Artykuły

"Nie męczcie Huty tym teatrem!"

Tak naprawdę wciąż nie jesteśmy pewni, czego potrzeba widowni. Ale jeśli twórca będzie usiłował na to pytanie swoją twórczością odpowiedzieć, to nie będzie miał czasu, żeby postawić pytanie drugie, kto wie, czy nie ważniejsze: co sam chce odbiorcy przekazać? Dlaczego się odzywa i czy rzeczywiście ma coś do powiedzenia? To odwieczny problem, bo przecież tak naprawdę to wciąż nie jesteśmy pewni, czego potrzeba widowni - mówi Jerzy Stuhr w rozmowie z Marią Malatyńską.

Myślę, że najważniejszym pytaniem, jakie powinien bez przerwy stawiać sobie twórca, jest to, czy wie, czego potrzebuje widz.

- Tak, to ważne pytanie, ale jeśli twórca będzie je bez przerwy stawiał i usiłował na nie swoją twórczością odpowiedzieć, to nie będzie miał czasu, żeby postawić pytanie drugie, kto wie, czy nie ważniejsze: co sam chce odbiorcy przekazać? Dlaczego się odzywa i czy rzeczywiście ma coś do powiedzenia? To odwieczny problem, oba twórcze niepokoje są ze sobą powiązane. Bo przecież tak naprawdę to wciąż nie jesteśmy pewni, czego potrzeba widowni. Miałem niedawno takie przeżycie: gramy na placu Centralnym "Ryszarda III". Czujemy wszyscy mocne napięcie, bo to przecież rzecz poważna, przygotowana na scenę zamkniętą, więc wiemy, że plener wymaga innego podejścia, i nagle przechodzi przez plac człowiek z huty, i dramatycznie woła na cały głos: "Nie męczcie Huty tym teatrem!". Czy to był prawdziwy głos ludu czy żart? Czy mieliśmy się zwinąć i odejść? Albo wbrew powadze sztuki roześmiać się, bo reakcja rzeczywiście była zabawna? Nie zrobiliśmy tego, ale trudno było się nie zastanowić. Znana jest np. opowieść Gustawa Holoubka, gdy jako dyrektor teatru w Katowicach musiał mieć w repertuarze, w myśl tzw. założeń odgórnych, przedstawienia o "robotnikach" i o ich problemach w pracy. W czasie spotkania wstał robotnik i powiedział: "Nie grajcie nam sztuk o fabrykach i o przekraczaniu norm, bo my to mamy na co dzień. Przychodzimy do teatru, by zobaczyć całkiem inny świat". Po takim przeżyciu pan Gustaw zawsze był wyznawcą teatru jako baśni, która ma widzów oderwać od codzienności.

A co my sami od siebie potrafimy przekazać, aby widza oderwać od codzienności i przykuć do siebie? Ja w "Szkole żon" wyglądam jak kobra! Często mówię "do ekranu", czyli podchodzę do kamery wprost, jakbym chciał zmusić widza do zainteresowania. Moim wyglądem, ale i odwiecznym tematem tej sztuki, o dziwnej miłości, do której niby przecież każdy ma prawo, tylko nie poprzez zniewolenie drugiego człowieka. Już na etapie realizacji pokazywaliśmy się potencjalnym widzom. Kręciliśmy przecież wśród ludzi, którzy byli na zamku w Pieskowej Skale. Widzieli to, więc może obejrzą przedstawienie w telewizji, bo będą czuli, że brali w tym udział. W imię tej baśni pana Gustawa i my tak wszystko realizowaliśmy, by trafić z "prawdziwym teatrem". Były peruki, kostiumy -piękne zrobiła je Joasia Jaśko - czyli był ten teatr, którego ludzie podobno pragną. A jeszcze... to jest komedia. Ileż razy mnie nawet na ulicy ludzie zaczepiają i błagają: "Dajcie, panie Stuhr, wreszcie jakąś komedię!". Czy to jest więc na pewno to, czego odbiorcy potrzebują? Pamiętam, jak nie tak dawno, na kolegium rektorów, ktoś przyznał się, że wielokrotnie oglądał "Seksmisję", a od pewnego czasu robi sobie w domu takie ćwiczenie, że puszcza ten film bez dźwięku i całą ścieżkę dialogową przepowiada wraz z rodziną. Jak to opowiedziałem Machulskiemu, był zaskoczony. Teraz nakręcił nowy film. Niby jest to komedia romantyczna, w której bohaterowie z dzisiaj przenoszą się do lat 70. Jak widać, każdy próbuje trafić w widownię - czy widownia to dostrzeże i odpowie? To jest dopiero pytanie!

Na zdjęciu" "Jerzy Stuhr w "Ryszardzie III", Teatr Ludowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji