Sen o Bezgrzesznej
Po długich oczekiwaniach i przygotowaniach Teatru Starego, z niemałym podnieceniem udało się nam obejrzeć wielkie widowisko Jerzego Jarockiego, Józefa Opalskiego i Jerzego Stuhra o historii tworzenia się niepodległości Polski po półtorawiekowej niewoli. Jest to widowisko dziwne; z pozoru niejasne i skomplikowane - objawia swoja prostotę i logiczną klarowność. Niby sugeruje tajemne emocje, tajne, polskie czary ducha i serca, a jest chyba deklaracją racjonalizmu i chłodnej refleksji nad faktami.
Co składa się na widowisko? Kilkanaście scen, z których większość jest inscenizacją dokumentów epoki, politycznych przemówień, stenogramów wystąpień i spotkań osób oficjalnych.
Obok tego teatru historii, tego dokumentu teatralnego istnieje w przedstawieniu nurt literackiej i kulturalnej mitologii polskiej martyrologii i polskiego męstwa. Te fragmenty wybrane są w największej mierze z Żeromskiego (na ogól z "Roży") oraz z Mickiewicza, Żmichowskiej i Norwida. Poza tekstami przedstawienie zawiera w sobie dwa, a właściwie trzy rodzaje postaci. Oto więc mamy przed sobą osoby przedstawiające autentyczne kopie portretów osób historycznych. Autentyczne aż do ostatniego guzika osób żołnierzy państw zaborczych, ich urzędników, ich urządzeń. Przedstawienie bazuje na tym autentyzmie, jest to ważny i dość niezwykły (o czym za chwilę) argument Jerzego Jarockiego w dyskusji o Polsce, jaka się na scenie toczy. Druga kategoria osób to postacie z literatury, to osoby dramatu - tego czy innego - w każdym razie osoby fikcyjne, symboliczne, alegoryczne. Kandensują one w sobie wssystko to, co nie jest dokumentem, co nie jest jednostkowym portretem, ale co jest syntezą, symbolem, znakiem myśli, ducha, sposobu polskiego myślenia o przeszłości. Są więc polscy pielgrzymi-wygnańcy, nie wiadomo czy ci, którzy pętali się po drogach Europy po roku 1830, czy ci, którzy emigrowali masowo po roku 1833. Krążą oni po całym teatrze, przystają, przemieniają się kostiumami, stają się bandosami i emigrantami do Ameryki i włóczęgami zagubionymi w bezmiarach rosyjskiej Azji. Są panny odważne i szlachetne, uczące po szopach wiejskich lud, są młodzi inteligenci, którzy z odczytami wędrują po wsiach, są katorżnicy, są legioniści.
I wreszcie ssą trzy osoby jakby ponad przedstawieniem się znajdujące. Te trzy osoby to Konrad, którego z pełnym odniesieniem do swoich ról w "Wyzwoleniu" i "Dziadach" gra Jerzy Trela, jest osobnik, który reprezentuje nurt przeciwny Konradowi, nie heroiczno-poetycki, ale heroiczno-racjonalny, wzniosły, ale i przyziemny, to bojownik rewolucji 1905, to zesłaniec nielegalnie działający w kraju, to twórca partii PPS, jakiś syntetyczny zalążek polskiego męża stanu - Krystian Edwarda Lubaszenki. I jest wreszcie Kosma - Jerzy Stuhr, bezstronny, cyniczny animator całego przedstawienia, konferansjer stworzonego prrez siebie kabaretu, wcielenie tego, to w polskiej tradycji było rzadkie, znienawidzone na ogół, często uzdrawiające a czasami zabójcze. To polski diabeł, a raczej polski arlekin. I rzeczywiście jest arlekinem w tej polskiej komedii dell'arte, bo i tym to przedstawienie jest. Te trzy sfery postaci i te dwa typy tekstów (autentyczne i literackie) połączone są złożonymi ale artystycznie klarownymi więzami w przedstawieniu. Jarocki przeciwstawia je sobie, konfrontuje mit z faktami, konfrontuje romantyzm z racjonalizmem, polski poetycki kanon patriotyzmu z europejskim, trzeźwym, "bezdusznym", okrutnym, ale za to skutecznym mysleniem historycznym. Tak to jest w pierwszej scenie. Która rozgrywa się przy szatni, gdzie Stuhr deklamuje regulamin służby wewnętrznej trzech zaborczych armii, demonstrując wymiary i budowę broni, mundurów, regulamin żołnierski, a na naprzeciw tej bezdusznej, sprawnej machiny przemocy pojawia się procesja pielgrzymów polskich, którzy całkiem nieracjonalnie idą zbawiać swoją Ojczy-znę, bez mundurów i karabinów, za to z litanią na ustach. I takich przeciwstawień, likwidatorskich często konfrontacji jest u Jarockiego wiele. Przypomina to w całości ,,Wyzwolenie" Wyspiańskiego -Swinarskiego, gdzie również przeciwstawiano sobie fałsz sztuki i prawdę emocji czy intelektu. To zresztą nie jest żaden zarzut pod adresem Jarockiego, buduje on bowiem swój "Sen" z pełną świadomością kontynuacji - ale i dyskusji - wielkiej linii wielkich przedstawień Teatru Starego. Procesja widzów i aktorów odwiedza te same miejsca w teatrze, gdzie krążył korowód "Dziadów", posługuje się aluzjami do "Wyzwolenia" (postać Konrada). Tylko, że Jarocki jest inny, jest chłodny i nieco inaczej myśli o sztuce, Polsce i historii, niż miało to miejsce poprzednio w Teatrze Starym. Dlatego jego przedstawienie jest cierpkie, jest ciągłym przełamywaniem wzruszenia, jest ciągłą niezgodą na automatyzm poezji. Jest to - poza wszystkim innym - oskarżenie polskiej kultury o mistyfikację słabości. Jest to jednak również ukazanie, że wzlot ducha, choć irracjonalny i słaby w fakty i w karabiny, bywa często jedynym ratunkiem dla niewolników i że czasem staje się cud. Oto siła, rozum, logika, chłód i skuteczność przegrywają, a wygrywa szaleństwo, wiara nadzieja i miłość.
Całość kończy kabaret międzywojenny, olśniewający aktorstwem i przerażający rozbawioną grozą.
Całe przedstawienie jest czynem niezwykłym w polskim teatrze, jest to mianowicie wykorzystanie samego teatru ( a nie dramatu ) dla stworzenia forum myśli i dla intelektualnej, współczesnej, nowoczesnej agresji artysty w kulturę. Czuje się to napięcie w grze aktorów, którzy często pozbawieni materii dramatycznej grają jednak wspaniale, w najwyższym napięciu, w transie przekonania o głoszeniu prawdy.