Artykuły

Kocham tę dzicz

O tym, jak się żyje w Warszawie i czy warto się angażować, rozmawiamy ze współtwórcą Teatru Komuna Otwock i jednym z najlepszych polskich grafików GRZEGORZEM LASZUKIEM.

Agnieszka Kowalska: Kiedy myślę "aktywista", od razu widzę ciebie.

Grzegorz Laszuk: Naprawdę? Chyba już jestem na to za stary (śmiech).

A jak ci się podoba to określenie?

- No podoba, podoba, bo wierzę, że tylko poprzez "aktywizm" można poprawić miasto i świat. W Komunie zawsze zależało nam na tym, żeby działać, zmieniać. Mamy anarchistyczno-punkowe korzenie i wizja oddolnie samoorganizującego społeczeństwa zawsze była nam bliska. Kiedyś naszym terenem działania był Otwock. Teraz większość z nas przeniosła się do Warszawy i powinniśmy się przemianować na Komunę Warszawa. Lokalność, dawniej Otwock, potem Ponurzyca, teraz Warszawa-Praga-Południe, zawsze była dla nas ważna. Łatwo jest gadać o uniwersalnych zasadach i problemach, ale o tym, czy są prawdziwe, świadczy konfrontacja z rzeczywistością. Często są to mało efektownie wyglądające działania, jak udział w Komisji Dialogu Społecznego ds. Teatru. Alina Gałązka z Komuny jest teraz szefową tej komisji.

Warto wchodzić w te urzędnicze struktury?

- Warto, bo zaczynają z tego wynikać dobre rzeczy, np. trzyletnie programy finansowania projektów kulturalnych. Dzięki takim długoterminowym dotacjom można coś zaplanować, a nie wciąż improwizować bez pewności, czy za pół roku będzie jeszcze gdzie grać. Nie chcemy mówić, że: "jacyś ONI znowu coś źle zrobili". To jest uciekanie od odpowiedzialności. Trzeba wpływać na to, żeby urzędnicy byli fachowi, odpowiedzialni i kompetentni. Dziś widać, jak wielka jest ich rola, jak mogą kształtować i zmieniać społeczeństwo.

No nie wierzę, czyli co - silne państwo?

- No tak, ja anarchista to mówię (śmiech). Przede wszystkim silne miasto i samorząd lokalny. To urzędnicy mogą uruchomić mechanizmy, które spowodują, że główne ulice miast nie będą ulicami bankierów i nie będą się zamykały o godz. 19, że centrum nie będzie obwieszone wielkimi banerami. To oni mogą podjąć decyzję, że kolejne tak ważne miejsca jak Koneser czy Elektrociepłownia na Powiślu nie będą sprzedane deweloperowi, tylko przeznaczone na cele kulturalne czy społeczne. Nie mam złudzeń, że deweloper będzie inwestował w kulturę, do której będzie musiał dopłacać.

Na Lubelskiej organizowaliście już m.in. wieczory wyborcze, dyskusję o sztuce w demokracji połączoną z wystawą Doroty Nieznalskiej i Grzegorza Klamana. Od początku chcieliście, by siedziba Komuny Otwock była czymś więcej niż zwykłym miejscem prób?

- Tak i zależało nam na tym, żeby gdzieś wreszcie osiąść na dłużej. Przez 20 lat przeprowadzaliśmy się już kilkanaście razy. Za każdym razem to było wykorzenianie i budowanie wszystkiego od początku. Lubelska to nie jest dobra przestrzeń teatralna, wiedzieliśmy, że raczej będzie nam służyła jako miejsce prób, a wystawiać będziemy gdzie indziej. Dlatego tu robimy to, co lubimy najbardziej - szybkie akcje. Jak nas coś zainteresuje, zaboli, to staramy się zrobić wokół tego jakieś działanie. Po akcji jest dyskusja, po dyskusji imprezka. Jakoś daje się przyjemnie i pożytecznie spędzić czas.

Porozmawiajmy o grafice. Dostrzegasz zmiany na lepsze na warszawskich półkach księgarskich czy słupach ogłoszeniowych?

- Teoretycznie wszystko jest kwestią gustu. Ale ważna jest też fachowość wykonywania prac, znajomość tego, co dzieje się na świecie, dostępu do literatury. A z tym jest ciągle słabo. Na dodatek tzw. powszechny gust psuje brzydota tego, co nas otacza - rozpadający się soc i nowobogacki korpor.

Jakich grafików szczególnie cenisz?

- Od zawsze jestem fanem Darka Komorka, bardzo mi się podoba to, co zrobił dla kolejnej edycji festiwalu Chopin i jego Europa. Zrewolucjonizował polski design w latach 80., działając w Stodole czy robiąc plakaty dla Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej, i nadal jest świetny - robi rzeczy z klasą, a przy tym nowoczesne. Lubię plakaty Górskiej i Skakuna, Gurowskiej, Hakobo, Łojewskiego, książki zaprojektowane przez Dobkowską i Bieleckiego. W zasadzie powinienem teraz wymienić całe Stowarzyszenie Twórców Grafiki Użytkowej, żeby się nikt nie obraził (śmiech).

A ty nad czym teraz pracujesz?

- Robię katalog dla Muzeum Narodowego i CSW, ulotki i koszulki dla Zielonych 2004, nowy wygląd portalu www.ngo.pl i jeszcze kilkanaście projektów. Zaczyna się też kolejny sezon w TR Warszawa, więc trzeba przygotować jakąś nową niespodziankę dla publiczności.

Projektując plakaty, myślisz o tym, żeby przemycić w nich jakieś treści polityczne, społeczne, własne poglądy?

- Czasem się tak zdarza. Ale na ogół jest konkretne zamówienie i trudno na siłę wpychać inne rzeczy. Przy spektaklu "Anioły w Ameryce" było inaczej, bo sama treść sztuki i polityczne okoliczności, w jakich powstawał spektakl w TR, temu sprzyjały. I rzeczywiście ten plakat z Bushem i Kaczyńskim w postaci cherubinków zrzucających bomby na gejów, mimo że nie miał dużego związku z przedstawieniem, miał wtedy sens na ulicy.

Jak ci się podoba logo Europejskiej Stolicy Kultury?

- Już gdzieś je skrytykowałem, nie wiedząc nawet, że to dzieło Twożywa. Chłopaki mają do mnie pewnie za to żal i trochę jest mi głupio. Ale nie podoba mi się to logo. Zresztą większość druków, które robi Warszawa, jest słaba. A już ta Syrenka w logo "Zakochaj się w Warszawie" to straszne badziewie. Nie wiem, kto to wybiera. Inna sprawa, że jakoś to tak jest i to prawie wszędzie, że oficjalne, duże imprezy światowe nie mają rewelacyjnych logotypów. Za dużo jest oczekiwań, zbyt wiele treści chce się w nich zawrzeć. Pewnie też selekcja jest bardziej "polityczna" niż fachowa.

To jakie powinno być dobre logo?

- Sam mam z tym problem i nie jestem zadowolony z tych, które zrobiłem (śmiech). Ostatnio moje logo Roku Chopinowskiego 2010 wygrało nawet w konkursie, ale ostatecznie zostało odrzucone i nie weszło do produkcji. Ja lubię taką okołoniemiecką szkołę - czarno-białe, nieco konstruktywistyczne, zwarte struktury. Wolę to niż taki maziaj jak nasza Syrenka czy tych samych projektantów nieszczęsne logo Polski z latawcem. To jest przede wszystkim brzydkie, kojarzy mi się z tzw. polską szkołą plakatu, której nie znoszę. Kilka klasycznych rzeczy Tomaszewskiego się nie zestarzało, ale to, co już robi na przykład Pągowski, to są horrory. Ale w sumie nie należy też przeceniać znaczenia logotypu, bo przecież on nie spowoduje, że Warszawa stanie się kulturalną stolicą Europy.

Jesteś z Otwocka?

- Nie, urodziłem się w Lublinie, ale odkąd pamiętam, byłem w Otwocku. Z Warszawą związany jestem też prawie od zawsze, bo tu jeździło się na koncerty czy do kina, potem studiowałem prawo na UW. Od trzech lat mieszkam w Warszawie, choć tak naprawdę to w moim biurze w Zamku Ujazdowskim przy komputerze.

Właśnie wróciłem z wakacji w Berlinie i stwierdziłem, że nienawidzę Warszawy, bo to zadupie, brzydkie i niewygodne miasto, że będą musiały wymrzeć dwa pokolenia dzisiejszych emerytów, urzędników i nowo wzbogaconych mieszkańców zamkniętych osiedli, żeby tu było normalnie. Taki pesymizm mnie ogarnął.

Spotkaliśmy się dziś w knajpce Zaklęte Rewiry w kinie Iluzjon, bo

- Niedawno się tu przeprowadziłem. Wybrałem Mokotów właśnie przez tę knajpę, bo ona mi się skojarzyła z klimatem Berlina, Amsterdamu czy mojego ulubionego Londynu. Nie ma zadęcia, lubię przyjść tu w niedzielę na śniadanie, kiedy żuliki lokalne piją sobie browarek. To jest kawałek prawdziwego miasta, skwer, zieleń, ławki, na których miejscowi przesiadują z dziećmi i psami. Mało jest takich miejsc. Generalnie Warszawa jest dla mnie trochę takim nieprawdziwym miastem przez swoją historię, zniszczenia. Dopiero się buduje. I dzięki temu ma taką energię, której nie ma żadne miasto w Polsce. Jest taka fajna dzicz.

A Pragę brałeś pod uwagę, szukając mieszkania?

- Jasne, mam do niej duży sentyment. Ale zdecydowały względy praktyczne, bo jeżdżę cały czas na rowerze, a jednak jesienią czy zimą przeprawa przez most nie jest przyjemna. Poza tym na Wiśle z obu stron tak naprawdę kończy się miasto. Mimo że uznaję się za ekologa, to wyciąłbym w pień wszystkie drzewa w Porcie Praskim i koło Stadionu, zabudowałbym go fajnym deptakiem, wprowadził tu knajpki, kluby, galerie i mieszkania.

Ważne jest dla was, że działacie w tym konkretnym miejscu, na Pradze?

- Nie odkryliśmy tego miejsca. Lubelska 30/32, już zanim tu przybyliśmy, miała swoich artystycznych lokatorów i staramy się współpracować z nimi, organizując np. co roku "domówkę". To dziwaczny budynek z ogromnym potencjałem. Już teraz działają tu cztery teatry i kilkanaście pracowni twórczych. We wrześniu planujemy imprezę na sąsiadującym z nami Dworcu Wschodnim. Filmy, spotkania w kawiarni dworcowej.

Jest coś takiego jak kawiarnia na Wschodnim?

- No masz! A jakie fryty super dają (śmiech)! Chcemy zaprosić tam ludzi, żeby poczuli, jakie to jest miejsce. Dworcowego syfu doświadczałem, codziennie dojeżdżając z Otwocka do Warszawy. Dlatego się wściekam, gdy tzw. obrońcy modernizmu żądają zachowania tej "architektonicznej substancji". Jak się nie jeździ, to się nie wie, co to jest za "substancja". To jest taki smród i brud, którego już się nie zlikwiduje. PKP chcą odświeżyć Centralny. Nie da się! Ja bym go totalnie przebudował, a Wschodni to najchętniej wyburzył. Zdaję sobie sprawę, że mój pogląd jest radykalny i nie wszystkim może się podobać. Tym bardziej liczymy na gorącą, twórczą dyskusję i udane artystyczne interwencje, m.in. z udziałem Grzegorz Piątka, Karoliny Breguły, Patrycji Petryk i Oli Wasilkowskiej. Ale mam nadzieję, że PKP szybko wywiezie ten gruz na śmietnik.

***

Najbliższe wydarzenie w siedzibie Komuny Otwock przy ul. Lubelskiej 30/32 - 13 września "co-2-tygodnie-show: "Komuna Otwock vs Gazeta Wyborcza - dyskusja o energii atomowej" - w kontrze do akcji "Gazety Wyborczej" "Atom dla Polski".

Więcej na www.komunaotwock.engo.pl

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji