Pieszo
GORĄCO polecam najnowszą premierę jaką dla swej dużej sceny przygotował Teatr Dramatyczny - jest nią "Pieszo" Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego, który wsześniej wyreżyserował ten utwór w krakowskiej PWST. Jest to jeden z tych zaledwie kilku wartych szczególnej uwagi spektakli zaprezentowanych w stolicy w kończącym się właśnie sezonie. Widz autenycznie zainteresowany teatrem powinien zobaczyć go koniecznie.
Pierwsze, co zrobi na nim wrażenie, to scenografia Jerzego Juk-Kowarskiego. Najpierw więc, w głębi sceny, na czarnym tle wielka szafa otoczona kłębami dymu. Potem szafę odsuną na bok i zostanie tylko czerń w perspektywie, rdzewiejący tor kolejowy, obok niego jakieś niewypały, skrzynie po amunicji, metalowe beczki, a przede wszystkim wdzierająca się głęboko w widownię - ziemia, już to błotnista, już to zbita w wyschnięte grudy, po których iść będą wykręcając umęczone stopy...
Drugie, co na nim zrobi wrażenie, to gra aktorów: wszystkich, którzy uczestniczą w tym spektaklu. A skoro tak, to wymieńmy ich nazwiska - Zbigniew Zapasiewicz, Konrad Łatacha, Gustaw Holoubek, Ewa Decówna, Mirosława Krajewska, Joanna Pacuła, Marek Kondrat, Wiesław Gołas, Andrzej Blumenfeld, Krzysztof Gosztyła (PWST) i Adam Bauman (PWST).
Lecz przecież z tego ansamblu wyłaniają się ze swymi wyśmienitymi kreacjami dwaj aktorzy - Zbigniew Zapasiewicz w roli Ojca i Gusław Holoubek jako Superiusz. Zaskakuje zwłaszcza Zapasiewicz kreacją jedną z wielu jego wyśmienitych, jednakże jak odmienną od tych dotychczas nam znanych. Znaliśmy go z ról, które lapidarnie określić można rolami "mózgowców" - tu gra człowieka bardzo prostego, nawet prymitywnego, człowieka wzruszającego w swej prostocie, w swym marzeniu o przyszłości i w swym ojcostwie. Holoubek zaś jest jego przeciwieństwem - wyrafinowany sybaryta, egoista, intelektualista w bobrowym kołnierzu górujący świadomością na tą grupą ludzi, którą zetknął los: a przecież w jakiś nieuchwytny sposób ciepły, zyskujący sympatię.
Pieszo wędrują ci ludzie - Ojciec i jego syn, Superiusz wraz z Panią, Baba-handlarka i jej ciężarna córka, porucznik Zieliński wraz z Drabem, Nauczyciel i niewidomy Grajek (Los?) po zdruzgotanej wojną ziemi, ni to uciekając, ni to dążąc do celu aż nad ich głowami samoloty zrzucające bomby zamienią się w samoloty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach i skończy się wojna a zacznie nowa Polska i ona rozpocznie nasz wspólny nowy los, a niektórych odmieni natychmiast. I to ważne których.
Jerzy Jarocki pozwolił sobie na pewne odstępstwa od utworu Mrożka (tekst drukowany był w ubiegłorocznym 8 numerze "Dialogu"). Są to odstępstwa drobne i w pełni usprawiedliwione: wzbogacają spektakl. Wprowadził więc jakby prolog do zasadniczego spektaklu. Jest nim, odgrywany we wspomnianej już szafie, fragment "Matki" S. I. Witkacego. Ta "witkacowska" nuta powracać potem będzie w postaci Superiusza, zwłaszcza w kapitalnej scenie jego konfrontacji z porucznikiem Zielińskim, którego obrzuci stekiem wyzwisk tak wymyślnych, na jakie potrafił się zdobyć właśnie autor "Szewców". Drugim odstępstwem jest wykonanie przez Superiusza, powracającego z zaświatów w towarzystwie Bajadery (Małgorzata Wronka - PSB), tańca na linie. Trzecim pomysłem reżysera są samoloty: u Mrożka tylko je słychać, u Jarockiego, pod sufitem pojawia się ich kilkanaście i przesuwają się wolniutko nad sceną i widownią, cały teatr dygoce od ich huku i dudnienia, a one ciągną za sobą długie pasma czerwonej bibułki, aż całe "niebo" nabiera barwy czerwonych gwiazd umieszczonych na skrzydłach! To bardzo piękny pomysł.
Na koniec, skoro pokrótce omówiłem wszystkie elementy spektaklu, muszę jeszcze wspomnieć o jego stronie dźwiękowej. To w tym przedstawieniu ważne. Słyszymy muzykę Beethovena i Wagnera, słyszymy muzykę Stanisława Radwana, a także znane tango, przyśpiewki góralskie, okupacyjne piosenki, wstrząsają nami huki detonacji i dudnienie samolotów - wszystkie te odgłosy wiążą się z pozostałymi elementami przedstawienia w integralną całość. A przedstawienie to Teatr Dramatyczny może śmiało zaliczyć do swych sukcesów.
I jeszcze - zupełnie na koniec - chciałabym powiedzieć, że utwór Mrożka zajmie z pewnością niepoślednie miejsce w naszej współczesnej dramaturgii. Mnie kojarzy się on w pewien sposób z "Weselem" Wyspańskiego. Nie tylko dlatego, że tu, jak tam bohaterowie pojawiają się w krótkich scenach parami, że Grajek ma w sobie coś z Chochoła. Przede wszystkim dlatego, że przy całej odmienności treści i atmosfery obu utworów, odnajduję pewną wspólnotę myśli. Lecz niech to już sobie sami widzowie rozstrzygną.