Artykuły

Z pokorą i dystansem

- Najważniejsze to wiedzieć, po co się schodzi ze sceny i znów na nią wchodzi - mówi KAMILLA BAAR.

Kamilla Baar [na zdjęciu] zagrała Magdę w filmie Juliusza Machulskiego Vinci, który w pierwszy weekend wyświetlania obejrzało kilkadziesiąt tysięcy widzów, i to najbardziej cieszy Kamillę. Nie uważa się za gwiazdę, bo aktorstwo to zawód dla długodystansowców. Woli ten bieg rozłożyć na dłużej. Gdy nie pracuje, a telefon nie dzwoni, nie marnuje czasu. Chodzi do teatru, podpatruje kolegów, dużo czyta, podróżuje i zwiedza.

Monika Stukonis: O roli Magdy w najnowszym filmie Vinci Juliusza Machulskiego mówią wszyscy. Zanim ją Pani dostała, Machulski zobaczył Panią w Śnie nocy letniej, przedstawieniu dyplomowym na Akademii Teatralnej. To zadecydowało?

- Nie, zadecydowały zdjęcia próbne. Juliusz Machulski widział dyplom naszego roku, ale nie sądzę, żeby zachwycił się moją rolą. To było rewelacyjne przedstawienie, w którym ja... no co tu dużo mówić, grałam źle.

- Ale pół roku później dostała Pani telefon z produkcji filmu Vinci z zaproszeniem na casting.

- Życie jest przewrotne. Kiedy poznaliśmy się z panem Julkiem osobiście, usłyszałam: "ale przecież my się już znamy. Pamiętam cię z dyplomu. Świetna rola. Gratuluję".

- Reżyser powiedział o Pani: miejska, inteligencka uroda plus cechy osobowe. Potrafi być Pani zasadnicza i miła. Taka jest Kamilla Baar?

- Ja to nazywam byciem małą dziewczynką i dorosłą kobietą w jednym. We mnie jest kilka kobiet. Żadnej jednoznaczności. Ale postać Magdy wymyśliłam. Biegałam na Akademię Sztuk Pięknych i podpatrywałam studentów wydziału konserwacji. Patrzyłam na ich ciała, twarze, zachowanie. Jak pół roku tkwią przed jedną sztalugą, płótnem, deską, godzinami odtwarzają szczegóły oryginału. Mają ogromną cierpliwość, ale też wizję dzieła. Przed tymi sztalugami patrzą daleko przed siebie. Taka jest też Magda. Tu załatwia sprawę z Julianem, ale jej myśli gnają ją już dalej. Namalowanie obrazu to tylko element jej planu.

- W tym filmie ma Pani rodzaj nerwowości Jandy, ale też pokłady wielkiej samodyscypliny.

- Uwielbiam zabawę konwencjami. Marzę, by każdą rolą zbudować odrębnego, autonomicznego człowieka. Dużym sukcesem jest to, że oglądając film po raz pierwszy, zobaczyłam tę dziewczynę. Uwierzyłam w jej istnienie.

- W filmie ze swadą wymienia Pani specjalistyczne terminy niezbędne do namalowania perfekcyjnej kopii Damy z łasiczką. Interesuje się Pani historią sztuki?

- Wypadłam z wprawy, ale kiedyś wiedziałam na ten temat sporo. W trakcie pracy dowiedziałam się też wiele o fałszowaniu, a to nic jest encyklopedyczna wiedza. Zdarza mi się teraz podejrzliwie patrzeć na oryginały. Leonardo doczekał się wielu barwnych opracowań, które przeczytałam, a ukoronowaniem mojej przygody była podróż do Włoch, do miejscowości Vinci w Toskanii. Nieopodal, w domku na wzgórzu urodził się, tworzył i w końcu w samotności zmarł. Pojechałam z namiotem, pięcioletnią hondą kupioną w połowie za honorarium za film.

- Urodziła się Pani w Człuchowie. Jak się trafia z maleńkiej miejscowości do elitarnej warszawskiej szkoły teatralnej?

- W Człuchowie tylko się urodziłam, potem co rok, dwa przenosiłam się w różne miejsca Polski. Wędrowaliśmy za tatą, który był zawodowym żołnierzem. Do Akademii Teatralnej przyjechałam ze śląskich Tychów. W czasie szkoły średniej trafiłam do studia aktorskiego Doroty Pomykały w Katowicach. Tam przekonałam się, że znalazłam swoje miejsce. Wcześniej nie miałam takiej pewności, bo nie wygrywałam konkursów recytatorskich. Pamiętam kiedyś werdykt jednego jury. Nie znalazłam się wśród zwycięzców, a jeden z jurorów nieoczekiwanie powiedział: Mamy tu jeszcze osobny przypadek, Kamilla Baar. To ekspresja, która nie mieści się w kategoriach tego konkursu.

- Egzamin na Akademię Teatralną byt dla Pani stresem?

- Zaskoczę Panią, ale nie. Wiedziałam, że się dostanę. Kiedy wyjeżdżałam na egzamin, na dworcu w Katowicach okazało się, że muszę wrócić po świadectwo maturalne. Zawracanie przynosi pecha, ale ja pomyślałam, że mi przyniesie szczęście. Mało tego, prawie zupełnie straciłam głos, bo tydzień wcześniej pojechałam ze znajomymi w góry, gdzie w rwącym potoku uprawiałam rewię śpiewaną. Finałem była czterdziestostopniowa gorączka i zapalenie krtani. Z głosem kobiety po przejściach przeszłam jednak do drugiego etapu. Dostałam się. Trafiłam na wybitny rok. Studiowały ze mną Agnieszka Grochowska, Paulina Holtz, Magda Kumorek i Magda Smalara.

- Kiedy poczuła Pani, że rolą Magdy odniosła sukces? Sukces ma zapach?

- Raczej smak. To satysfakcja. Wiem, że film podoba się widzom. Nic nie jest ważniejsze. A sukces tego filmu chyba ma smak krakowskich precli.

- A wymierny sukces? Pani telefon nie milknie, propozycja goni propozycję, wywiad kolejny wywiad.

- Już samo nasze spotkanie dowodzi, że dzieje się więcej. Aktorstwo to zawód publiczny. W tej chwili Vinci jest numerem jeden, jutro będzie to inny tytuł. Zachowuję dystans. Szum medialny jest przyjemny, ale nie przeceniam jego wartości. Słowa mogą dodawać, ale i umniejszać. Jestem ostrożna. Dlatego skupiam się na pracy. Moje obecne wyzwanie nosi imię Lady Makbet w Makbecie w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze Polskim. To pochłania moje myśli. W aktorstwie trzeba być trochę długodystansowcem. Wolę ten bieg rozłożyć na dłużej, niż wsiadać do samolotu i za chwilę być na miejscu, nie oglądając niczego po drodze.

- Nie ma Pani etatu w teatrze. To stres dla młodego aktora?

- To mój wybór! Daje przyjemne uczucie wolności. Oznacza tylko, że moje zawodowe wybory są wyłącznie moimi. Dzięki temu mogę współpracować z kilkoma teatrami naraz.

- A w czym Panią zobaczymy jesienią?

- W styczniu premiera Makbeta, a teraz gram równolegle w Obróbce w Rozmaitościach i w Błądzeniu w Narodowym.

- A seriale? Nie gra Pani w żadnym?

- W Oficerze Macieja Dejczera zagrałam epizod, w Na dobre i na złe byłam bohaterką odcinka. Nie ma mnie w dużych rolach. Taką podjęłam decyzję i jestem jej wierna.

- Jak wygląda Pani codzienność?

- Kiedy normalni ludzie jedzą kolację, jestem w pracy. Kiedy oni pracują, ja jem śniadanie. Prywatność miesza się z zawodem. Gdy mam chwilę dla siebie, podróżuję z moim chłopakiem. Do niedawna jeździliśmy rowerami, teraz samochodem. Jestem ciekawa nowych miejsc. Bocznymi drogami, z dala od autostrad. Widziałam już południową Europę, teraz ciągnie nas do Skandynawii.

- Co Pani jeszcze lubi robić?

- Fotografuję, ale nie systematycznie. Mam okresy, gdy robię mnóstwo zdjęć, i całe lata, gdy nie biorę aparatu do ręki. Interesuję się tym, co jest interesujące. Zawsze malarstwem, kinem, muzyką. Mam momenty, gdy nie rozstaję się z discmanem, i okresy, gdy drażni mnie najmniejszy dźwięk.

- Polubiła Pani Warszawę. To jest już Pani miasto?

- Mam tu swoje miejsca: okolice placu Na Rozdrożu, placu Trzech Krzyży. Może kiedyś uda mi się kupić mieszkanie na ulicy Mokotowskiej. Ja Warszawę cały czas odkrywam. Lubię ją, bo zmienia się razem ze mną.

- Aktorki nieco starsze od Pani mają trudność z podjęciem decyzji o założeniu rodziny, urodzeniu dziecka. Zastanawiają się, kiedy będzie odpowiedni moment. Pani też kalkuluje?

- Jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie siebie w roli matki. Dziś myślę, że dziecko to jedyny sens życia kobiety i jedyny sens związku. Macierzyństwa jeszcze nie planuję, ale na nie czekam. To jedna z piękniejszych rzeczy, które mogą się zdarzyć. Chciałabym mieć życie i zawód, nigdy odwrotnie.

- Czuje się Pani gwiazdą?

- Jak powiem: nie, zabrzmi nieprawdziwie, jak powiem: tak, nieskromnie. Nie czuję się gwiazdą, czuję się sobą. I czuję, że zagrałam w filmie, który się udał. Czuję, że szczęście mi sprzyja, że poznaję ludzi, od których dużo dostaję.

- Nosi w sobie Pani odpryski jakichś wielkich kobiecych ról filmowych w polskim filmie?

- Na pewno mam jakieś rysy. Czasem myślę: O Boże, zrobiłam to jak Komorowska. Albo: tak by zrobiła Janda. Ale staram się stworzyć coś swojego, bazuję na wyobraźni własnej, bo tylko tam kryje się coś, czego jeszcze nie było. Ale wielkie role zapadają głęboko. Bo jak zapomnieć Antoninę Dziwisz w Przesłuchaniu czy Bożenę Dykiel w Ziemi obiecanej.

- Jest Pani na fali. Czuje Pani nad sobą dobre opiekuńcze anioły?

- Powtórzę tu Czechowa: w życiu dzieje się inaczej, niż chcemy. Coś w tym jest. Gdy Machulski był na widowni na naszym dyplomie, chciałam, by przyszedł za kulisy, zauważył mnie. Nie przyszedł. Ale po dwóch latach nie zapomniał i dał mi szansę. A ja ją wykorzystałam. Czuję ogromną pokorę wobec losu, nie pcham się. To procentuje.

- Mówi Pani, że uprawia ten zawód, bo jest fantastyczny. A co jest w tym zawodzie niefajnego, trudnego dla Pani?

- Dawniej aktor był głosem, którego widz przychodził słuchać, dziś jest ciężko mówić tak, by cię słuchali. Nie chodzi o nagrody, pieniądze czy komplementy po premierze. Najważniejsze jest to, by wiedzieć, po co się to w ogóle robi. Po co się schodzi ze sceny i po co się na nią znowu wchodzi.

Kamilla Baar: Jestem małą dziewczynką i dorosłą kobietą w jednym. A tak naprawdę jest we mnie kilka kobiet. Żadnej jednoznaczności. Interesuję się tym, co interesujące. Malarstwem, kinem, muzyką, i fotografuję, choć niesystematycznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji