Artykuły

W bazie wojskowej

"Ifigenia nowa tragedia (wg wersji Racine'a)" w reż. Michała Zadary w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Spektakl Michała Zadary skrzy się od błyskotliwych i inteligentnych pomysłów, interpretacji i decyzji, tyle że jako całość nie przekonuje.

Zaczyna się świetnie, potem jest ciekawie i przekornie (wobec naszych oczekiwań, tekstu Racine'a i jego współczesnej wersji), a potem, zwłaszcza w drugiej części, spektakl traci pęd i swobodę. Wydaje się, że Zadara stał się niewolnikiem tego, co wymyślił - aktorska i reżyserska dezynwoltura przeradza się w kokieterię, a okrutna ironia zakończenia nie wybrzmiewa wystarczająco mocno.

Zadara wraz z Pawłem Demirskim przepisali tragedię Racine'a - zachowując jej strukturę i tematy, zmienili język na współczesny. Ale nie chodziło im o proste uwspółcześnienie, o potoczność i zrozumiałość języka. Zadara w poprzednich swoich przedstawieniach w Starym Teatrze - "Księdzu Marku", "Fedrze", "Odprawie posłów greckich" - pokazał, że fascynuje go trudny, archaiczny język i forma dawnych tekstów. I potrafił wciągnąć w swoje fascynacje widzów, odkrywając dziwną, niedzisiejszą urodę tekstów i nieoczekiwane ich znaczenia.

Język napisanej od nowa "Ifigenii", choć współczesny, jest sztuczny, chwilami niepoprawny. Sprawia aktorom problemy. Widzowie mają sprawę ułatwioną, bo tekst jest wyświetlany na ukośnej ścianie przecinającej scenę i na monitorach. Ułatwioną, ale i utrudnioną, bo tekst automatycznie przyciąga wzrok, uwaga jest rozszczepiona między to, co robią i mówią aktorzy, a wielkie białe litery pojawiające się na ścianie. Aktorzy są w podobnej sytuacji - gdy zapomną tekstu, mają go przed sobą, ale komfort tej sytuacji jest pozorny: tekst ich wiąże i wymusza tempo, jest jak nieubłagane fatum. Bohaterowie wypełniają to, co zostało zapisane. Ale im dalej, tym ta wielowarstwowa gra z językiem i odbiorem staje się coraz bardziej mechaniczna. I aktorzy, i widzowie się z nią oswajają, a wszelkie trudności wydają się wykalkulowane i w gruncie rzeczy niepotrzebne. Ciekawiej byłoby jednak, gdyby Zadara zmagał się z tekstem Racine'a.

Za to drugi z pomysłów organizujących spektakl działa beza zarzutu. U Racine'a greckie wojska nie mogą wyruszyć pod Troję, bo nie ma wiatru, więc okręty nie są w stanie płynąć. U Zadary, który przeniósł "Ifigenię" do współczesnej bazy wojskowej, przeszkodą jest wiatr, raczej wicher, uniemożliwiający start samolotów. I ten wicher (przekształcany muzycznie przez Dominika Strycharskiego) wieje bez ustanku, chwilami tylko cichnąc - dzikie wycie zagłusza słowa, podmuchy miotają aktorami, nie pozwalając zapomnieć o przymusowej sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie.

Współczesny sztafaż uwydatnia absurdalne okrucieństwo tej historii - wojska Agamemnona nie mogą wyruszyć, a jedynym wyjściem jest droga wskazana przez miejscowego kapłana Kalchasa - złożenie w ofierze Ifigenii, córki Agamemnona. Wtedy wiatr ucichnie. Cywilizowani wojskowi, choć podejrzliwie traktują prymitywnego Kalchasa, skłaniają się do złożenia ofiary z człowieka. Co więcej, Ifigenia, która przyjeżdża do bazy z matką, sama pragnie złożyć się w ofierze. Wiara wymaga ofiary? Racjonalna wojna - irracjonalnej ofiary? Tak jak w "Odprawie..." czy "Fedrze" mamy tutaj do czynienia ze światem w stanie kryzysu, w którym każda ludzka decyzja ma ciężar ostateczności.

I byłoby może pięknie, gdyby nie to, że spektakl dość szybko staje się nużący, a co gorsze, problemy tracą wagę. Można z przyjemnością patrzeć na aktorskie solówki - Anna Radwan-Gancarczyk pięknie gra Klytemnestrę, pretensjonalną, ale i tragiczną damę, Roman Gancarczyk (Ulisses) w finałowym monologu świetnie wyważa groteskowość formy i powagę treści, Jan Peszek (Agamemnon) dobrze się czuje w na pół improwizowanej formie, Arkadiusz Brykalski (Achilles) szaleje jako nadpobudliwa gwiazda wojny, Barbara Wysocka (Ifigenia) prezentuje swoje kolejne wcielenie drapieżnej dziewczęcości, Małgorzata Zawadzka (Doris) świetnie tworzy postać ironicznie komentującą nie tylko zdarzenia, ale i sceniczną formę.

Ale w tych wszystkich atrakcjach - oraz gadulstwie i tekstu, i teatru - gubi się temat spektaklu: absurdalność wojny, paradoksy wiary i racjonalności, no i ludzkie dramaty. Nieważne staje się to, że w ofierze złożyła się samobójczo branka Achillesa Eryfila (świetna Ewa Kaim) - bo to ona jest tą prawdziwą Ifigenią, córką Heleny, której krew może uciszyć wiatr. To o jej ofierze opowiada Ulisses - słuchają tej opowieści uradowani (brakiem wichury) bohaterowie, a zarazem wyluzowani już (bo spektakl dobiega końca) aktorzy. Pewnie miało to być ironiczne (sprawa załatwiona, nasza Ifigenia uratowana, po tamtej, niewolnicy, nikt nie będzie płakał), ale stało się jedynie luzackie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji