Artykuły

Za każdym razem mam tremę

- W swojej karierze miałam za sobą już jeden monodram, ale nie byłam pewna, czy dam radę. Z jednej strony to było fantastyczne, że propozycja wyszła od królowej monodramu, czyli Krystyny Jandy, z drugiej nie wyobrażałam sobie tego - o "Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem" w Teatrze Polonia w Warszawie mówi KATARZYNA FIGURA.

Katarzyna Figura zagrała w ubiegłym tygodniu monodram w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza. Nam opowiedziała o swoim spektaklu, szukaniu mocnych wrażeń i dzieciństwie.

W Olsztynie mogliśmy Panią zobaczyć w kontrowersyjnym monodramie, którego premiera odbyła się w Teatrze Polonia Krystyny Jandy. Poznała Pani autorkę tekstu Oksanę Zabużko?

- Historia zaczęła się od propozycji Krystyny Jandy. Wiele lat temu powiedziała mi, że monodramem "Badania terenowe nad ukraińskim seksem" chce otworzyć swój nowy teatr, a w tej roli widzi mnie. Po lekturze książki Oksany Zabużko, która jest bardzo trudna, bardzo się przeraziłam tym zadaniem. W swojej karierze miałam za sobą już jeden monodram, ale nie byłam pewna, czy dam radę. Z jednej strony to było fantastyczne, że propozycja wyszła od królowej monodramu, czyli Krystyny Jandy, z drugiej nie wyobrażałam sobie tego. Do ostatniej chwili towarzyszył mi lęk, że nie podołam. Gramy ten spektakl już kilka lat, bo premiera była dwa lata temu, a ja za każdym razem mam tremę. Wkrótce po premierze poznałam Oksanę Zabużko i zafascynowałam się jej twórczością. Myślę też o tym, żeby jedno z jej opowiadań z książki "Siostro, siostro" przenieść na ekran. I wtedy byłabym po raz pierwszy w życiu reżyserem.

Co Panią najbardziej zafascynowało w sztuce?

- Bardzo rzadko zdarzają się sztuki, które tak dogłębnie oldają kobiecą psychikę. Dużo tu obserwacji i wniosków, jak duży wpływ na człowieka ma system polityczny, jak ogromnie to wpływa na podejmowane przez niego w życiu decyzje.

Można powiedzieć, że niektóre doświadczenia połączyły Panią z bohaterką?

- Próbowałam odnaleźć prawdę w pewnych zbliżeniach mojej osoby z bohaterką sztuki czy też z samą autorką - Oksaną. Jej książka, pomimo że fikcyjna, ma wiele wątków autobiograficznych. Oksana jest zresztą mniej więcej w moim wieku. Jest mi naprawdę bliska. Pochodzi z Ukrainy, ale podróżowała po całym świecie. W pewnym sensie została doceniona na świecie, ale nigdy nie potrafiła odciąć się od swoich korzeni. Nie gram siebie, ale w dużym stopniu wypełniłam tę sztukę również swoimi doświadczeniami. Chciałam, żeby to było bardziej przejmujące i prawdziwe. Można powiedzieć, że szukałam mocnych wrażeń.

Mówi się o Pani, że jest buntowniczką.

- To chyba wina charakterku, może genów po rodzicach. Ogromny wpływ na to miał fakt, że byłam jedynaczką. Bardzo z tego powodu cierpiałam. Byłam jedynym dzieckiem w klasie, które nie miało rodzeństwa. To było coś strasznego. Czułam się napiętnowana, byłam w pewnym sensie odmieńcem i chyba stąd zrodził się we mnie bunt.

Czy ten buntownik, jakim Pani była, lubił kino?

- Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa to poranki kinowe w każdą niedzielę z moim ojcem. To nie były filmy rysunkowe, tylko bardzo często dokumenta ne, zwykle przyrodnicze, be mój ojciec jest lekarzem weterynarii. Tak kojarzą mi się moje pierwsze przygody z filmem. A teatr? To wina mojej przyjaciółki Asi Bogdańskiej. To ona, kiedy miałyśmy 8 czy 10 lat, zaciągnęła mnie do koła amatorskiego przy Teatrze Ochota. Marzyła o tym, żeby być aktorką. Tam szkoliłyśmy się pod okiem Haliny Machulskiej, mamy Julka Machulskiego, żony Jana.

A pierwsza dziecięca rola?

- Kubuś Puchatek. Z tego powodu, że byłam bardzo chudym dzieckiem, musiano mi wypchać kostium. Potem w Teatrze Ochota w zawodowych spektaklach grałam wszystkie role dziecięce. Po maturze zdawałam na iberystykę i do szkoły teatralnej. Do szkoły teatralnej dostałam się od razu i w ciągu roku zadecydowałam, że zostanę aktorką. Po tych latach, kiedy moją karierę zdominowały filmy, nikt już nie pamięta, że debiutowałam na deskach teatru. I to nie byle czym, bo Czechowem. Początek było dość trudny, ale w moim życiu wszystko było trudne.

Na początku lat 90. wyjechała Pani do Stanów Zjednoczonych i stamtąd obserwowała to, co się dzieje w kraju postkomunistycznym. To też wiąże Panią z bohaterką sztuki?

- Tak naprawdę nigdy nie byłam emigrantką. Ameryka jest bardzo specyficznym krajem. Dużo dzieli tamtą kulturę i to, co stało się w krajach byłego bloku komunistycznego. Zmieniła się nasza mentalność, kultura, relacje międzyludzkie. Kontakt z tym, co się dzieje w Ameryce i próba odnalezienia siebie w tamtym świecie, na pewno jest mi bliska, ale również mojej bohaterce.

Czy ogromna tęsknota za krajem spowodowała, że wysiadła Pani z "pociągu do Hollywood"?

- (śmiech) Można, to tak nazwać. Nie ukrywam, że moja cała eskapada w świat przed laty była związana z karierą aktorską, ale tak naprawdę połączyłam to z chęcią ucieczki z Polski. Najpierw miałam stypendium w szkole teatralnej w Paryżu, potem przebijałam się w Kalifornii, Nowym Jorku. Moja młodość przypadła w okresie stanu wojennego i wtedy wszyscy chcieliśmy się wyrwać z Polski. W tym czasie nie układało się też moje życie osobiste. To był mój pomysł na naprawienie mojego życia. Nie chciałam uciekać jak straceniec. Nie chciałam, żeby wyglądało, że uciekam od nieudanego małżeństwa. Mój wyjazd połączyłam ze spełnieniem moich ambicji aktorskich. To naprawdę nie sprowadziło się do tego, że siedziałam i czekałam na telefon, aż ktoś zadzwoni. Szlifowałam język. Teraz wszyscy twórcy lubią w filmach obcy akcent. Amerykańskie aktorki chcą grać bohaterki z irlandzkimi, polskimi korzeniami. To ich zdaniem dodaje roli charakteru. W tamtych czasach było inaczej. Do powrotu do kraju jednak nie przyciągnęły mnie korzenie, a paradoksalnie - mąż Amerykanin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji