Artykuły

Krajobraz emocji

Kiedy pierwszy raz usłyszałem Beatę Paluch? Być może w uroczym trio - z Anną Radwan i Ewą Kaim, kiedy same zainscenizowały i wykonywały piosenki Przybory i Wasowskiego. A potem jeszcze niejeden raz podczas jakichś krótszych występów. I zawsze czułem niedosyt i żałowałem, że tej śpiewającej aktorki nie można słuchać częściej. Zatem na jej recital do Śródmiejskiego Ośrodka Kultury poszedłem z ciekawością podwójną.- pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim.

Co ma zrobić wybitny kompozytor piosenek w czasie tak marnym, gdy klecą je byle jak byle amatorzy? Cóż, może co najwyżej powierzyć je żonie, zwłaszcza jeśli wie, że ona z jego niełatwych harmonii niczego nie uroni...

Kiedy pierwszy raz usłyszałem Beatę Paluch? Być może w uroczym trio - z Anną Radwan i Ewą Kaim, kiedy same zainscenizowały i wykonywały piosenki Przybory i Wasowskiego. A potem jeszcze niejeden raz podczas jakichś krótszych występów. I zawsze czułem niedosyt i żałowałem, że tej śpiewającej aktorki nie można słuchać częściej. Zatem na jej recital do Śródmiejskiego Ośrodka Kultury poszedłem z ciekawością podwójną... Bo też z uwagi na fakt, że była to okazja posłuchać nowych kompozycji Andrzeja Zaryckiego, cudownego kompozytora piosenek niegdyś Ewy Demarczyk (po Koniecznym), który od lat, jak i Konieczny zresztą, szuka swej wykonawczyni. Oczywiście "nic dwa razy się nie zdarza", jak dawno stwierdziła noblistka, niemniej Beata Paluch, aktorka Starego Teatru, ma wiele przymiotów pozwalających wizje kompozytora zamienić w muzycznie piękne opowieści.

Posłuchaliśmy 19 piosenek, w tym 11 śpiewanych przez aktorkę po raz pierwszy. Dominowały kompozycje Andrzeja Zaryckiego; z trzynastu parę już znałem, parę odkryłem i zachowam w pamięci, nie mając złudzeń, że doczekam się nagrania płytowego.

Beata Paluch ma dar snucia opowieści, skupiania na sobie uwagi, finezyjnego podawania tekstu (acz, zdarzało się, że ginął), a także stworzenia klimatu i to w niełatwych piosenkach, jak Tuwimowski "Piotr Płaksin" czy "Zerwanie" do wiersza Achmatowej. Odważyła się też aktorka na przedstawienie niegdyś interpretowanej przez Ewę Demarczyk "Cyganki" Mandelsztama; odnajdując w niej własny wyraz, w którym niebłahą rolę odegrały i oczy, i rozedrgane dłonie. Tę wyrazistość potwierdziła i w upiornych piosenkach: "Demon", "O jędzulach dojarkach", "Bal monstrów".

Ładnie odnalazła się też aktorka w znanych już piosenkach "To wszystko z nudów" (Osieckiej i Lucjana Kaszyckiego), "Jeśli chcesz, proszę wstąp" (Śliwiaka i Jerzego Kaszyckiego) czy "Wesołe miasteczko" - Osieckiej i Ewy Korneckiej.

Na prywatny użytek wyniosłem z tego wieczoru wzruszenie wywołane dwiema piosenkami Leszka Aleksandra Moczulskiego i Zaryckiego "W połowie życia drogi", a zwłaszcza finałowymi, i całkowicie premierowymi, "Pustymi krajobrazami". I tylko żal, że w dobie obecnej tak przepiękna, tak poruszająca piosenka nie ma szans zaistnienia na przykład na antenie radia.

Dodajmy, że Beatę Paluch wspierali mistrz nastroju, skrzypek Michał Półtorak oraz przy fortepianie Monika Bylica (wołałbym słyszeć bardziej "miękki" dźwięk, ale to może kwestia instrumentu, jaki ma do dyspozycji ŚOK...).

Miałbym natomiast pretensję do Beaty Paluch o samo wejście na scenkę, zbędną prywatną konferansjerkę, o prywatne, acz już na scenie, zdjęcie butów (?). Ale to - wobec urody śpiewu i piosenek - drobiazgi.

Jeśli gdzieś kiedyś Państwo się dowiedzą, że Beata Paluch ma recital, proszę wejść, zasłuchać się...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji