Artykuły

Jakaś rola, jakaś Joplin

"Moja mama Janis" Jolanty Litwin-Sarzyńskiej na V Letnim Festiwalu Małych Form w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim.

Jakaś rola, jakaś Joplin

(Czyli okrutna cena za spełnianie marzeń)

Tytuł "Moja mama Janis" zapowiadał wiele, a na pewno, zwłaszcza że spektakl firmuje sławny stołeczny teatr Roma, kusił. W nim 16 piosenek Janis Joplin z polskimi tekstami.

I faktycznie - były, wykrzyczane ile sił, a że sił Jolanta Litwin-Sarzyńska ma sporo, zatem pod względem krzyku źle nie było. Z przyjemnością słuchałem za to zespołu muzycznego: grającego na harmonijce ustnej Tomasza Bieleckiego (postaci jakby ze świata Janis, tej prawdziwej), gitarzysty Jana Pęczaka, klawiszowa Tomasza Mackiewicza.

Co poza tym? Jakaś mizerniutko skrojona, kiczowata i tandetna opowieść o bidulce z jakiegoś polskiego miasteczka, co to z lV-piętrowego bloku, w którym marzyła o cymbałkach, a potem karierze wyrwała się do jakiejś szkoły teatralno-muzycznej, jakiś saksofonista puścił jej płytę Joplin, a potem pił, bił, kopał i dusił, więc go rzuciła, potem z jakiegoś teatru ją wyrzucili, i już była gotowa wrócić do swego miasteczka, ale nagle tę bidę bez urody i gustu, co podkreślają stroje, ruszającą się pokracznie do bólu oczu, wziął za żonę jakiś pisarz, bogaty i mądry, posadził za kierownicą merca, uczynił matką... I dawne marzenia poszły w kąt - pewnie luksusowego domu. Aż on, po latach, nagle powiedział, że ją kocha, a ona uświadomiła sobie, że usłyszała to z jego ust dopiero drugi raz w życiu...

Dość. Taki to dramat, na miarę najgłupszego harlequina, opowiada nam bohaterka. Nie zasłużyła legendarna Joplin na taki scenariuszek mający być tłem jej piosenek, zresztą przez nikogo nie podpisany; widać komuś było wstyd! Acz w Internecie wyczytałem na branżowej stronie e-teatr. pl, że to wytwór Piotra Sarzyńskiego i Redbada Klynstry, który sprawował opiekę reżyserską nad spektaklem. Niech Bóg strzeże przed takimi opiekunami.

W sumie, gdy zły wypadłem z teatru, bo trudno o dobry humor, gdy nieszczęścia tyle, żal mi się zrobiło aktorki. Co ona gra, jakąś papierową kukłę, w jakimś ledwo rusztowaniu spektaklu, który nie powstał, bo nie miał z czego. Same piosenki wielkiej Joplin to zbyt mało, zwłaszcza że i teksty (Maciejka Mazan i Daniel Wyszogrodzki) chwilami błyskały niczym odpustowe świecidełka. Być może, by zmierzyć się z piosenkami Joplin, nie wystarczy też być z małego miasteczka i mieć marzenia, nie wystarczy spotkać jakiegoś tam pijaczka saksofonistę, ani samemu pociągać z piersiówki... Być może trzeba przejść znacznie więcej, zanurzyć się w życie tak koszmarnie, tak totalnie jak Janis Joplin. Kto czytał którąś z jej biografii, wie, o czym mówię, a nie tylko o narkotykach mówię. Gdy słucha się Joplin, ciary idą po plecach, ja słuchając jej piosenek w polskiej wersji małomiasteczkowej czułem jedynie niezbyt wygodne krzesło i współczucie dla aktorki, nieustannie zmagającej się z odpinającym się od spoconej twarzy mikro-portem.

Okrutna cena za spełnianie marzeń.

"To jest monodram muzyczny, w którym świat Janis przeplata się ze światem współczesnym i moim własnym życiem. Nie gram Janis i nie próbuję jej naśladować. Była niepowtarzalna i osobna. Każda próba wejścia w jej skórę skazywałaby przedsięwzięcie na niepowodzenie" - wyznała Jolanta Litwin-Sarzyńska podczas konferencji prasowej przy okazji premiery przed niespełna trzema laty.

Aha; ma opowiastka i jakąś tam puentę, ale jej nie zdradzam, bo a nuż ktoś z Państwa, przy okazji (tak jak teraz - 5. Letni Festiwal Małych Form w Teatrze Bagatela) zechce prawdziwość mojej opinii zweryfikować. Acz szczerzej mówię - odradzam. Lepiej posłuchać Joplin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji