Artykuły

Golgota Wrocławska

Z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, naczelnikiem Biura Edukacji Publicznej Oddziału Wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej, współautorem scenariusza "Golgoty Wrocławskiej" - spektaklu przygotowywanego dla Telewizyjnego Teatru Faktu, rozmawia Marek Zygmunt w Naszym Dzienniku.

Znany jest Pan jako badacz komunistycznych struktur aparatu represji w Polsce i podziemia niepodległościowego na Dolnym Śląsku. Ale ostatnio został Pan także... scenarzystą.

- A dokładniej współscenarzystą, bo razem z Piotrem Kokocińskim, który ma już na swoim koncie kilka scenariuszy filmowych, przygotowaliśmy materiał, na podstawie którego realizowany jest obecnie we Wrocławiu dla potrzeb Telewizyjnego Teatru Faktu spektakl pt. "Golgota Wrocławska". Uznaliśmy, że wydarzenia charakterystyczne dla lat 40. i 50. ubiegłego stulecia idealnie nadają się do tego, aby stanowiły podstawę scenariusza takiego przedstawienia. Wybraliśmy wyjątkową historię, w której jak w soczewce skupiają się różne tragiczne wątki tego okresu dziejów naszego kraju. Opisywana przez nas sprawa Henryka Szwejcera, Heinricha Gerlicha i Władysława Czarneckiego dobitnie pokazuje, w jaki sposób w tamtych latach władza ludowa rozprawiała się z ludźmi, których uznawała za swoich wrogów. Henryk Szwejcer to przedwojenny przemysłowiec, powstaniec śląski, człowiek niezwykle zasłużony dla Polski, po II wojnie światowej dyrektor Zjednoczenia Przemysłu Węglowego w Wałbrzychu. Przeciwko niemu "zmontowano" sprawę, dołączono do niej Władysława Czarneckiego - żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych, i Heinricha Gerlicha -reprezentanta mniejszości niemieckiej. Uznano, że ci trzej ludzie tworzyli w Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego związek faszystowsko-hitlerowski, którego celem było doprowadzenie do niewykonania tzw. Planu Trzyletniego na Dolnym Śląsku w zakresie działalności przemysłu węglowego. Oskarżeni do wszystkiego się przyznali, ale ich zeznania były wymuszane torturami. Nie zachowały się akta sądowe, ale z lektury dokumentów prokuratorskich widać, jak na początku nie przyznają się, lawirują, żeby uniknąć tortur, a ubecy tak ustawiają przesłuchania, by wyszła sprawa o sabotaż. Dziś tego rodzaju zarzut jako oczywisty absurd może wywołać co najwyżej uśmiech. Jednak w tamtych czasach tego rodzaju zarzut był natychmiast legitymizowany przez organa prokuratorskie. Sprawa trafiała następnie do sądu, który orzekał wyrok śmierci. Taki los spotkał wspomniane przeze mnie osoby. Wyrok wykonano w lipcu 1949 r. we Wrocławiu.

Ale w scenariuszu "Golgoty Wrocławskiej" znajdują się również wątki współczesne zaczerpnięte z Pańskiej pracy habilitacyjnej.

- To prawda. Rzeczywiście są tam również pewne wątki z mojej pracy habilitacyjnej. Chodzi m.in. o odnalezione przeze mnie we wrocławskim Archiwum Państwowym listy Henryka Szwejcera do jego rodziny, które nigdy nie zostały przez niego wysłane. Koperty były zapieczętowane i zalakowane. Zostały one przeze mnie otwarte, mimo ogromnego oporu ze strony kierownictwa Archiwum Państwowego. Z powodu tych listów, a jeszcze bardziej z uwagi na organizowane wówczas przeze mnie wystawy, m.in. właśnie ekspozycję pt. "Golgota Wrocławska" i książki pod tym samym tytułem (poprzedziły pomysł na scenariusz) oraz wystawy "Winni? - niewinni?" miałem duże problemy. W publikacji tej zaprezentowałem np. listę ponad 1000 nazwisk funkcjonariuszy UB zaangażowanych w rozpracowywanie podziemia. Były tam nazwiska sędziów, prokuratorów wojskowych, milicjantów. To spowodowało, że byłem wzywany na przesłuchania zarówno przez policję, jak i prokuraturę, gdzie tłumaczyłem się, skąd posiadałem zezwolenie na korzystanie z materiałów archiwalnych. Musiałem udowadniać, że nie wykradłem żadnych dokumentów. Było to bardzo stresujące. Ale też z perspektywy czasu, kiedy patrzę na to, co się wówczas działo, myślę sobie, że był to wtedy taki okres, kiedy bardzo niewielu ludzi miało tę inną, wyższą świadomość. Tak naprawdę funkcjonariusze państwowi tkwili w tym systemie, uznając, że pewne materiały są nadal tajne. Wychodzili oni z założenia, iż np. list pożegnalny, zapieczętowany w roku 1949 powinien dalej być nienaruszony i spoczywać w aktach prokuratorskich. I tutaj się diametralnie różnimy. Czas pokazał, że to ja miałem rację, a nie urzędnicy, którzy wówczas bronili dostępu do tych materiałów archiwalnych.

Ten scenariusz ma pokazać nie tylko to, jak bardzo rzeczywistość lat 40. i 50., epoki stalinizmu jest niestety dzisiaj aktualna, ale też to, że trzeba mówić o wielu wydarzeniach, które są ciągle dla nas mało lub całkiem nieznane. My się cały czas z tą naszą wiedzą próbujemy przebić. Na szczęście są media, takie jak np. "Nasz Dziennik", które informują rzetelnie społeczeństwo o tym, co robi Instytut Pamięci Narodowej. Nadzieję taką stwarza również Telewizyjny Teatr Faktu.

W takim razie, czego spodziewa się Pan po "Golgocie Wrocławskiej"?

-Jest to pierwsza taka sztuka mówiąca o wydarzeniach dziejących się na Dolnym Śląsku. Ten spektakl różni się jeszcze tym od innych tego typu przedstawień, że kierownictwo TVP uznało, iż o takich trudnych sprawach powinien mówić reżyser młodego pokolenia. W tym przypadku jest nim Jan Komasa, a cała ekipa jest zresztą bardzo młoda. Posiada inne spojrzenie na sprawy, o których my mówimy. Jestem przekonany, że ich sposób postrzegania ówczesnej rzeczywistości trafi również do tamtego pokolenia. Zdjęcia kręcone są nie w miejscach przypadkowych, ale rzeczywiście tam, gdzie odbywały się zdarzenia związane z tymi osobami: w więzieniu przy ul. Klęczkowskiej, w "Ossolineum", na cmentarzu Osobowickim i w dawnym szpitalu przy ul. Poniatowskiego. Szwejcera gra Adam Ferency, a jego żonę Różę (także działa w AK) Kinga Preis. Po śmierci męża Róża zostaje z dwójką dzieci i nigdy nie dowiaduje się, gdzie on został pochowany. Warto też dodać, że realizatorzy korzystają w wielu przypadkach z autentycznych rekwizytów i materiałów archiwalnych. Niesie to ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Aktorzy i członkowie ekipy realizacyjnej w kilku przypadkach, oglądając te materiały, po prostu płakali. Myślę, że właśnie to najlepiej świadczy o tym, jak bardzo dramatyczne były losy ludzi, o których mówimy w tym spektaklu, i jak bardzo

wstrząsająca jest treść dokumentów w nim czytanych.

Kiedy więc zobaczymy "Golgotę Wrocławską"?

- Spektakl ten zostanie pokazany 3 listopada br. o godz. 20.00 w I Programie TVP 1 a więc w okresie obchodów niezwykle ważnych dla Polaków wydarzeń: zaraz po Wszystkich Świętych i Dniu Zadusznym i na kilka dni przed kolejną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Chciałbym już dzisiaj przy tej okazji poinformować Czytelników "Naszego Dziennika", że 9 września br. o godz. 13.00 w Młodojowie koło Konina odbędzie się uroczysty, z pełną honorową asystą wojskową, pogrzeb Stefana Półrula, marynarza, którego doczesne szczątki udało nam się odnaleźć 2 czerwca br. na wrocławskim cmentarzu Osobowickim. O jego bohaterskiej postawie mówiłem szeroko w poprzednim wywiadzie dla "Naszego Dziennika".

Słyszałem, że już pracujecie nad kolejnym scenariuszem.

- Będzie on dotyczył losów pewnego małżeństwa prokuratorskiego, które działało w okresie stalinowskim i miało na swoim sumieniu dziesiątki istnień ludzkich. Byli to ludzie bardzo szybko awansujący, a w 1968 r. przypomniano im, że są pochodzenia żydowskiego... Pomysłów na scenariusze jest więcej. Mamy tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł zlikwidowania Telewizyjnego Teatru Faktu, np. pod pretekstem, iż jest to działanie realizowane na zamówienie jakiejś określonej orientacji politycznej.

Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: Adam Ferency na planie 'Golgoty wrocławskiej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji