Artykuły

Przez okulary felietonisty

"Narty Ojca Świętego" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Dawno już nie widziałem podobnego szturmu na kasę teatralną, jak w sobotę na "Narty Ojca Świętego" Jerzego Pilcha. Osób, które odeszły z kwitkiem, było najmniej tyle, ile pomieściła widownia Sceny przy Wierzbowej. Większość z nich, śmiem mniemać, przyciągnęła jednak osoba papieża w tytule, nie nazwisko autora. Obawiam się, że wśród widzów, którzy świadomie przyszli na Pilcha, zawiedzionych, jak ja, również nie zabrakło.

Nie da się ukryć, że debiutancką sztukę Jerzego Pilcha znacznie lepiej się czyta, niż ogląda na scenie. I nie winiłbym za to reżysera, ani tym bardziej aktorów, którzy dokonywali heroicznych wysiłków, by błyskotliwym, ironicznie przewrotnym dialogom nadać wiarygodne brzmienie i uczynić je zwyczajnymi, potocznymi. Żywioł literacko-felietonistyczno-publicystyczny okazał się jednak od ich starań silniejszy - co kilka kwestii wdzierał się szelest papieru.

Wielka szkoda, gdyż anegdota jest pyszna. Miejscowość Granatowe Góry żyje mitem Jana Pawła II, który w latach młodości przyjeżdżał tu na narty. Teraz, jak niesie plotka, po rychłym zrzeczeniu się urzędu papieskiego z racji kłopotów zdrowotnych, ma on ponoć zamiar osiąść tu na stałe.

Małomiasteczkowi notable, mimo sceptycyzmu co do prawdziwości tej "poufnej" informacji, szerzonej przez miejscowego proboszcza, zaczynają - chcąc, nie chcąc - przygotowywać się do nowej sytuacji. Szczególnie zainteresowani są wszelkimi profitami, jakie można by wyciągnąć z racji przybycia tak dostojnego gościa. Rozważają i inne problemy: jak Ojciec Święty zareaguje na codzienne obyczaje mieszkańców Granatowych Gór, daleko odbiegające od przezeń głoszonych.

Jerzy Pilch w swojej sztuce świadomie nawiązuje do "Rewizora" Gogola. Ale w tym nie jest konsekwentny, gdyż w jego satyrze na obyczaje współczesnej Polski zabrakło wyrazistego rozwiązania. Komedia nieoczekiwanie przeobrazi się pod koniec w rodzaj powszechnego "Kochajmy się!", co, zważywszy okoliczności, przypomina bardziej kolejny odcinek sitcomu niż utwór sceniczny. W finale konstrukcja przełamana zostaje po raz drugi opętańczą wypowiedzią profesora, który na skutek biegu wydarzeń postradał zmysły. Ocena sytuacji kraju - niby meczu, z udziałem samotnego zawodnika Jana Pawła II przeciw reprezentacjom światowych potęg gospodarczo-militarnych - nie należy do konceptów najwyższej klasy. A i widzów bawiła średnio, bo jak tu się śmiać z wynurzeń wariata?

Świetnie grane postacie, szczególnie przez Grzegorza Małeckiego (Młody Messerschmidt), Władysława Kowalskiego (Profesor Chmielowski) i Janusza Gajosa (Ksiądz Kubala) - w tej kolejności - nie złożyły się na udane przedsięwzięcie teatralne. Oprócz adramatyczności tekstu Pilcha, raziły tautologiczne ciągoty reżysera Piotra Cieplaka [na zdjęciu] - ilustrowanie bulwersujących opowieści burmistrza o małomiasteczkowej społeczności odgłosami rodzinnych pijackich awantur z offu - które na każdej profesjonalnej, szanującej się scenie nie powinny mieć miejsca.

Jerzy Pilch "Narty Ojca Świętego", reżyseria Piotr Cieplak, scenografia Andrzej Witkowski, premiera 6 listopada 2004 r., Teatr Narodowy, Scena przy Wierzbowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji