Artykuły

Trzy razy śmierć za kradzież znaczków pocztowych

- Gdybyśmy chcieli znaleźć inne scenariusze dla Teatru Faktu we Wrocławiu, mielibyśmy ich co najmniej kilkadziesiąt. Chcieliśmy jednak pokazać sprawę wyjątkową, pokazującą, czym był tamten system - mówią scenarzyści "Golgoty wrocławskiej" KRZYSZTOF SZWAGRZYK i PIOTR KOKOCIŃSKI.

Rozmowa z Krzysztofem Szwagrzykiem i Piotrem Kokocińskim, twórcami scenariusza telewizyjnego spektaklu Teatru Faktu "Golgota Wrocławska" [na zdjęciu scena z planu Teatru TV].

Bada Pan zbrodnie komunistyczne na Dolnym Śląsku. Czy praca była impulsem do napisania sztuki?

Krzysztof Szwagrzyk: Był początek lat 90., pisałem pracę naukową. W czasie badań natrafiłem we wrocławskim archiwum na listy pożegnalne osób skazanych na karę śmierci we Wrocławiu. Tych listów nigdy nie wysłano. Koperty były zalakowane, przeszyte i nie dotarły do adresatów. Uznałem, że powinny być otwarte i doręczone adresatom.

To wydaje się oczywiste.

Krzysztof Szwagrzyk: Nie dla wszystkich. Pracownicy archiwum nie podzielali mojego przekonania. Jednak się udało. Otworzyłem listy i wysłałem je rodzinom. Problemy, na jakie się natknąłem, opisaliśmy później w sztuce. Równocześnie przez kilkanaście lat badałem na cmentarzu Osobowickim pola 81a i 120 - kwatery, na których grzebano straconych we Wrocławiu i tych, którzy zmarli w więzieniach. W latach 40. i 50. pogrzebano tam około tysiąca takich osób. Miejsca pochówku ofiar terroru komunistycznego stały się obiektem badań Instytutu Pamięci Narodowej, z chwilą jego powstania.

Na cmentarzu stanął nawet pomnik pamięci ofiar terroru komunistycznego.

Krzysztof Szwagrzyk: Tak. Do dziś staramy się znaleźć możliwie precyzyjne informacje o ludziach, którzy tutaj leżą. Wiemy - i to nie jest żadną tajemnicą - że nie wszyscy spoczywający na tych polach byli bohaterami walki podziemnej. Leżą tu również pospolici przestępcy i ludzie, którzy mieli brzydką wojenną przeszłość. Nas interesują jednak głównie te osoby, o których możemy powiedzieć, że były ofiarami systemu komunistycznego. Wiemy też, że na tym cmentarzu to nie były jedyne pola, na których chowano więźniów.

Szukamy teraz kolejnych. Udało się odnaleźć część - są położone w centralnej i wschodniej części cmentarza. Tamte kwatery, gdzie również leżą więźniowie (w większej nawet liczbie niż na polach 81a i 120), w latach 60., 70. i 80. zostały przekopane i przeznaczone do pochówków. Zrobiliśmy to, co się dało, czyli badania georadarem i przeprowadziliśmy techniczną dokumentację związaną z kwaterami.

Były ekshumacje?

Krzysztof Szwagrzyk: Tak, próbne. Potwierdziły wyniki naszych badań, a one mówią jednoznacznie, że na dwóch największych innych, a nieznanych do tej pory polach (dawnym 102 i dawnym 77) do dzisiaj spoczywają szczątki więźniów. Są pod alejkami, ławeczkami, po których chodzą i siadają wrocławianie, nie mając świadomości, że to dawne pola więzienne.

Jak można było odmówić rodzinom przeczytania pożegnalnych listów? Nawet po tylu latach?

Krzysztof Szwagrzyk: Nie zakładam, że każdy człowiek jest wrażliwy. Są ludzie, dla których sprawy, którymi się zajmuję, nie mają żadnego znaczenia. Na polu 81a i 120 stoją krzyże przepasane naszymi barwami narodowymi, jest napis "Polska walcząca". A ile tu leży plastikowych butelek, ile jest wydeptanych ścieżek, prowadzących w poprzek pól. Przecież to miejsce powinniśmy szczególnie szanować. Wrocławianie wiedzą, co to za miejsce, mimo to nie brakuje ludzi, dla których nie ma to najmniejszego znaczenia. Fakt, że w połowie lat 90. spotkałem wiele osób utrudniających wyciągnięcie listów i wysłanie ich do adresatów, nie szokuje mnie szczególnie. Takie jest życie, tacy są ludzie.

Dlaczego sprawa Szwejcera wydała się Panom interesująca?

Krzysztof Szwagrzyk: Ponieważ w niej, jak w soczewce, można skupić kilka wątków i połączyć w jeden. Ubecy wpadli na szatański pomysł, aby zmontować sprawę przeciwko trzem ludziom, którzy tak naprawdę poza miejscem wspólnej pracy nie mieli ze sobą żadnej styczności. Mamy więc Henryka Szwejcera - bankowca, powstańca śląskiego, przemysłowca, człowieka bardzo zasłużonego dla Polski, który po wojnie był dyrektorem Zjednoczenia Przemysłu Węglowego w Wałbrzychu. Dołączono do niego Władysława Czarneckiego, który był w Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym na terenie Białostocczyzny. Do nich dokooptowano Heinza Gerlicha, gońca pochodzenia niemieckiego, który rzeczywiście sprzeniewierzył środki finansowe przeznaczone na wysyłkę korespondencji Zjednoczenia.

I jak ich połączono?

Krzysztof Szwagrzyk: Uznano, że wspólnie stworzyli spółkę faszystowsko-hitlerowską, a jej celem było niedopuszczenie do wykonania planu trzyletniego. Dziś wydaje się to absurdalne. I jest to absurdalna sprawa. Tyle tylko, że w tamtych warunkach, politycznych cały aparat państwowy został zaangażowany, by zaciągnąć tych ludzi przed sąd. A sąd zalegalizował parodię UB, wyrok został wydany i wykonany, chociaż ludzie ci nie popełnili żadnych przestępstw, za które mogliby choćby trafić do więzienia.

O przestępstwie można mówić najwyżej w przypadku Heinza Gerlicha, który ukradł znaczki i przeznaczył na własne cele.

Gdybyśmy chcieli znaleźć inne scenariusze dla Teatru Faktu we Wrocławiu, mielibyśmy ich co najmniej kilkadziesiąt. Chcieliśmy jednak pokazać sprawę wyjątkową, pokazującą, czym był tamten system. W nim człowiek z dnia na dzień, pod wydumanym zarzutem, najpierw tracił wolność, a potem życie. W momencie, kiedy władza ludowa uznała, że on jest dla niej niebezpieczny, mimo że nie zrobił nic, żeby tej władzy zaszkodzić.

Główny wątek sztuki to listy pożegnalne.

Krzysztof Szwagrzyk: Tak. I postać Henryka Szwejcera. Chcemy pokazać, jak bardzo historia lat 40. i 50. ma znaczenie i wpływ na to, co się dzieje współcześnie. Bo do dzisiaj szukamy grobów ludzi, którzy zginęli. Na polach 81a i 120 widnieją świeżo usypane pryzmy. To miejsca, gdzie miesiąc temu prowadziliśmy działania ekshumacyjne, by odnaleźć konkretnych ludzi. Do IPN-u zwracają się bliscy, prosząc o wskazanie takich miejsc.

Dla nich jest to ważne?

Krzysztof Szwagrzyk: Tak. Dla nich tamte wydarzenia nie skończyły się. Są ich życiem, ich historią. Chcieliby przyjść tutaj i nie stawać pod murem, gdzie jest symbolicznie zaznaczone miejsce pochówku bliskich, ale zapalić świeczkę na grobie. To naturalne pragnienie każdego człowieka. W naszej pracy staraliśmy się im pomóc. W sztuce pokazujemy wpływ przeszłości na współczesność. Żyliśmy przecież w kraju totalitarnym, w którym o pewnych sprawach nie można było mówić, dopiero od niedawna swobodnie o tym rozmawiamy.

Bardzo się cieszymy, że możemy zrobić sztukę, którą zobaczą widzowie w całej Polsce, a która będzie dotyczyła bliskich nam wątków wrocławskich, wałbrzyskich, dolnośląskich. Na pewno sztuka będzie też w Telewizji Polonia.

Gerlich nie powinien być stracony. Dostał absurdalnie wysoki wyrok za kradzież znaczków.

Krzysztof Szwagrzyk: Tak, to absurdalne.

Piotr Kokociński: Zachował się dokument, z którego wynika uznanie przez sąd powszechny, że sprawa będzie rozpatrywana na drodze zwyczajnej, z racji błahego przestępstwa. Sąd jeszcze nie wiedział, że sprawę przejęła ubecja.

Krzysztof Szwagrzyk: Szukał go wałbrzyski sąd. Jest kilka dokumentów w tej sprawie, świadczących o pozostających bez odpowiedzi wezwaniach na rozprawę. Sąd napisał do wałbrzyskiego więzienia i zorientował się, że on już jest we Wrocławiu.

Jako Niemiec, miał pewnie ciężkie życie w powojennej Polsce?

Krzysztof Szwagrzyk: Nie miał lekko. Jak każdy Niemiec po wojnie na Dolnym Śląsku nie mógł mieć. Tyle tylko, że on chyba rzeczywiście dobrowolnie pozostał w Polsce, nie został do tego zmuszony. Chyba starał się spolonizować.

Piotr Kokociński: Ukończył nawet szkołę powszechną.

Krzysztof Szwagrzyk: Zmienił imię na Henryk. To świadczy o tym, że starał się jakoś żyć w tej nowej rzeczywistości.

Rozmawialiście z rodziną Henryka Szwejcera?

Krzysztof Szwagrzyk: Tak, w latach 90. z młodszą córką Krystyną. Obie jego córki już nie żyją. Żony nie poznałem, zmarła chyba na początku lat 90. Krystyna przyjechała z Niemiec, dostała list pożegnalny ojca.

Piotr Kokociński:[[b]/b] Jest nawet taka scena w sztuce.

Jak zaczęła się współpraca Panów nad scenariuszem?

Piotr Kokociński: Redakcja Teatru Telewizji zaproponowała temat, sformułowany bardzo ogólnie: podjęcie sprawy listów pożegnalnych. Ważny był wybór listów. Znałem wcześniej książkę Krzysztofa Szwagrzyka, przejrzałem ją jeszcze raz i poprosiłem o rozmowę. Pan Krzysztof początkowo nie chciał się zgodzić na współautorstwo scenariusza. Mnie wydawało się oczywiste, że powinniśmy to napisać razem. Przegadaliśmy może tysiące godzin, wymienialiśmy e-maile, kolejne wersje czytała redakcja Teatru Telewizji.

List Szwejcera zrobił na Panach wrażenie?

Piotr Kokociński: Literacko jest piękny. List dotarł do obu córek. Żona tego nie doczekała. Wiem od pani Kaliny Dudryk, przyjaciółki córki - Krystyny Strużyny, że pani Krystyna chciała nawet włożyć kopię listu do grobu matki.

Rozmawiał Pan z Kaliną Dudryk o rodzinie Szwejcerów?

Piotr Kokociński: Tak. O relacjach rodzinnych, o tym, jakim Henryk był człowiekiem. Z dokumentów wiedzieliśmy, że miał 162 cm i był gruby, ale o charakterze niewiele. Choć i z suchych ubeckich protokołów przesłuchań można wyciągnąć wnioski. Widać, że był to człowiek inteligentny. Wiedział, co mu grozi, można więc założyć, że mógł mieć nadzieję, że się uratuje. Może myślał, że uratuje się, idąc na współpracę. Złamały go pewnie tortury albo groźby. Użyliśmy wariantu, że mu grożą.

Groźby "zrobimy coś twojej żonie albo dziecku" często były używane, jeśli nic nie dawała przemoc fizyczna i więzień nie przyznawał się do winy, kiedy ubecy nie mogli złamać człowieka.

Najważniejsze sceny w spektaklu to sąd i śmierć?

Piotr Kokociński: Braliśmy pod uwagę wcześniejsze przedstawienia Teatru Telewizji. Nie chcieliśmy powtarzać znanych obrazów. Staraliśmy się przedstawiać mniej znaną faktografię. Z procesu w scenariuszu zostało ogłoszenie wyroku. I długa scena pokazująca zachowanie bohaterów po jego ogłoszeniu. W warstwie historycznej najważniejsze są sceny przesłuchań.

Chcieliśmy pokazać, jak w różny sposób ludzi łamano: Gerlicha, Czarneckiego i Szwejcera. Rozstrzelani razem, pochowani zostali z innym więźniem z Kleczkowskiej, który zmarł poprzedniego dnia w więzieniu, odbywał karę kilkunastu lat więzienia za działalność po akowskim podziemiu.

Rodzina Gerlicha dostała jego list? A może mieszkał tu sam?

Piotr Kokociński: W śledztwie pytano go, dlaczego przyjechał akurat do Wałbrzycha. Podejrzewano, że od dawna to wszystko było ukartowane, szukano materiału pod tezę o spółce faszystowsko-hitlerowskiej. Tłumaczył, że miał tam matkę. Jego sprawa jest ciekawa, ale nie najważniejsza dla sztuki. Miał na Górnym Śląsku siostrę i szwagra. Szwagier był prawdopodobnie Polakiem, więc rodzina w dalszych odgałęzieniach była polsko-niemiecka. Miał też narzeczoną, Renatę Hanke, spod Świdnicy. Pechowo dla Szwejcera złożyło się, że ona krótko przed aresztowaniem ich wszystkich była gospodynią u Szwejcerów. A to był przypadek.

Gerlich szukał dla niej pracy?

Piotr Kokociński: A Szwejcer mógł szukać gospodyni. Dla ubeków to był świetny punkt zaczepienia, potwierdzający nielegalne związki mężczyzn. W sztuce napisaliśmy, że ubecy powątpiewali, że narzeczona Gerlicha była w domu Szwejcerów przypadkiem. Ją zresztą też aresztowali, wzmianka o tym pojawia się w którymś z dokumentów ubeckich.

To też jest ciekawa historia wspólnych smutnych wątków polsko-niemieckich.

Piotr Kokociński: Tak, oczywiście. Dodatkowym aspektem naszego wyboru historii było, że woleliśmy realia dolnośląskie. W latach 80. mieszkałem w Wałbrzychu bardzo krótko w kamienicy, w której przed laty żył Czarnecki, przy ul. Niepodległości 189. Kiedy przeczytałem tę informację o nim, stwierdziłem, że to niesamowite. I wolę też pisać o Dolnym Śląsku niż o nieznanych mi miastach. A ta historia jest typowa dla Dolnego Śląska: byli tu Niemcy po wojnie. Z dzieciństwa pamiętam, jak na wrocławskim Rynku wczesnym rankiem było słychać rozmowy po niemiecku. To dwie starsze Niemki zamiatały ulicę. Niemcy byli wtedy obywatelami trzeciej kategorii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji