Artykuły

Sztuka mięsa w operze

"Otello" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Magda Piekarska w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Jeśli można zobaczyć na XV-wiecznym Cyprze Wenus, to tylko wyłaniającą się z piwnej piany. Dalej jest prawie jak u Szekspira. Po pokonaniu Turków w straszliwej bitwie na gyros przeciwko żeberkom, wojska dowodzone przez Maura Otella zawijają do twierdzy na Cyprze. A tam zazdrosny Jago nie może ścierpieć, że Otello woli zajadać karkówkę z Cassio, jemu samemu zostawiając marną kaszankę. Knuje więc straszliwą intrygę - przekonuje Otella, że oto Desdemona, za jego plecami, najlepsze kąski z generalskiego grilla zostawia dla Cassia, mężowi serwując mocno już nieświeży bigos! Otello, zaślepiony zazdrością (tym zielonookim potworem, drwiącym ze strawy, którą się żywi), nie bacząc na łzy, zaklęcia i czułe słowa małżonki, dusi Desdemonę pętem kiełbasy. A na to wszystko spogląda księżyc, odbijając się w Odrze niczym bigos!

Taką awangardową adaptację dzieła Giuseppe Verdiego zafundowała nam Opera Wrocławska. Nie wiem, na ile kierowała tą wizją ręka reżysera Michała Znanieckiego, ale fakt faktem, że dymiące grille i stoiska, na których piwo lało się strumieniami, ustawione w bliskim sąsiedztwie sceny na Piasku, a zwłaszcza lewej strony widowni, narzucały powyższe skojarzenia. Być może artyści chcieli sprawić, by szekspirowski dramat stał się bliższy polskiemu zjadaczowi chleba i kiełbasy. Cóż, przyznaję, być może nie poczulibyśmy tej bliskości tak silnie, racząc się w antraktach oliwkami i cypryjskim winem commandaria.

Ale jednak mi te zapachy straszliwie dokuczały. Bardziej nawet niż burza z rzęsistym deszczem, która przegnała część widowni, Desdemonie kunsztowną fryzurę zamieniła w mokre strąki, a zazdrosnemu Maurowi zmywała farbę z twarzy. Bo trudno jakoś przejąć się scenicznym dramatem i zachwycić piękną arią, w której Desdemona żegna się ze światem, kiedy w nosie kręci od skwierczących na ogniu mięs i wędlin. Nie ja jedna miałam taki problem - obserwowałam sąsiadów z widowni, którzy w kolejnej przerwie, skuszeni zapachem karkówki, porzucili na czas następnego aktu ucztę duchową na rzecz konkretniejszej strawy.

Wiem, że widowisko plenerowe rządzi się swoimi prawami. Że operowa superprodukcja gromadzi publiczność, której same czterogodzinne sceniczne igrzyska nie wystarczą. I prócz nich pragnie jeszcze chleba, niekoniecznie suchego. Wiem też, że stoiska z grillem ustawić najtaniej, a skwierczącą kiełbaskę przyrządza się wystarczająco szybko, żeby zdążyć przed kolejnym dzwonkiem wzywającym publiczność na widownię. Jednak trudno o silniejszy i bardziej uderzający kontrast niż zestawienie Szekspirowskiej tragedii z dymiącą karkówką i piwem w plastikowym kubku. Ten kontrast siłą rzeczy prowadzi do nierównej walki. Wolałabym, żeby przy okazji kolejnej superprodukcji sztuka opery nie przegrywała ze sztuką mięsa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji