Artykuły

Pusty śmiech w odbiciu

"Imię" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Lalek Pleciuga w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

Anna Augustynowicz zasłynęła przed lały jako odkrywczym, dla polskiego teatru, współczesnej dramaturgii, przede wszystkim zachodniej. Z braku wnikliwej analizy nadszarpniętej kondycji współczesnej rodziny w literaturze polskiej, sztuki Larsena, Schwaba czy teraz Fosse'a wypełniają tę lukę. Reżyserka nie tylko popularyzuje ten temat, ale i nadaje mu często trafną formę sceniczną. Niestety, najnowsza próba, "Imię" Jona Fosse'a, zakończyła się połowicznym sukcesem.

Nie wiem nawet, czy o brak - moim zdaniem - autentycznego rezonansu należy winić wyłącznie realizatorkę. Bo i sztuka bardzo dziś modnego i rozchwytywanego autora razi banałem. Razi dlatego, że pustka emocjonalna i brak autentycznych rodzinnych więzi to problemy wprawdzie dojmujące, ale już po wielekroć opisane i w teatrze - przez samą Augustynowicz - pokazane.

Zdecydowanie wolę na ten sam temat czytać i oglądać "Porozmawiajmy o życiu i śmierci" Krzysztofa Bizia, gdzie teatralno-życiowy konkret emanuje metaforą i przesłaniem zachęcającym do przemyśleń. U Fosse'a następuje swoista redukcja znaczeń i opisu świata. Jest to, rzecz jasna, częścią jego wrażliwości i "charakteru pisma". Cechą wyróżniającą teksty norweskiego autora jest rytm, powtarzalność myśli i wydarzeń, zapis utrwalonych mechanizmów działania, z których nie można się wydobyć.

W "Imieniu" spotykamy kilka osób: matkę, ojca, chłopaka, ciężarną siostrę. Nie mają u Fosse'a imion - ich działania i słowa ograniczają się do minimum i są uporczywie powtarzane. Właściwie tylko tych kilka czynności i kwestii (np. sztuczny i mechaniczny śmiech) wypełnia "treść" osób i ich ekspresję. Bezmyślni, bezduszni, marionetkowi... Reżyserka jeszcze bardziej ich od-personalizowała, nakładając czarne trykoty i zasłaniając aktorom twarze czarnymi pończochami.

Chcąc ponadto wprowadzić inny dyżurny temat utworów Norwega, wyjaławiający ludzi wpływ mediów, Augustynowicz umieszcza na widowni dwa monitory, w których Super-Visor (w tej roli dyrektor "Pleciugi" Zbigniew Niecikowski) czyta didaskalia w rodzaju: "Chłopak czyta książkę". Wtedy aktor podnosi książkę i zaczyna czytać.

Żeby nie było wątpliwości: "Imię" na scenie kameralnej "Pleciugi" jest realizacją poprawną, a zespół aktorski bardzo precyzyjnie realizuje intencje reżyserki. Augustynowicz jak zwykle bardzo starannie, wręcz perfekcyjnie czyta tekst i osadza w przestrzeni teatralnej z budzącą uznanie biegłością warsztatu, jak również literą, a nawet duchem (jeśli w przypadku "Imienia" można mówić o czymś takim jak strona duchowa) tekstu.

Problem w tym, że zastawiła pułapkę sama na siebie. Po wielu

przedstawieniach, w których była i rodzinna pustka, i machina mediów mieląca świat na drobny mak, i kryzys wartości - "Imię" Jona Fosse'a smakuje jak danie z półfabrykatów odgrzane w mikrofalówce.

O ile w "Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci?", poprzednim spektaklu Augustynowicz w ,Pleciudze", widownia odbita w lustrze miała jakieś uzasadnienie, o tyle trudno zrozumieć, dlaczego i tym razem zastosowano ten sam zabieg? Bo w "Imieniu" wygląda to jak pusty ornament z języka teatralnego Anny Augustynowicz, który tu czasami niebezpiecznie granrczy z grafomanią. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji