął w katastrofie samolotu pod Damaszkiem w 1975 roku. Ta śmierć zamyka "złoty okres" Starego Teatru.

- Czułeś wsparcie ojca? - To trudne do wytłumaczenia. Nigdy nie prosiłem ojca o protekcję. Jeśli już, robiła to moja żona, o czym nie wiedziałem, delikatnie sugerując, że ojciec mógłby szepnąć słówko reżyserowi o mnie. Nienawidziłem tego. Wolałem nie grać, niż pójść i prosić.

- Jesteś zafascynowany wnukiem. Czy "legenda aktorskiego rodu Fabisiaków" przejdzie na niego? - Krzyś ma niespełna dwa latka i świetny słuch. Potrafi wystukać na pianinie to, co usłyszał. Może będzie kompozytorem? Nie wiem. Gada jak najęty i wszystkie nowe słowa powtarza z dużą przyjemnością.

- Zagrałeś ponad sto ról, 40 lat na scenie. Czy któraś utkwiła Ci szczególnie w pamięci? Którą rolę lubisz najbardziej? - Pamiętam, kiedy Konrad Swinarski podszedł do mnie na próbie generalnej "Sędziów" i powiedział na ucho: bardzo dobrze. Takie słowa reżysera niesłychanie mobilizują aktora i pomagają mu dostrzec właściwą drogę do celu. Dodaje to nieprawdopodobnej siły. Nigdy takiego efektu nie osiągnie reżyser, który wylewa na zespól lub aktora przysłowiowy kubeł zimnej wody wygłaszając druzgocące, krytyczne uwagi.

- Masz jakieś aktorskie marzenie? - Konkretnego nie mam. Chciałbym zagrać dobrze napisaną rolę, w której można pokazać swoje umiejętności i... marzenia.

Profesor PWST

Do pracy w szkole teatralnej zaprosił go Edward Dobrzański - ówczesny dziekan - w 1984 r., prawie 25 lat temu. Od dziesięciu lat jest profesorem nadzwyczajnym, a dwa lata temu, za rektora Stuhra - został zwyczajnym. Na początku uczył dykcji, potem wiersza, a następnie scen. Najbliższym egzaminem jego studentów będzie "Świętoszek" Moliera.

Jest aktorem teatralnym, ale zagrał też sporo ról filmowych. Wspomina niektóre z nich: u Zanussiego w "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową", ceni sobie granie z Zapasiewiczem. Wystąpił u Kazimierza Kutza w filmie "Śmierć jak kromka chleba" o strajku górników kopalni "Wujek". U Krzysztofa Krauzego w "Grach ulicznych" wciela się w postać dyrektora banku, zamieszanego w tragiczną śmierć Pyjasa. Obecnie występuje w serialu "Teraz albo nigdy" na antenie TVN.

Przygoda japońska

Aleksander Fabisiak wyreżyserował w Japonii "Korczaka", którego zagrał Go Kato - najpopularniejszy aktor japoński. Drugą wersję "Korczaka" zrobił z Toru Nakajimą, który w pierwszej miał niewielka rolę. - Przyjechaliśmy z tym spektaklem do Krakowa i wystawiliśmy go w wersji kameralnej na scenie PWST. Było takie zainteresowanie, że zagraliśmy dodatkowy spektakl. Z Japonii przyjechały dzieci biorące udział w tym spektaklu, ale było ich mniej niż na japońskich scenach, dlatego doprosiliśmy dzieci z krakowskiego domu dziecka prowadzonego przez zakonnice.

Jako reżyser nie miał problemów z japońskim zespołem. - Po prostu polubiliśmy się - mówi. - Pracowało się tam znakomicie. Najpierw na warsztatach zrobi-

łem sceny ze Snu nocy letniej, potem poprosili o wyreżyserowanie sztuki o Korczaku. Jacek Popiel napisał scenariusz. Premiera była w Tokio, a spektakl z wielkim sukcesem pokazywano w wielu miastach Japonii. - Dlaczego Korczak, zdawałoby się problem dość odległy? - Głównie z powodu dziecka. Ono jest w Japonii traktowane jak skarb. Japończycy uwielbiają dzieci. Korczak tworząc system niezwykłej demokracji dziecięcej trafił tu na podatny grunt. Jego heroiczna postawa i poświęcenie życia dla wychowanków wzbudzają niezwykły szacunek u Japończyków.

Najważniejsze role Aleksandra Fabisiaka, wybrane z ponad stu: Urlopnik w "Sędziach", reż. Konrad Swinarski Demetriusz w "Śnie nocy letniej", reż. K. Swinarski Szatow w "Biesach", reż. Andrzej Wajda Bertrarnd w "Wszystko dobre, co się dobrze kończy", reż. K. Swinarski Gustaw w "Ślubach panieńskich", reż. Marek Walczewski Sobolewski w "Dziadach", reż. K. Swinarski Poeta w "Weselu", reż. Jerzy Grzegorzewski Ottavio w "Łgarzu", reż. Giovanni Pampiglione Clotaldo w "Ślubie", reż. Jerzy Jarocki Stanley w "Urodzinach Stanicy", reż. Anna Polony Turio w "Dwóch panach z Werony", reż. Tadeusz Łomnicki Monodram "Strategia dla dwóch szynek", reż. Piotr Szczerski Kanclerz w "Ślubie", reż. J. Jarocki Ksiądz w "Weselu", reż. A. Wajda Poeta w "Fauście", reż. J. Jarocki Beauperthuis w "Słomkowym kapeluszu", reż. A. Wajda Kapelan w "Damach i huzarach", reż. Kazimierz Kutz Kurt w "Play Strindberg", reż. Tadeusz Bradecki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji