Artykuły

O Dejmku na kolanach

Kazimierz Dejmek, artysta z biografią fascynującą, pełną sprzeczności i pęknięć, zasługiwał na ciekawszą książkę niz "Dejmka narodowy teatr w Łodzi" Grażyny Kompel - pisze Michał Smolis w Dzienniku, dodatku Kultura.

Trudno o innego twórcę, w którego artystycznej biografii jak w soczewce odbijałaby się historia minionego półwiecza. Kazimierz Dejmek trzykrotnie wiązał się z Teatrem Nowym w Lodzi. Pięć lat po śmierci, w styczniu tego roku, został jego oficjalnym patronem. Koresponduje z tym zdarzeniem książka Grażyny Kompel "Dejmka narodowy teatr w Łodzi". Tytuł zawiera prowokację. Nie jestem pewien, czy można rozpatrywać łódzki rozdział w życia Dejmka, wyłączając kontekst całej biografii. Rozwianiu wątpliwości nie pomaga kompletna kronika działalności artystycznej dyrektora i reżysera. Kompel opracowała kalendarium, korzystając z opublikowanych już wcześniej dokumentów i książek; jedynym nieznanym świadectwem są listy Dejmka do żony Danuty Mniewskiej. Nie zawierają one ani "sensacyjnych ustaleń", ani "prawdziwych odkryć" - jak sugeruje recenzent książki prof. Jan Ciechowicz - ale pozwalają przyjrzeć się wątpliwościom i rozterkom artysty od zwykłej, ludzkiej strony. Drugą część publikacji stanowi szkic poświęcony trzem łódzkim dyrekcjom Dejmka. A ta też nie wyjaśnia, skąd się wziął ich ogólnopolski sukces.

W 1949 roku Kazimierz Dejmek był jednym ze współzałożycieli Teatru Nowego. Inauguracyjnym przedstawieniem "Brygady szlifierza Karhana" wpisze się w socrealistyczny porządek. Ale już kilka lat później "Łaźnią" Majakowskiego, "Świętem Winkelrida" Zagórskiego i Andrzejewskiego oraz adaptacją powieści tego drugiego "Ciemności kryją ziemię" przeora społeczną przed- i popaździernikową świadomość.

Po raz drugi Dejmek pracował w Łodzi w drugiej połowie lat 70., bogatszy o doświadczenie "Dziadów" Mickiewicza zdjętych z afisza Teatru Narodowego, po kilku latach spędzonych na tułaczce po scenach polskich i zagranicznych. "Operetka" Gombrowicza, staropolski "Dialogus de Passione" czy "Vatzlav" Mrożka zapisały się w historii teatru tamtego okresu. Wreszcie Dejmek wraca do Łodzi u schyłku życia: najpierw jako reżyser "Snu pluskwy" Słobodzianka, potem już jako dyrektor umiera, nie ukończywszy "Hamleta" Szekspira.

Kompel ma prawo stawiać tezy o "narodowym teatrze w Łodzi", ale powinna jeszcze przedstawić argumenty. Z tymi jest krucho - autorka nie przeprowadza własnego rzeczowego wywodu na podstawie faktów i dokumentów, podpiera się jedynie cudzymi opiniami: Jana Kotta, który po premierze "Barbary Radziwiłłówny" Felińskiego napisał o scenie prowadzonej przez Dejmka: "Jest to Teatr Narodowy. Teatr Narodowy, który jest chwilowo w Łodzi. Myślę, że już nie na długo", czy Augusta Grodzickiego, którego słowa z książki "Reżyserzy polskiego teatru" błędnie zresztą przypisuje Zygmuntowi Greniowi: "W roku 1975 Dejmek wrócił do Teatru Narodowego w Łodzi". Nawiasem mówiąc, wydaje się więcej niż prawdopodobne, że była to niepopra-wiona w korekcie pomyłka Grodzickiego. Lista grzechów autorki jest dłuższa. "Póki są na świecie klauzurowe zakonnice, buddyjscy mnisi i historycy teatru, jeszcze nie wszystko stracone" - to motto książki zaczerpnięte ze Zbigniewa Raszewskiego; lecz jej treść nie usprawiedliwia pychy i dobrego samopoczucia. Do tego Kompel pisze o Dejmku na kolanach, a jak wiadomo, z takiej pozycji pole widzenia jest zawężone. Przywołany Raszewski wielokrotnie powtarzał swoim studentom, żeby o historii teatru nie pisać nudno. Solenna nuda, jaka towarzyszy lekturze drugiej części książki Kompel, jest grzechem nie do wybaczenia. A mogło być inaczej. Artysta z biografią fascynującą, pełną sprzeczności i pęknięć zasługiwał na ciekawsze potraktowanie. Dejmek moralista zawsze chciał robić teatr o Polsce, w Polsce i dla Polaków. Swojemu programowi, wywiedzionemu z całej polskiej literatury dramatycznej, był wierny przez prawie całe życie. To był program dla Teatru Narodowego, niezależnie, czy Dejmek pracował w Łodzi, czy w Warszawie. Jeżeli - poza samą kroniką - warto sięgnąć po "Dejmka narodowy teatr w Łodzi", to tylko po to, żeby wsłuchać się w słowa samego artysty: "O ciągłości tradycji, trwałości teatru zawsze (...) decydować będzie autor słowa jako powszechnie zrozumiałego środka porozumiewania się między ludźmi". A co Dejmek zostawił jeszcze teatrowi polskiemu w spadku? Być może na to pytanie odpowie monografia, którą pisze Edward Krasiński. Będzie to, o dziwo, pierwsza kompletna pozycja poświęcona temu artyście.

Większość najważniejszych reżyserów powojennego polskiego teatru: Swinarski, Szajna, Jarocki, Kantor, Grotowski, Grzegorzewski czy Lupa, doczekała się już niejednej publikacji poświęconej swojemu życiu i swojej twórczości. Kolejne książki oświetlają się wzajemnie i ze sobą dyskutują. Z tej listy zostali dotychczas wykluczeni, poza Dejmkiem, Adam Hanuszkiewicz (część krytyki nigdy nie traktowała go poważnie) i przede wszystkim Erwin Axer.

Braki zostaną nadrobione w niebawem, kiedy ukaże się książka Elżbiety Baniewicz o wieloletnim dyrektorze Teatru Współczesnego. Biografią Axera zajmuje się też obecnie Jan Niedziela. Historia lubi wyraźne cezury. W dniu 15 września 2001 roku odbyły się równocześnie dwie premiery: w Teatrze Nowym w Łodzi Dejmek wystawił "Sen pluskwy", a w Teatrze Współczesnym w Warszawie Axer wyreżyserował "Wielkanoc" Strindberga. Oba przedstawienia zwieńczyły kariery wybitnych twórców. Przypadkowa zbieżność faktów? Coś się tego dnia skończyło. Opisanie co pozostaje zadaniem historyków teatru

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji