Artykuły

Dzika Róża za epizod

Odpoczywa przy czytaniu książek, uwielbia sztukę i często można spotkać go w kieleckim Muzeum Narodowym. Ujmująco skromny, nie do końca wierzy w swoje możliwości. Ale Dzika Róża od dziennikarzy w dorocznym konkursie na najlepsze kreacje aktorskie w kieleckim Teatrze im. S. Żeromskiego przyznana za mistrzowskie epizody powinna dodać mu skrzydeł i miejmy nadzieję, że w końcu wyjdzie z cienia drugiego planu. Rozmawiamy z Marcinem Brykczyńskim, aktorem Teatru im. Żeromskiego.

Zabłysnął pan w niewielkiej roli służącego w "Ślubach panieńskich". Dziennikarze przyznając panu Dziką Różę poszli nieco pod prąd - dali nagrodą nie za pierwszoplanową kreację, lecz świetny epizod. Czy nie czuje się pan aktorem nieco nie wykorzystanym?

- Sadząc po tej nagrodzie, to chyba nie powinienem się tak czuć.

Ale nie ma pan niedosytu, ze w tym sezonie nie zagrał pan żadnej dużej roli?

- Czasami tak bywa, że przychodzi jedna rola, która nas przygotowuje do kilku następnych, może więc tym razem tak się trafiło. Współpraca z reżyserem "Ślubów panieńskich" - Bartkiem Wyszomirskim w jakiś sposób mnie otworzyła. Pamiętam, gdy przygotowywaliśmy scenę w łaźni - ja starałem się go przekonać do wielu rzeczy, a on z kolei namawiał mnie do innych rozwiązań. Liczę więc na to, że to była zapowiedź innych ciekawych rzeczy.

Rzeczywiście, to przekonywanie reżysera "Ślubów" musiało panu wyjść na dobre, bo krytycy byli zgodni - że panu jako jedynemu udało się wyjść obronną ręką z tego kontrowersyjnego spektaklu i że jako jedyny nie wpadł pan w konwencję błazenady.

- Nie wiem, czy ten spektakl można nazwać błazenadą, ja bardzo lubię to przedstawienie i uważam, że wszystkie postaci zbudowane są tu bardzo harmonijnie i ułożone są obok siebie we właściwy sposób. Bardzo cenię sobie Bartka Wyszomirskiego jako reżysera i nie potrafię zgodzić się ze słowami krytyki pod adresem "Ślubów panieńskich".

Może dlatego, że pana niewielka rola w tym spektaklu to był prawdziwy majstersztyk. Ale Dziką Różą od dziennikarzy był pan zaskoczony?

- To mało powiedziane. Przecież nie jest to duża rola i pomyślałem sobie, że to niezwykłe, że dziennikarze przyznali mi swoją nagrodę. Czy to była aż tak dobra rola? Jeśli tak, to bardzo się cieszę, ale moje zaskoczenie jest naprawdę szczere.

Ale bywa tak, że ci aktorzy, którzy otrzymują Dzikie Róże, nie mają potem dobrego sezonu. Nie ma pan takich obaw?

- Nie, jestem pełen nadziei i ufności, ładuję akumulatory.

W takim razie, w czym pana zobaczymy w przyszłym sezonie?

- Mam taki zwyczaj, że nawet egzemplarze sztuk strzegę zazdrośnie, nie pozwalam tego nikomu ruszać i czytać. Jeśli coś mówię, to staram się być bardzo ostrożny. Już tego doświadczyłem, że moja praca jest bardzo specyficzna, bo to jest praca nad żywym materiałem. Dlatego zbyt wcześnie przeprowadzona rozmowa na temat planów zawodowych może wypaczyć mi spojrzenie na rolę. I wolę na ten temat po prostu nie rozmawiać.

Ale w Iwonie, księżniczce Burgunda, która otworzy przyszły sezon, zobaczymy pana?

- Tak, bardzo się cieszę, że dostałem taką poważną rolę.

Czy nie ma pan takiego odczucia, że nie jest pan do końca wykorzystany w naszym teatrze? Czy nie miał pan myśli, by gdzie indziej szukać zawodowego spełnienia?

- Nie, wiele mam sobie do zarzucenia, jeśli chodzi o umiejętności i warsztat. Staram się niwelować swoje braki i w tym teatrze mogę to robić, więc nie uważam, żeby to był czas stracony. Jedyne, czego mi brakuje - to śpiewania. Uwielbiam piosenkę aktorską. Tych kilka rzeczy, które tu wcześniej zrobiliśmy jakoś mi mocno smakowało dlatego, że jestem głodny pracy tego typu. Mam nadzieję, że zrobimy coś z tego repertuaru, a jeśli nie, to człowiek głodny sam sięga po jedzenie, jak ma jakieś w pobliżu. Więc może sam spróbuję zrobić jakąś rzecz z kręgu piosenki aktorskiej.

Jakich autorów lubi pan najbardziej?

- Uwielbiam piosenkę francuską. Moim debiutem jeszcze na trzecim roku łódzkiej filmówki były piosenki Brela. Miałem znakomitego profesora od piosenki i to właśnie u niego po raz pierwszy zobaczyłem, że mogę nie być na scenie drewnem. Praca z nim była takim momentem, kiedy się otworzyłem i zobaczyłem czym może być mówienie ze sceny.

Czy reżyserzy lub koledzy mówią panu czasami, że na scenie brakuje panu pewności siebie?

- Tak. Mówiłem już, że mam sobie wiele do zarzucenia i to pewnie widać. Biję się w piersi - to jest wada u aktora, ale jakoś usiłuję sobie z nią poradzić.

Ale skąd ten brak pewności? Ma pan przecież same atuty - jest pan przystojny, dobrze przygotowany do zawodu, ma pan doskonały głos...

- Kiedy pracuje się nad jakąś rolą, to właściwie każda przemyślana, przygotowana sytuacja sceniczna powinna nas zaskakiwać. Widocznie mnie zaskakuje bardziej niż innych. Jak znajdę na to sposób, to pewnie zobaczycie to państwo na scenie.

Czy Dzika Róża pomoże w tym panu?

- Z pewnością.

Czym się pan zajmuje poza teatrem?

- Bardzo lubię czytać książki, ostatnio kupiłem opracowanie historii Ajssasydów, znanej sekty muzułmańskiej. Bardzo zdziwiłem się, że coś takiego jest w księgarniach. Nie tak dawno przeczytałem z dużą przyjemnością książkę "Herezja doskonała". Więc tak odpoczywam, że czytam takie rzeczy. Fascynują mnie historie ludzi postawionych w dość dramatycznych okolicznościach. To odpowiada mojemu zawodowi. Bardzo lubię rysować, odpoczynkiem dla mnie są wizyty w muzeum, gdzie jest cudowna galeria malarstwa, rysunku i rzemiosła artystycznego. Staję zawsze przed rysunkami Grottgera.

Pana partnerka życiowa jest plastyczką, więc ma pan możliwość pogłębiana swojej pasji?

- Tak, zazdroszczę jej talentu.

Pobiera pan u niej lekcje, bo wiem, że jest pedagogiem?

- Nie, ja nie wychodzę poza rysunek. Kiedyś w kilka osób malowaliśmy wspólnie obraz olejny, wszyscy malowali dość szeroko i wieloma kolorami. Gdy podszedłem do tego obrazu, to akurat była kończona scena ukrzyżowania i na spojeniu belek krzyża namalowałem główkę ćwieka. I to wyszło mi dobrze.

Dziękuję za rozmowę.

MARCIN BRYKCZYŃSKI - rocznik 1969, pochodzi z Rzeszowa, tu ukończył podstawówkę, liceum i studium nauczycielskie wychowania plastycznego. Przez rok pracował w muzeum, absolwent łódzkiej szkoły filmowej. Zanim trafił do kieleckiego Teatru im. S. Żeromskiego występował w Radomiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji