Artykuły

To tylko usterki...

Zirytowały mnie psujące się telebimy na warszawskim placu Krasińskich podczas spektaklu "Rekonstrukcja poety" - rzekomej kulminacji Roku Herbertowskiego. Wściekłem się na uciążliwy pogłos i fatalne nagłośnienie. A potem zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro, bo uświadomiłem sobie, że fiasko multimedialnego spektaklu nie jest przecież zjawiskiem odosobnionym - pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.

Podobne rzeczy oglądamy w polskich kinach i teatrach niemal tydzień w tydzień, ale już nie zwracamy na to uwagi. Po prostu przywykliśmy. Kogo zdziwią w dzisiejszym teatrze źle uszyte kostiumy, w dodatku wykonane z fatalnej jakości materiału, oraz tandetna, sklecona z byle czego scenografia? Nikogo, bo przecież warsztat w środowisku i kraju przyzwyczajonym do szczytnych idei jest już nie drugim, ale na osiemnastym planie. Komu przeszkadzać będzie techniczna fuszerka, skoro ze sceny mówią prawdę, samą prawdę i tylko prawdę? Tymczasem nie należy mieszać tych spraw w jednym kotle. Prawda - swoją drogą - jest godna szacunku, choć akurat w teatrze wolę iluzję, piękne zmyślenie. Ale profesjonalizm, choć bywa nieosiągalny, nikomu nie powinien przeszkadzać. A kiedy z siódmego rzędu widzę, że aktorce pęka w sukni szew i nie stało się to przed chwilą, czuję się zażenowany. Nabity w butelkę, bo po drugiej stronie rampy nie potraktowali mnie poważnie.

Polskie zabawy z techniką w porównaniu z zachodnią codziennością to przedszkole. Kiedy oglądam przedstawienia Heinera Goebbelsa albo telebim w "Mewie" Steina i widzę, jak sprzężone są przez nich działania aktorów z filmowym obrazem i jak to wszystko razem zostaje złączone z graną na żywo muzyką, nie mam wątpliwości, że są to rejony dla nas całkowicie niedostępne. Nie, nie chodzi o to, że Polacy nie mogą wpaść na podobne pomysły, zaproponować z tej samej półki rozwiązania. Mogą, dlaczego nie! Jednak przegrają z techniką. Jesteśmy przecież 100 lat za Murzynami. Wygląda na to jednak, że taka sytuacja nikomu szczególnie nie przeszkadza. Co więcej, zmyślni polscy artyści zrobili sobie z niej idealną wymówkę, wymarzone alibi. Idę do kina na polski film i nie słyszę aktorów. Miewają fatalną dykcję - to wiem nie od wczoraj. Ale tym razem coś tylko szemrze z ekranu. Zwyczajowa fatalna jakość dźwięku jest więc dogodnym usprawiedliwieniem. Albo widzę szare plamy, a potem czytam w wywiadzie z reżyserem, że ze zdjęciami były kłopoty. Techniczne, oczywiście. Albo, co gorsza, że osiągnięty efekt został zamierzony, bowiem film to przecież "samo życie"... Ręce opadają.

Zatem techniczne zacofanie jest wielu na rękę, bo ukrywa najzwyczajniejszy w świecie brak umiejętności. Nie widać, nie słychać? Tak miało być! Pokrzywdzeni są tylko widzowie. Nikt podczas seansu w kinie albo teatrze nie przerwie widowiska pokazaniem planszy z napisem "Przepraszamy za usterki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji