Artykuły

Związek powinien bronić miejsc pracy

- Nie należy się dziwić, że aktorzy kurczowo trzymają się etatów. Każdy chce jakoś żyć, opłacić czynsz, utrzymać rodzinę. Młodzi mogą jeszcze dorobić w serialach czy reklamie, a co z resztą? - mówi Jerzy Krasuń, przewodniczący związkowej Solidarności w Teatrze Nowym w Łodzi, w rozmowie z Krzysztofem Kowalewiczem z Gazety Wyborczej - Łódź.

Krzysztof Kowalewicz: Kiedy założył Pan związek zawodowy w Teatrze Nowym?

Jerzy Krasuń: To było w 2003 r., kiedy dostałem się z tzw. zaciągu Królikiewicza. Grzegorz był moim kolegą z czasów szkolnych i zaproponował mi etat w Nowym. Wiedziałem te przeróżne zawirowania w teatrze, dlatego chciałem zapisać się do Związku Zawodowego Aktorów Polskich. Zgodzili się, ale mówili, że nie mają teraz deklaracji. Czułem się niechciany. Wtedy zespół był podzielony na "starych" i "nowych". Dlatego postanowiłem założyć Solidarność w teatrze. W latach 80. należałem do tego ruchu. To wciąż silny związek. W Nowym do Solidarności przystąpiło 28 osób, w większości aktorzy. Jednogłośnie zostałem wybrany przez kolegów na przewodniczącego. Kieruję związkiem już drugą kadencję.

Po co założył Pan koło związkowe?

- Każdy związek powinien przede wszystkim bronić miejsc pracy. Naszym nowym dyrektorem ma być pan Zbigniew Brzoza. Na razie został zatrudniony jedynie jako reżyser, a już wprowadza swoje porządki. Publicznie na lewo i prawo nazywa obecny zespół "wydmuszkami", "tzw. zawodowcami", "IV ligą". To jest niedopuszczalne. Muszę się temu sprzeciwić. Kiedy gościli w teatrze radni na posiedzeniu komisji kultury, Zbigniew Brzoza z wrodzonym sobie wdziękiem oprowadzał wszystkich wytykając błędy konstrukcyjne budynku i chwaląc zespół techniczny. Tak się poróżnia ludzi. Technicy są dobrzy, ale przecież nie nadzwyczajni w Polsce. Po kolejnym określeniu, że jesteśmy IV ligą wstałem i ostentacyjnie wyszedłem z posiedzenia radnych. Później publicznie zostałem pochwalony przez dyrektora Jerzego Zelnika, bo właściwie zareagowałem, przecież nie wolno ubliżać ludziom.

Musi się Pan zgodzić z tym, że w Nowym pracuje kilku bardzo słabych aktorów.

- Nie zgadzam się. To indywidualna sprawa, punkt widzenia reżysera czy dyrektora. Ja też uważam jednego za lepszego, innego za słabego. Pan Brzoza dobrze wiedział, jakiego teatru chce zostać dyrektorem. Nie jest José Mourinho (portugalski trener - przyp. kk), że użyję takiego piłkarskiego porównania. Jeśli czuje się taki dobry, to niech stara się o dyrekcję w Teatrze Ateneum, Dramatycznym w Warszawie czy Starym w Krakowie.

Zespół Nowego jest zbyt liczny. Sa w nim aktorzy, którzy grają tylko w jednym przedstawieniu lub wcale!

- Zgadza się, tylko czyja to jest wina? Dyrekcja akceptowała takie rozwiązanie. Drzwi Teatru Nowego były otwarte dla każdego, a teraz trzeba zwalniać ludzi. Według dyrektora Janusza Michaluka (naczelny Nowego - przyp. kk) nasz teatr miał być najlepszym w Polsce, bo ma największy zespół.

Pana dyrektor też chciał zwolnić?

- Nie chciał. Wręcz przeciwnie. Dostałem propozycję zagrania monodramu i mam nadzieję, że dyrekcja się z tego nie wycofa.

Z tego, co wiem, niektórzy zwolnieni odwołali się do sądu.

- Gdyby było łatwo na rynku pracy, to by pewnie tak nie zrobili. Dyrektor Michaluk uważa, że ci, którzy się odwołują, nie mają honoru i powinni odejść. Nie należy się dziwić, że aktorzy kurczowo trzymają się etatów. Każdy chce jakoś żyć, opłacić czynsz, utrzymać rodzinę. Młodzi mogą jeszcze dorobić w serialach czy reklamie, a co z resztą? Pan Brzoza jeszcze nie jest dyrektorem, a już niszczy jednych ludzi kosztem innych. Chce zatrudnić trzech tancerzy, planuje jeszcze dwóch scenografów i reżyserów na etacie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji