Artykuły

Subiektywny spis aktorów teatralnych - edycja szesnasta

O większych i mniejszych przygodach opowiada ten wakacyjny przegląd aktorskich dokonań sezonu 2007/2008. Niesprawiedliwy - jak wszelkie sumowania sztuki scenicznej - piszą Jacek Sieradzki i Łukasz Drewniak w Polityce.

Opowiadał Gustaw Holoubek Małgorzacie Terleckiej-Reksnis w wydanym niedawno tomie wywiadów, jak Juliusz Osterwa w strugach deszczu klęczał na cmentarzu nad trumną pierwszej żony. Na widok złamanej sylwetki krajały się serca. Któraś z dam odważyła się podejść do wdowca: "Panie Juliuszu, jest pan taki wstrząsający w swoim bólu". Na co Osterwa półgłosem: "A widziała mnie pani w kaplicy?". Kawałprawdy o aktorstwie tkwi w tej, cokolwiek złośliwej, anegdocie wielkiego aktora o swoim mistrzu i nauczycielu. Nie należy przecież podejrzewać Holoubka, że opisując cmentarną kreację dyskredytuje swą profesję. Zawsze trzymał wysoko sztandar sztuki scenicznej. Ale wiedział, że owa sztuka, której tworzywem jest żywy człowiek, wytapia się ze wzniosłości i z przyziemności, z natchnienia i z przypadku. Megalomanią byłoby ją uświęcać (o czym, mówiąc nawiasem, roił Osterwa). Winna być "wielką przygodą, podczas której aktorzy i widzowie na moment zapominają o świecie realnym i oddają się iluzorycznej, całkowicie nadnaturalnej rzeczywistości". O większych i mniejszych przygodach opowiada ten wakacyjny przegląd aktorskich dokonań sezonu 2007/2008. Niesprawiedliwy - jak wszelkie sumowania sztuki scenicznej. A subiektywny dubeltowo: choroba nie pozwoliła mi obejrzeć wielu premier, poprosiłem więc o pomoc młodszego, choć doświadczonego kolegę. Razem - każdy na własny rachunek - cieszymy się odkrywaniem nowych talentów, świętujemy sceniczne zwycięstwa, notujemy wątpliwości.

Mirosław Baka (zwycięstwo)

Walcząc z wizerunkiem twardziela, przyczepionym po kilku rolach w kinie i telewizji, z masochistyczną przyjemnością rozmiękcza skorupę nadwiślańskiego macho. Pokazuje ludzi słabych, zakłamanych, skompromitowanych. Jego cyniczny arystokrata z "Portretu Doriana Graya" w gdańskim Wybrzeżu jest znudzony płciowością wszelaką, fascynuje go piękno, ale zarazem boi się go jak jasna cholera. Z kolei w "Onych" aktor krok po kroku ośmiesza Bałandaszka, artystę-dorobkiewicza, który nawet przed samym sobą potrafi udawać, że jeszcze mu się chce - kobiet, destrukcji, czystej formy. Może już zacząć pisać teatralny poradnik: jak wyjść z twarzą ze średnio udanych spektakli. Jak? Na miękko! (ŁD)

Mieczysław Banasik (zwycięstwo)

Czasami wystarczy powiedzieć "dzień dobry", żeby mieć rolę. Jeśli jest tak wymyślona, jak w bajce dla dorosłych dzieci Michała Walczaka o "Ostatnim tatusiu": porządny, uczynny Siwy Tramwaj wiezie bohaterów przez mrok nocnego miasta i dyskretnie umiera gdzieś na zakręcie. Gra zmęczona sylwetka, ciepłe spojrzenie, kojący bas. W przaśnie-melancholijnej komedii "Pakujemy manatki" Levina (też w toruńskim Teatrze im. Horzycy) potrafił zwycięsko i dystyngowanie wyjść nawet z tak karkołomnej próby jak śmierć na zatwardzenie. Klasa. (js)

Iwona Bielska (mistrzostwo)

Od teatru Grabowskiego do teatru Lupy droga kręta i wyboista - a ona ją przeszła! Te-razjej straszne sceniczne baby duszą widza w uścisku paranoi. Mają wieczne pretensje o wszystko. Nie dają sobie rady z nieznośnym ciężarem przemijania. Są wampirami energetycznymi zakleszczonymi w niekończącej się logorei. Jej dwudziestominutowy monolog telefoniczny w "Factory 2" w Starym przejdzie do historii polskiego teatru. Żaden zjej strasznych scenicznych ba bonów nie jest taki sam, choć z jednego psychologicznego miotu pochodzą, bo pasją aktorki jest niuansowanie potworów. Śmiem twierdzić, że to w tej chwili jedna z najbardziej przerażających polskich aktorek. Choć kiedyś na horrorze "Wilczyca" z jej udziałem też się porządnie batem! (ŁD)

Dominika Biernat (nadzieja)

W relacji czeczeńskiej bojowniczki, która wraz z terrorystycznym oddziałem bierze zakładników-widzów moskiewskiego teatru, a potem wychodzi żywa z odwetu rosyjskiego spec-nazu - przeżywa, ale życia dla niej nie ma!

- nic nie brzmi histerycznie, pokazowo, teatralnie. Ekspresja aktorska imploduje w głąb postaci, zmienia się w skondensowaną energię wściekłości na beznadziejny świat. Imponująco dojrzała rola na progu kariery ("Nord-Ost", Polski, Bydgoszcz) (js). Więcej, to jedna z tych młodych aktorek, które robią wszystko, żeby nie być na scenie młode. Nawet w "Przebudzeniu wiosny" Wedekinda-Rubina, w końcu sztuce o utracie niewinności i nieletniej ciąży, rozważa młodość jak laboratoryjny eksperyment - trzykrotnie, coraz bardziej dosadnie i gorzko prezentując z partnerem deflorację panny Bergmann. Mam nadzieję, że w chwilach wolnych od teatru da się z nią porozmawiać o czymś innym niż na przykład o trzecim filarze. (ŁD)

Krzysztof Boczkowski (nadzieja)

Ciekawy aktor zrobił się z niego z chwilą, kiedy odkrył, że wcale nie musi być przystojny i sympatyczny, oraz zrozumiał, do czego służy na scenie ciało. Ma nowe emploi: człowiek struna. W roli autora Wyrypajewowskiej "Księgi Rodzaju 2" (wrocławski Teatr Współczesny) zdumiewa wyczuciem groteski, giętką nadaktywnością. W nieudanej "Operetce" z wrocławskiego Capitolu jako jedyny rozbawił mnie koncepcją barona Firuleta - fińskiego narciarza-biathlonisty. W "Kupcu weneckim" zagrał skina-antysemitę pracującego u kupca Shylocka nie dla pieniędzy, ale z czystej nienawiści, tylko po to żeby poznać wroga i mocniej potem zranić. Jestem pewien, że ten "niewiarygodnie szczupły aktor" jeszcze nas bardzo zaskoczy. (ŁD)

I

Stanisław Brudny (zwycięstwo)

Zawsze na miejscu - nawet jeśli chybiony spektakl nie daje pola do popisu. Celnie, bezbłędnie rysuje wyrazistą sylwetkę księdza w - generalnie nadto sylwetkowej - "Bitwie pod Grunwaldem" według Borowskiego w Studio. A nawet, właściwie pod prąd obyczajówki "Miłość ci wszystko wybaczy", którą Przemysław Wojcieszek utkał w Polonii z samych komunałów, potrafi wypełnić postać starego samotnika precyzyjnie zaplanowaną krzątaniną, drobnymi gestami więcej mówiącymi niż gromkie deklaracje. Tudzież cienko prowadzonym szarzeniem, chmurnieniem, preludium do dyskretnej wyprowadzki ze świata. (js)

Wiesław Cichy (zwycięstwo)

Jego patent na głębokie role to gadanie obok postaci. Niby robi na scenie wszystko, co mu każą, ale jest jednocześnie wycofany. Zaciska wargi i intensywnie gapi się na partnerów albo widzów. Może nic od nas i od nich nie chce, tylko wzorem Roberta Mitchuma liczy coś sobie w głowie? Efekt jest piorunujący. W "Cząstkach elementarnych" we wrocławskim Polskim zagrał seksualnego maniaka Bruna tak aseksualnie, jak tylko można. (ŁD) No, ale nie powinien grać gwiazdora-aktorusa w najmniej udanym ze scenicznych Wojcieszków: "Zaśnij teraz w ogniu". Miałkość roli była nie do uratowania.Tak czy tak, dysponuje dojrzałą pewnością środków, umiejętnością panowania nad widowiskiem, siłą i finezją w zwarciach. Cechami idealnie predestynującymi do roli Dantona, przywódcy rewolucji z ludzką (niekoniecznie cnotliwą) twarzą, z siłą pędzącego ekspresu zderzającego się z...

Marcin Czarnik (zwycięstwo)

...z Robespierre'em, ile trzeba fanatycznym, ile trzeba cynicznym, a przede wszystkim wyzywającym, prowokującym i uwodzicielskim, a gdzieś na dnie jeszcze skrywającym własną impotencję. Można wnosić pretensję do Jana Klaty za zaśmiecenie "Sprawy Dantona" nadmiarem tandetnych ornamentów, ale za obsadzenie, ustawienie i poziom komplikacji tego pojedynku szacunek się należy, (js) W "Cząstkach elementarnych" błysnął trudną sztuką scenicznej przezroczystości. Mimo że nie wierzył w sens swojej teatralnej obecności (grał, bagatelka, Całą Ludzkość!), a książka mu się kompletnie nie podobała - z pełnym profesjonalizmem wygłaszał pseudonaukowe teksty pisarza H. tak, żeby nie było widać, kto i w jakiej intencji to gada. (ŁD)

Lena Frankiewicz (na fali)

Porcja z "Kupca weneckiego" to jedna z najgenialniejszych szekspirowskich ról żeńskich. Niech się topi Ofelia, niech Rozalinda w lesie siedzi! Aktorka zwietrzyła szansę, wgryzła się Porcji w duszę i ciało. I wyszła jej postać świadoma swojej kobiecości i intelektu, księżniczka-strateg powoli docierająca do strasznej prawdy, że ani uroda, ani samoświadomość nie dadzą miłości i szczęścia. Świat nie będzie lepszy. Przekonująco prowadzi przemianę swojej bohaterki: od poczucia wszechmocy do beznadziejnej rozpaczy. Nie widziałem nigdy takiej Porcji w finale: esencji zgorzkniałego dobra, złamanego piękna. A poza tym nie przypadkiem wrocławski Współczesny reklamuje ją w folderze porywającym zdjęciem w letniej sukience i rzymskich sandałkach. Każdy spektakl z jej udziałem dostaje od recenzentów ocenę zawyżoną o co najmniej trzy gwiazdki: po jednej za każdą nogę. (ŁD)

Krzysztof Globisz (zwycięstwo)

Nie doceniono roli w "Oczyszczeniu" Zelenki w Starym. Roli bez ułatwiającej życie jednoznaczności: uroczego, dającego się lubić misia, który, jak się okazuje, zgwałcił syna przyjaciół i nawet miał wyrzuty, ale skwapliwie skorzystał z faktu, że nikt go nie chciał ani wysłuchać, ani skarcić. Odwykliśmy od grania pozbawionego etykietkującej oceny: bierzemy to za niewyrazistość. A przecież właśnie kontrast pluszowego ciepełka ze skurwysyństwem czynu winien wytrącać ze spokoju. Do bilansu dopisać trzeba brawurowe przerobienie w krakowskiej szkole tekstów i facecji księdza Tischnera w inteligentny kabaret, (js)

Marcin j Kalisz (nadzieja)

Nie jest ani amantem, ani neurotykiem, ani buntownikiem. Chwilami można podejrzewać, że go w ogóle nie ma, są tylko wielkie oczy jak talerzyki, na których moja mieszczańska ciocia serwuje galaretki. Z takimi warunkami inteligentnie porywa się na granie chłopaków, których świat przerasta. Jego bohaterowie są uparci. Obsesyjnie przywiązani do swego celu lub grzechu, jak komputerowy maniak-samuraj Wynnie ze sztuki Rappa w krakowskim Ludowym, jak Ksiądz z "Klątwy" Wysockiej w Starym. W "Transatlantyku" dostał trudne zadanie sprostania legendzie brawurowej roli Grabowskiego... Postawił na swoją młodość i niedoświadczenie. Pokazał, że gombrowiczowska fraza brzmi dla niego jak język obcy. I wygrał! Nie uczestniczył w budowaniu świata na scenie, on go zrelacjonował, opowiedział. Bo świat jest dla Gombrowicza zdarzeniem, a bohaterowie robaczkami i żuczkami na źdźbłach trawy, którym można pomóc albo i nie. Więc jego Witold był "w ludziach jak w ciemnym zagubiony Lesie". Może stąd te oczy... (ŁD)

Iza Kała (nadzieja)

Siedzieliśmy z redaktorem S. na widowni wrocławskiego Ad Spectatores, gdzie jak wiadomo grają ciągle ci sami, zakolegowani aktorzy, a główną gwiazdą jest Anna llczuk. Aż nagle perły zdumienia zalśniły nam na brodach. W spektaklu "Radca Goethe prowadzi śledztwo" Krzysztofa Kopki broiła, uwodziła i kopała widzów po kostkach niejaka Lola, rezolutna wrocławska prostytutka. Czysty aktorski diament, grzechotka z bon motami, puzderko finezyjnej vis comica! Redaktor S. zapierał się, że gdzieś już aktorkę widział wcześniej i że wtedy nie było tak fajnie. Może i prawda. Tym razem jednak emploi subretki leży na niej jak ulał. Gdzie wy macie oczy, dyrektorzy teatrów? Lansujecie jakieś kocmołuchy, a starzejący się krytycy muszą dawać nauki o pięknie. (ŁD)

Ewa Kasprzyk (zwycięstwo)

Siadając na końcu stołu przesłuchań, gestem Sharon Stone zakłada nogę na nogę. I zapominamy, ze Źiżek, że Ziobro, że rewolucja u bram. Że Sierakowski z Klatą w TR Warszawa chcieli przegonić pociąg historii, ale zostali na peronie. Erotyczna scena, w której rozpalony do białości prokurator Scurvy recytuje formułki komisji śledczej, przesuwając jednocześnie stół samą chucią, bardziej współgra z Witkacym niż ideowe naginanie "Szewców" do aktualnych politycznych potrzeb. A jeśli ktoś dotąd nie wiedział, jak brzmi ów słynny "nieistowy" głos (polskiego słowa na to nie ma)" księżnej Iriny Zbereźnickiej-Podbereskiej, to po takim popisie damskiego przywabiania nie będzie już miał wątpliwości. Żadnych. (js)

Dominika Kuźniak (na fali)

Proszę, kolejny hajduczek. W każdym razie tak się kiedyś mówiło na rozdokazywane, niesforne panny. Kluźniak błysnęła w tym sezonie dwa razy, ale za to jak! Warszawska łobuziara ani się nie zająknęła kradnąc cały spektakl Szczepkowskiej, Soliman i Dorocińskiemu w "Lulu na moście" na scenie Dramatycznego.Tamże jako Pippi, anarchistka i artystka dekoncentracji bodajże przebiła filmowy oryginał. Wierciła się, biegała i trajkotała jak mały ciągnik rolniczy bez kierowcy. Każda jej rola pokazuje, jak wielką frajdą może być dla aktorki granie małych (emocjonalnie i wiekowo) dziewczynek. Naprawdę można stracić głowę za jeden jej sceniczny greps. Albo natychmiast adoptować. (ŁD)

Rafał Kosecki (pytania)

Parę lat temu w krakowskiej Łaźni znakomicie zagrał ubeka śledzącego nowohuckich opozycjonistów: było w roli bezrefleksyjne łajdactwo idealnie poprzerastane zwyczajnością, niedopowiedzianym samousprawiedliwieniem, życiowym rozmyciem. Bezbłędnie trafiał w ton codziennej prawdy. Trafia weń także w realistycznej roli alkoholika przegrywającego bitwę z własną słabością w tegosezonowej off-owej produkcji Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej "Denaturat" na scenie warszawskiej Wytwórni. Mówią, że to jego ostatnia rola, że wycofuje się z zawodu. Doprawdy mamy nadmiar takich dobrze słyszących rzeczywistość? (js)

Michał Kula (na fali)

Ma swój ton, dobrze znany widzom częstochowskiego Teatru im. Mickiewicza. Znany też częstochowianinowi Łukaszowi Wylężałkowi, który z myślą o nim napisał "Nowonarodzonego": spowiedź człowieka z choinką na przystanku autobusowym w przedwigilijny czas wspominającego swoje starcia z historią ubiegłego wieku. Starcia nieodkrywcze i przewidywalne, pełne westchnień typu: "Na moją ojczyznę nie ma lekarstwa w aptece". Ale po trosze i takie jest zadanie teatru, ażeby rzeczy znane przepowiedzieć, i na tym polega kunszt aktora, żeby ubrać je w formę, wypracowaną, podrasowaną przez ironię, zawieszenie głosu, retorykę. Tradycyjny arsenał? Niełatwy do opanowania. I wciąż skuteczny...

Ewa Leśniak (zwycięstwo)

...której to skuteczności przykład da się znaleźć i na niedalekiej scenie katowickiej. Boć i napisana po śląsku saga Stanisława Mutza nie wnosi do wiedzy o losach Silezji niczego, o czym by nie mówiono tysiąc razy, a i w teatrze grano - w "Cholonku" na przykład. Ale w postaci cudownej, dowcipnej, jowialnej i serdecznej babki z widowiska "Polterabend" w Śląskim w reżyserii Bradeckiego nie o odkrycia przecież chodzi, tylko o manifestacyjne moszczenie się w odzyskiwanej tożsamości. Cóż z tego, że stereotypowej, skoro tak błyskotliwie i brawurowo witalnej? (js)

Tomasz Lorek (na fali)

Jowialny klecha-katecheta, niby brat-łata, otwarty i bezpośredni, ale gładko skrywający się za kościelne frazesy, gdy poważniejsza kontrowersja zamajaczy na horyzoncie - to może najcelniej, nie bez złośliwości sportretowana kukiełka w nowej polskiej szopie: małej prowincjonalnej szkole, gdzie wybiera się z wizytą dawny uczeń, który przerwał edukację w 1968 r. Artur Pałyga napisał swego "Żyda" (Polski, Bielsko-Biała) jak farsę dramatycznie poważniejącą w miarę komplikowania się odkryć i win; czerwieniejąca, pucołowata facjata Lorka wyraziście te komplikacje odbija. (js)

Andrzej Łapicki (mistrzostwo)

Wstyd przyznać: z przyczyn metrykalno-geograficznych zobaczyłem go pierwszy raz na scenie. Ma teraz inny głos niz ten, który pamiętam z filmowych ról. I nowe emploi: straszny dziadunio i śmieszny staruszek. Jako hrabia Szabelski w Englertowym "Iwanowie" w Narodowym opowiada o przyjemności grania. Wdziera się na scenę jakby bez tremy, jakby każdym gestem i frazą udowadniał, że nic już nie musi. Po prostu bawi się. Zgrywa z klasą. Igra z oczekiwaniami widowni. I co najdziwniejsze, wyłazi spod tego salonowego popisu gwiazdy smutek, gorycz, złość na świat i ludzi jego bohatera. Zadany dobrodusznemu w swojej młodzieńczej sztuce Czechowowi cios w plecy. Drodzy Państwo, toż to nie hrabia Szabelski, to baron Kindżałowski. (ŁD)

Maria Mamona (na fali)

Świetny epizod w "Norymberdze"Tomczyka w Narodowym sprzed dwóch lat wyrwał ją z kąta także w macierzystym Współczesnym. W intrygującej "Szafie" Mishimy zrealizowanej przez młodziutką Natalię Sołtysik odważnie łamie kanony retorycznego teatru, potrafi dla poetyckich potyczek o psychologiczną dominację w skomplikowanym trójkącie znaleźć cielesny wymiar, odsłonić się we wstydliwych uczuciach przed widownią. Oby na następne role nie przyszło jej czekać nie wiadomo jak długo. (js)

Tomasz Międzik (na fali)

Partner wszedł za szybko i nie pozwolił mu, referującemu życie Bałuckiego w sztuce Macieja Wojtyszki "Całe życie głupi" (Kraków,Teatr im. Słowackiego), powiedzieć monologu Hamleta. Reżyser przerwał popremierowe oklaski, kazał mu dograć epizod. I zabrzmiało to "Być albo nie być" jak nigdy dotąd - w ustach nie studencika w renesansowych szatkach, tylko starzejącego się inteligenta, obśmiewanego, odsuwanego, lekceważonego, tracącego więź z epoką. Inteligenta, który za chwilę radykalnie rozstrzygnie szekspirowską alternatywę, palnąwszy sobie w łeb na krakowskich Plantach. Jak to jest, że w teatrze nie ma skuteczniejszego artysty niż reżyser-przypadek? (js)

Zuza Motorniuk (pytania)

W coraz lepiej okrzepłym ansamblu legnickiegoTeatru im. Modrzejewskiej przydatna i potrzebna; dobre epizody w "Łemku" Roberta Urbańskiego i "Samych" Katarzyny Dworak i Pawła Wolaka. Ale to przecież nie wszystko. Dalibóg, musiało ocipieć jury XXIX Przeglądu Piosenki Aktorskiej, nie wpuszczając do finału jej porywającej, arcytrudnej muzycznie, mocnym głosem wykonanej etiudy zbudowanej wokół monologu królowej Małgorzaty z "Iwony" Gombrowicza. Etiudy co się zowie aktorskiej - a nie knajpianej czy sztubackiej, co wrocławskie jury, zdaje się, preferowało. Jacka Głomba w tym głowa, żeby tę robotę jakoś ocalić; szkoda, żeby przepadła. (js)

Krzysztof Najbor (zwycięstwo)

Barabasza spędzono z Golgoty i został na ziemi - osobny, cierpiący, skazany na niemożność uwierzenia we własnego zbawcę. Zagrać w antymisterium Para Lagerkvista ból ludzkiej alienacji, niedostępność wspólnoty, strach przed śmiercią w pustce i zagrać to cicho, rozpaczliwie, samym tylko niemieszczeniem się sylwetki w obrazie - to piękne zadanie, wypełniane aktorską dojrzałością. I znak, że stara gwardia zakopiańskiego Teatru im. Witkiewicza pod wodzą Andrzeja Dziuka ma się dobrze, choć tyle już razy głoszono jej koniec. (js)

Marta Ojrzyńska (na fali)

Niewiele by zostało w pamięci z korowodu seksualnych rozkoszy w kolorowych obrazkach pomysłowo wyinscenizowanych przez Michała Borczucha jako "Lulu" Wedekinda w Starym - gdyby nie tytułowe stworzenie w jej wykonaniu. Niewinne i zmysłowe, bezwolne i perwersyjne: ćwierć robot, ćwierć dziecko, ćwierć kot i ćwierć kurwa. Odstręczające modliszkowatym złem, ale przecież bez trudu włażące w podświadomość i wabiące jeszcze długo po wyjściu z teatru. (js)

Michał Opaliński (nadzieja)

Ma wrodzoną vis comica, co go automatycznie pcha w wygłup, czy to w sztubacko-kabaretowych spektaklach Ad Spectatores, czy w burlesce takiej jak "Śmierć podatnika" w Polskim. Jego kreacje kobiece za chwilę zapewnią mu tytuł pierwszej drag-gueen Wrocławia, acz wypada podkreślić, że w tych przebiórkach nie ma tandety. (js)

O przepraszam, najlepszą drag-queen jest Tomasz Tyndyk! Opaliński przymiotniki męskie-żeńskie zakłada jak krawat lub muszkę. Zależy, co mu pasuje do marynarki i na jaką okazję. Podobał mi się w "Sprawie Dantona" jako milczący, mały drań o zawziętej mordzie, usztywniony ortopedycznym kołnierzem. Grał esencję tego, co mówiono o sprzedajnym, zmieniającym polityczne frakcje ministrze Fouche: "gówno w pończochach". (ŁD)

Jan Peszek (mistrzostwo)

Bodaj czwarty raz zagrał Gonzala w "Trans-Atlantyku" Grabowskiego. Tym razem jego bohater jest tak stary i znudzony, że tylko mówi o świntuszeniu zamiast harcować na retiro.To już nie kolorowy argentyński ptak, a truchło przydrożne, lubieżca pozbawiony dawnej lekkości, który może ostatni raz w życiu zabiera się za Ignaca. (ŁD)

Chyba nie interesuje go już granie jednoznacznych postaci. Pociągnąć go mogą tak oszalałe łamańce, jak karzący i gromowładny Bóg z rozkoszą degradujący się do wymiarów tancerza estradowego ansamblu w schizofrenicznej (z założenia) "Księdze Rodzaju 2" Wyrypajewa we wrocławskim Współczesnym, (js)

Marcin Przybylski (na fali)

Widziano w nim amanta i uszczęśliwiano zadaniami, w których męczył się jak pies w studni - a to przecież klasyczny rezoner. Zdystansowany, ironiczny, autodrwiący. Idealny do wyrażenia, przez wiecznie podniesione w zdziwieniu brwi, całej melancholijnej kpiny prozy Martina Walsera "Spacerowicz", wystawionej w offowym Studiu Teatralnym Koło (off aptekarsko waży wyrafinowaną prozę; co za czasy!!). Ale na scenie Narodowego w niby-to-dla-dzieci opowiadaniach Singera jest równie na miejscu. Czy odnalazł swoje miejsce (a odnajdywanie od "Błądzenia" u Jerzego Jarockiego by się zaczynało)? (js)

Lidia Schneider (na fali)

Zaczynam tak ciepło myśleć o zespole jeleniogórskim jak swego czasu redaktor S. o zakopiańskim. Anna Ludwicka, Bogusław Siwko, Robert Mania... Jest z czego wybierać, bo w Teatrze im. Norwida pracują jak w transie. A jej wybicie się na aktorską wybitność mogło wydawać się najtrudniejsze. Jakby bez wieku. Bez tożsamości. Nie-amantka. Może być każdą - damą i rewolucjonistką w tej samej chwili. Widać, jak pilnie myśli nad tym, co robi na scenie; w jej słowach i gestach jest jakaś zdumiewająca ciężkość. Jakby niosła na plecach wszystkie rozczarowania każdej kobiety świata (a przynajmniej z Dolnego Śląska). Wspaniale skłamana Klitajmnestra z "Elektry" w reżyserii Natalii Korczakowskiej; pełna wątpliwości Ulrike Meinhof z "Człowieka-wie-wiórki" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. (ŁD)

Maria Seweryn (zwycięstwo)

Pal diabli (nie)prawdopodobieństwo fabuły "Dowodu" Auburna wystawionego w Polonii; liczy się tak naprawdę migotliwość postaci. Córka matematycznego geniusza-wariata; geniuszka czy wariatka? Nadludzko przenikliwa i nadinteligentna czy samotna i przegrana, tworząca fałszywą legendę? Oto zadanie: grać tak, żebyśmy - widzowie - ani przez chwilę nie byli pewni swego: współczuli i dostawali po łapach, pogardzali i znów dawali się uwodzić. W jej oczach lśnią złośliwe świderki na zmianę z maślaną bezbronnością, talia stanów emocjonalnych tasowana jest ekwilibrystycznie - ale z szachrowaniem czy bez? Tłumy widzów staną do kas, żeby rozwiązywać tę zagadkę - i nie będą potrafiły jej rozwiązać. A że to tylko popis? Teatr popisem stał, stoi i stać będzie; ważne, żeby byt nie byle jaki! (js)

Szymon Sędrowski (na fali)

Od lat go widzę na lubelskiej scenie szukającego swoich środków wyrazu i swojej twarzy w pierwszo- i drugoplanowych rolach. W tym sezonie znalazł tych twarzy aż kilkanaście - z Bartłomiejem Kasprzykowskim w dwuosobowej popisówce "Kamienie w kieszeniach", gdzie para aktorów gra tłum postaci, męskich i kobiecych. Z wdziękiem, pomysłowo, bez tandety. Skromnie i ofiarnie, w pełni zawodowo wpisał się też w ansambl In Vitro grający pół tragiczne, pół publicystyczne widowisko o polskim antysemityzmie "Nic co ludzkie". Czy powinienem notować jego - dobry - sezon, skoro nie zdążyłem do Teatru im. Osterwy na "Idiotę", gdzie grał Myszkina, pewnie jedno z ważniejszych zadań w życiu? Lepszy dla aktora fałszywy bilans czy brak bilansu? Chrzaniony zawód! (js)

Borys Szyc (pytania)

Ma perukę czarnych włosów gładko zaczesanych do tyłu. Mówi przez nos. Powinien być punktem ciężkości inscenizacji "Procesu" w warszawskim Współczesnym, w której tłum szkicowanych postaci kręci się wokół niego, służy ukazaniu jego przemiany z nadętego bankowego prokurenta w bezbronną ofiarę. Ale skrył się za technikę i maskę. Zreferował ewolucję Józefa K., zamiast ją zagrać. Bojąc się realistycznej dosłowności wpadł w pułapkę z drugiej strony: w formalny automatyzm. (js)

Krzysztof Wakuliński (zwycięstwo)

Piotr Cieplak znalazł idealne zastosowanie dla jego autoironii i zamiłowania do groteskowej przesady: profesora Szlemiela z Singerowskich "Opowiadań dla dzieci". Przysłowiowego nieudacznika z żydowskiej tradycji aktor zagrał środkami godnymi Woody'ego Allena i Bustera Keatona naraz: czystym gagiem z jednej strony, prześmiewczym dystansem z drugiej. Łączyła te środki - podobnie jak w innych rolach świetnego przedstawienia z Narodowego - krystalicznie zwyczajna, zachwycająco prosta przyjemność snucia narracji, smakowania ich toku, ich melodii. Cudna, (js)

Katarzyna Warnke (na fali)

Zachwycająco debiutowała w telewizyjnym "Fryzjerze" Macieja Pieprzycy, szokując quasi-nastoletnim sex appealem. Na scenie Starego odważnie negliżowała się w "Świętoszku" Grabowskiego, ale poległa w science fiction Klaty ("Trzy stygmaty"). W gościnnym widowisku Jarzyny "Lew w zimie" w Burgtheater zdekoncentrowała wiedeńczyków rolą wyzwolonej obyczajowo polskiej kochanki króla-finansisty Henryka. Ale najbardziej zapamiętałem ją jako Nico z dwóch scen w "Factory 2" Lupy. Najpierw w jednej ze zbiorówek gdzieś w głębi stoi dziewczyna ubrana na czarno. Mucha na ścianie, nieobecna czarna dama. A potem z pomocą kamery i swego apetycznego ciała chce się dobrać do duszy tybetańskiego tancerza. Z ekstremalną pasją, otwarciem, bezwzględnością. Brawo! (ŁD)

Paweł Wolak (na fali)

Ciepło niejedno ma imię - zdaje się wierzyć skromny pracownik teatralnej elektrociepłowni Legnica pod dyrekcją Jacka Głomba. Dobroduszne światy w legnickim stylu potrzebują ikony czterdziestolatków z przeszłością. Pasuje jak znalazł. Od lat studiuje istotę męskiej misiowatości. O, nie jest łatwo. Wie, że żaden miś, wielki chłop, nie ma dobrego serca z rozdzielnika. Czasem za sympatyczną powierzchownością ukrywa się gnida, donosiciel i agent jak w "Lustracji"; czasem prawdziwa tragedia ("Sami"). Dobrze się patrzy i słucha takich aktorów, ich bohaterowie są jak z życia, pokomplikowani, niezdarni, opancerzeni. Można się z nimi wódki napić, a czasem lepiej od razu zasunąć w pysk. (ŁD)

Kajetan Wolniewicz (zwycięstwo)

Żeby zostać tragikiem, trzeba długo terminować w komedii. No i trzeba wyrzeźbić sobie twarz. Był śmiesznym panem o twarzy oseska, rozdokazywanym w "Spotkaniach z Balladą". Jeszcze w "Starej Kobiecie" Baranowskiego w zeszłym sezonie łaził po scenie zagubiony: ni to czterdziestoletni chłop, ni licealista. A w spektaklu "Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" Rappa w reżyserii Obary mamy starego, brodatego aktora, zidiociały ludzki wrak, który robi pod siebie, ale próbuje wykrzesać z siebie resztki miłości do dzieci. Poraża prawdą i bólem. Potem był jeszcze epizod w "Zwyczajnym szaleństwie" Zelenki i wspaniały "Prah" Spiró, gdzie zagrał szaraczka, któremu trafia się wygrana w totka. Nikt jak on nie potrafi pokazać strachu przed szczęściem i odmianą losu. Nie schodzi ze sceny w Ludowym, ale czas myśleć o transferze. Pora na wielki repertuar i reżyserów z pierwszej ligi. (ŁD)

Maciej Wyczański (nadzieja)

Jego nazwisko brzmi podobnie do Wyspiańskiego; czy to może być punkt wyjścia? Może - w "Odpoczywaniu" Pawła Passiniego z krakowskiej Łaźni, jednej z najoryginalniejszych produkcji sezonu, opowiadającej o tragicznych losach dzieci autora "Wesela". Opowiadającej bez fabuły i dosłowności, ciągiem asocjacyjnych scen, symbolicznych obrazów i improwizacji, wśród których jego mowa, mowa współczesnego aktora o kondycji artysty, pełna i fascynacji, i goryczy, jest jednym z kluczowych elementów. Brzmi w niej prywatność - ale bez poufałości, bezpośredniość, a nie narcyzm; zadanie wymyka się tradycyjnemu pojmowaniu aktorstwa, ale szczerość i skromność uwiarygodniają niecodzienne emocje. Transferując "Hamleta" w Powstanie Warszawskie Passini jego właśnie wziął do roli tytułowej. (js)

Barbara Wysocka (na fali)

Osobista muza Michała Zadary jest też najmocniejszym filarem jego teatru; nikt spośród zdeklarowanych przeciwników twórczości najpłodniejszego polskiego reżysera ojej robocie złym słowem się nie zająknie. Bo i nie ma powodu: role są perfekcyjnie skomponowane, bogate, konsekwentne, mieniące się najróżniejszymi odcieniami, od tragizmu do clownady, od wirtuozerii do poruszającej prostoty. Z sukcesem zadebiutowała jako reżyserka, ojej ambicjach inscenizatorskich mówi się od dawna, z nadziejami. Czy jednak zysk w obszarze reżyserii nie będzie implikował strat w aktorstwie? Błagamy: nie!!!

Życzący pięknych, bogatych ról całemu stanowi aktorskiemu w kolejnym sezonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji