Artykuły

Bałucki w dobrym humorze

"Grube ryby" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Barbara Hirsz w Trybunie.

Miarą wartości tego przedstawienia są wybuchy śmiechu widowni oraz częste oklaski przy otwartej kurtynie. Wszyscy znamy "Grube ryby", chcemy lubianych aktorów we wzbudzających rozradowanie maskach, sytuacjach i scenach, chcemy teatralnych smaczków i żywiołowego komizmu.

Wygrana jest po stronie Krystyny Jandy, która do tej krotochwili zabrała się z ciepłem i na wesoło. Troszkę ramotkę odkurzyła, wstawiła do salonu Ciaputkiewiczów patefon, puściła walca z figurami, lub - jak chcecie - wkręciła groteskowe farsowe figury do walca. To wszystko bawiąc się staroświecczyzną i stylem.

Ale najważniejsze jest to, że pod staroświecczyzną biją żywe serca. I to właśnie serca zdradzają dwóch zatwardziałych starych kawalerów, których Bałucki wystrychnął na dutka przy pomocy pensjonarki. I tak dwie zapyziałe backenbrodowe hipoteki, renty, dywidendy, akcje i transakcje zapłoną miłością.

Spójrzcie, jak to robi Żak! Efekt humorystyczny roli opiera na kontraście pomiędzy brzuchatą i krągłą posturą Wistowskiego a narowem prześmiesznych westchnień. Jest to cała poezja achów i ochów opowiadających uczucia postaci Ten pyszałek straci z miłości serce, ale najpierw uciesznie łapie się za serce jako walcująca z werwą figurynka. I głowę, bo wpatrzony cielęcymi oczami w bogdankę pozwala traktować się jak krawiecka głowa do wyrabiania damskich kapeluszy. W babskim czepku jako tkliwy Filon krzepko dźwigający potężne brzucho zbiera zasłużone brawa sali.

Spójrzcie, jak to robi Barciś! Maluje Pagatowicza w konwencji "do zakochania jeden krok". Początkowo fąjtłapa, co w zapoznawczym walczyku lamie nogi i ląduje na podłodze. Ale gdy go miłość uskrzydli, nogi niosą go same tanecznym porządkiem, ruch komponowany z jakby mimowolnie utanecznionych kroków kontrastuje zabawnie z typem życiowego nieudacznika i mazgaja.

I oto dwie "grube ryby" razem Śmiejecie się? Jest z czego! Dumni i gotowi do ożenku pakują się do sceny farsowego rozpoznania, że to nie o nich chodzi Brzuchacz elegijnie wzdychając oddaje dziewczynę bratankowi. A leciwy motylek pada z nóg jak ścięty na kanapę z silnym katarem żołądka, nagrodzony za ten nawrót hipochondrii aplauzem widowni.

Wybuch za wybuchem wesołości towarzyszą tej grze, której koniec jest z góry wiadomy. Siła tkwi w pensjonarce. Reżyserka słusznie obsadziła w rolach "naiwnych", a taka była klasyfikacja zawodowa w dziewiętnastowiecznym teatrze, dwie debiutantki wprowadzając na scenę naturalny wdzięk, młodość i żar. Wanda panny Kocik to wcale nie naiwny kociak, ale co też musiało się dziać na pensjach, gdzie i bez lekcji seksuologii zdobywało się przyszłego męża. Helena panny Kulig to prześliczne cielątko, co nie odróżnia adoratora od beli materiału. A łez wylała tyle metrów, ile jedwabiu trzeba na modną suknię z trenem I skruszyła Kiersznowskiego, nieodzownego w dawnym dramacie szlagona i sknerę, co burczy, że w mieście się tylko płaci i płaci.

Miejscem tej dobrodusznej komedyjki jest dom Ciaputkiewiczów. Sympatycznie filisterski, leżący na marginesach wielkiej mechaniki świata Niegdyś krytycy pisarza postrzegali tu ośrodek bałucczyzny. Ale też nasz polski Labiche bawił się małymi mechanizmami codzienności oraz teatralności I teraz z serdeczną, uśmiechniętą poufałością obserwuje sprzeczki dziadzia i babci - Gogolewskiego i Mazurkiewicz. Właśnie kłócą się o przyszłego prawnuka. Gogolewski bębni palcami w stół:

- Tak... to... tak - kiwa głową sentymentalnie nad życiem. Jest tak cicho, że słychać jak płynie czas dźwigający sprawy proste, wieczne i trwałe.

- Tak... to... tak, mój Ciaputkiewicz, tak... to... tak...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji