Artykuły

Bemowskie Zaburzenia Teatralne. Dzień trzeci

O trzecim dniu Bemowskich Zaburzeń Teatralnych pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej

Na zakończenie festiwalu zaproponowano widzom dwa skrajnie różne przedstawienia: recital-monodram Tadeusza Rybickiego i dużą produkcję Theather Thikwa z Berlina.

W spektaklu "Teatr zamknięty od środka" Rybicki jakby nie mógł odnaleźć pomysłu na kształt swojej inscenizacji. Poszarpane, nie tworzące całości monologi splatają się z lirycznymi pieśniami, śpiewanymi nie tylko w języku polskim. Trudno powiedzieć, czy taki zamysł, zaprojektowany brak węzła dramatycznego, działa na korzyść przedstawienia.

Aktor obecny jest na widowni już gdy schodzą się widzowie. Prywatność i pewna założona swojskość jest wkomponowana w kształt sceniczny spektaklu - zaczyna się on niezobowiązująco, jakby sprawdzaniem stanu technicznego mikrofonów, jakby obecnością na scenie pracownika technicznego - wszystkie te pomysły interpretacyjne są podważalne, stąd "jakby". Chwyt formalny - ogrywanie dziwnego metalowego przedmiotu zajmującego środek sceny - precyzyjnie zaznacza, że spektakl ostatecznie rozpoczął się.

W miarę rozwoju spektaklu okaże się, że metalowy przedmiot to pokiereszowana wanna, że nie wszystkie rozstawione mikrofony są niezbędne, że dziwny zwój pod jednym z nich to strój z konkursu recytatorskiego sprzed lat... Aktor porusza się po terytoriach prywatności, zderza ją z drobnymi zabiegami animacyjnymi, nie próbuje zbudować postaci czy opowiedzieć historii. Wszystkie te drobiazgi jednak nie składają się na określoną jakość sceniczną i brakuje im elementu spajającego. Trudno wobec tego ocenić to przedstawienie. Mimo niewątpliwego wdzięku i skromności, które są jego walorami, wydaje się ono niegotowe, niedokończone i nie do końca przemyślane.

Zwieńczeniem bemowskiej imprezy byli niemieccy goście z przedstawieniem "Obecny. Przechowywany". Widowisko oparte zostało na zachowanych w kolekcji Prinzhorn tekstach osób chorych psychicznie - i ten fakt wyraźnie widać: w warstwie językowej spektakl przypominać może głośne przedstawienie Piotra Cieplaka sprzed kilku lat, "Muzyka ze słowami". W "Obecnym..." silnie zderzony został zabawny absurd z namacalnym realizmem, fizycznością spraw, o których mowa. Potok słów, czasem klarowny i precyzyjnie przeprowadzający jakiś wątek, niekiedy na granicy bełkotu, przerywany jest działaniami fizycznymi - tańcem czy układem pseudogimnastycznym.

Niemieckie przedstawienie było pokazem tego, w jaki sposób można inteligentnie wykorzystać dysfunkcje aktorów na scenie. Zamiast zmuszać ich do wykonywania działań przekraczających ich możliwości, reżyser zaplanował akcję sceniczną z myślą o możliwościach i fizyczności aktorów (jeden z artystów, poruszający się wyłącznie na wózku, siedzi przez cały spektakl, inny, z podkurczoną ręką, kilkakrotnie ogrywa swoją dysfunkcję w zabawny - sic! - sposób). Sprawia to, że nie mamy wrażenia przypadkowości czy chaosu w przedstawieniu, całość zdaje się być ostatecznym efektem przemyślanej kompozycji.

Zaletą spektaklu jest wymyślona dlań forma. Właściwe rozdysponowanie działań aktorskich, kształt plastyczny przedstawienia, z dominacją bieli i kolorowych świateł, postawienie akcentu bardziej na wyraz estetyczny niż fabularny - wszystko to sprawia, że niedostatki aktorskie czy pewne - może nie do uniknięcia - brudy techniczne łatwiej mogą zostać wybaczone.

Jedyne, czego formalna strona nie udźwignęła, to dziwne tempo spektaklu. Ulega ono częstym zmianom - i dobrze, jednak w całości sprawia wrażenie monotonnego, zbyt rozwleczonego. Rozciągłość niektórych sekwencji męczy i sprawia, że widz traci skupienie, przestaje interesować się tym, co ogląda. Są również sceny o większym rygorze, w których tempo rozwija się i przyspiesza, co zwiększa ich atrakcyjność, jednak przybite spowolnionymi sekwencjami gasną i słabiej zapisują się w pamięci.

Bemowskie Zaburzenia Teatralne pokazały kilka prawidłowości co do metod budowania przedstawień, w których biorą udział osoby niepełnosprawne. Przede wszystkim okazało się, jak ważna jest strona formalna. Mądrze skonstruowana estetyka spektaklu - przez plastykę sceniczną, ruch, światło, czy jeszcze innymi środkami - potrafi pociągnąć za sobą cały spektakl i zafunkcjonować na jego korzyść. Poza tym - ważne jest zaufanie okazane aktorom spektakli, przekładające się na stawiane przed nimi i dostosowane do ich możliwości wymagania. Treść przedstawienia okazuje się nie aż tak istotna - w zaprezentowanych spektaklach była niejednolita, poszarpana, zwykle nie do końca jasna, niekompletna. Fragmentaryczność ta przekłada się też na pracę aktorską: aktorzy niepełnosprawni z rzadka budowali postaci, a jeśli już tak się działo - były to raczej typy (czyli proste, oparte na jednej cesze osobniki), niż charaktery (postaci skomplikowane i o gęstszej, bardziej skomplikowanej konstrukcji). Częściej byli referentami wydarzeń, niekiedy obiektami w opowiadanej przez narratora historii.

Ponieważ aktorzy są amatorami, tym, co może ich najsilniej wesprzeć w pracy jest dobry reżyser - osoba znająca się na konwencjach teatralnych, praktycznie uprawiająca sztukę teatru. Pod wodzą takiego człowieka spektakle w wykonaniu aktorów niepełnosprawnych mogą stać się rzeczywiście osiągnięciami raczej artystycznymi, niż terapeutycznymi. Faktem jest, że bardzo trudno uciec w myśleniu o festiwalowych przedstawieniach od kwestii terapeutycznego oddziaływania sztuki teatralnej. Jednak im lepsze pod względem estetycznym okażą się kolejne przedsięwzięcia, tym rzadziej myśli widzów krążyć będą wokół terapeutycznego - a zajmą się estetycznym oddziaływaniem sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji