Artykuły

Wojna światów według "Onych"

"Oni" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Justyna Świerczyńska w portalu trójmiasto.pl

Szalony kreator, powodowany osobistym urazem, w akcie zemsty zakłada nową religię Absolutnego Automatyzmu, za pomocą której opanowuje świat. Spokojnie, to nie fabuła filmu o Bondzie, lecz opis najnowszego spektaklu Teatru Wybrzeże, pt. "Oni", w reż. Jarosława Tumidajskiego.

Dziś, gdy w symbolem nowoczesnego teatru stały się wszelkie eksperymenty z widownią w roli głównej, wizyta w teatrze nieodmiennie pociągać musi za sobą różnego rodzaju niedogodności. To jednak, co wydarzyło się podczas piątkowej premiery "Onych" w Teatrze Wybrzeże z pewnością zaliczyć można do przeżyć ekstremalnych.

Usytuowany na środku sceny klaustrofobiczny, biały pokój z dwoma rzędami plastikowych krzesełek robi wrażenie. Ostre jarzeniówki wwiercają się w oczy nie mniej skutecznie, niż twarze siedzących dookoła widzów. O pogrążeniu się w refleksji nie ma mowy, co - rzecz jasna - ma swój niewątpliwy walor poznawczy. W szczelnie zamkniętej puszce szybko robi się jednak niemiłosiernie gorąco. Na dodatek pod koniec spektaklu do pokoju wpuszczony zostaje dym, który opływa widzów delikatną, wolno opadającą chmurką.

I tak sobie siedzimy, lekko podduszeni widzowie. Siedzimy i oglądamy sztukę Witkacego. Na scenie inscenizacyjnych pomysłów jak na lekarstwo. Bo trudno nazwać pomysłem posadzenie Tefuana na wózku w imię jego seksualnej impotencji, czy postawienie przed Spiką pustego talerza, symbolizującego przynależność aktorki do świata sztuki.

Ciekawiej wypadają aktorzy. Z pewnością wyróżnić należy Joannę Kreft-Bakę, Cezarego Rybińskiego oraz nowy nabytek teatru, Ewę Jendrzejewską. Nie najgorzej spisuje się również Mirosław Krawczyk. Wszyscy wyciągnięci ze skrajnie różnej stylistyki, całkiem skutecznie prezentują przepełniony skrajnym egoizmem indywidualizm, dominujący zarówno na poziomie totalitarnej władzy, jak i reprezentantów świata sztuki.

Na tym refleksja nad sztuką niestety się kończy. Jarosław Tumidajski nie podejmuje polemiki ani z katastroficzną diagnozą Witkacego, ani tym bardziej z nim samym. W konsekwencji otrzymujemy spektakl niezwykle estetyczny, przeładowany zabiegami formalnymi, w którym króluje jednak interpretacyjna pustka. Wystawiony bez historycznych, kulturowych czy biograficznych odniesień dramat Witkacego okazuje się tym samym, czym każda sztuka konceptualna - mało ciekawym splotem absurdalnych wydarzeń. Pasującym w sam raz na scenariusz amerykańskiego przeboju kinowego. Czyli skojarzenie z Bondem jednak jest na miejscu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji