Artykuły

Doko, który czeka

"Orkiestra "Titanic" w reż. Andrzeja Domalika w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Iluzjonista Harry pracuje w snach. Ma twarz i ciało aktora Marcina Kuźmińskiego. A może odwrotnie? Może. Lecz kto tutaj, na ostatniej stacji kolejowej krańców globu (z tyłu już tylko piekło), kto na trupim peronie, dokąd Harry przybywa w delirycznej nieświadomości, by dać finalny występ, kto i wedle reguł którego Boga - może decydować o prawdzie i fałszu, oddzielać światło od ciemności, szatkować czas na realność i widma? Książę uzurpacji? Car pychy? Demiurg samozwaniec?... W żadnym wypadku Harry.

Harry zbyt często dryfował między światami, zbyt dobrze poznał prawdę o bezsilności naszej wobec szyfrów największych, by nie gardzić procederem przyszpilania tajemnic, unieruchamiania szyfrów gwoźdźmi tępej pewności. Że to dzień, to noc, to jawa, to sen, to realność, to iluzja - i wszystko jasne! Jesteśmy ocaleni!... Nie jesteśmy. Harry dobrze o tym wie. Powiedzmy więc: ma twarz i ciało aktora Kuźmińskiego, który ma twarz i ciało Harry'ego, który ma twarz i ciało Kuźmińskiego, który... Tak w nieskończoność. Niech się światy nicują. Między szyframi: dniem i nocą, jawą i snem, realnością i iluzją, co do których ludzie się łudzą, że je oswoili, gdyż je nazwali - niech otwierają się labirynty. Wchodzisz?

Tym jest "Orkiestra ťTitanicŤ", seans, który wedle sztuki Christo Bojczewa Andrzej Domalik ułożył. Ciągłym otwieraniem ścieżek między szarą realnością dni byle jakich a widmami spod powiek, tęsknotą, marzeniem śnionym noc w noc. I nawet cienia "ekskatedralności". Ulga! Kolosalna ulga braku na łopacie wyłożonych TEZ ONIRYCZNYCH. Ulga braku scenicznego FILOZOFOWANIA O NATURZE ŚNIENIA. Ulga braku PEDAGOGIKI. Żadnego POUCZANIA widza, żadnego WSPÓŁCZESNEGO ZGŁĘBIENIA FREUDYZMU I JUNGIZMU, żadnej próby dłubania w świecie za oknem, żadnej próby karcenia bądź nagradzania dalszych bądź bliższych rodaków. Co zatem jest?

Przypomnijcie sobie cudowny banał commedii dell'arte. Seans Domalika jest blisko. Przypomnijcie sobie choćby "Sługę dwóch panów". Otóż - że skwituję liczne wobec opowieści Bojczewa zarzuty bycia literackim banałem, filozofią "małego Jasia", pensjonarską refleksją o tajemnicach - Goldoni, dopiero ten to był banalista, "mały Jaś" i pensjonariusz płytkości! I co? Przypominam tę oczywistość, ale też inną prawdę powtarzam: trzeba być idiotą, by Goldoniemu zarzucać brak głębi akapitów Kanta. To samo z Bojczewem.

Tu płytkość jest wzmożeniem goryczy, nie błędem. Tu banał zdań wzmacnia bezradność czworga, na trupim peronie ostatniej stacji krańca globu czekających na pociąg, który zabierze ich stąd. Ale pociąg nie przyjedzie. Tego peronu już nie ma w rozkładach jazdy. Zrudziałe tory, wieczna szarość, wciąż przeszywające szarość dudnienia dalekich ekspresów. Są tylko omamami? Śnią się? Co tutaj jest z jawy? Jeśli ekspresy słychać jedynie w snach, to może lepiej nie wracać do dnia? Tak między zrudziałymi torami a marzeniem o pociągu jadącym w jasność - otwierają się ścieżki. Wchodzisz?

Tak, jesteśmy blisko commedii dell'arte, ale dziwnej, ciemnej, matowej, komedii co ma konsystencję popiołu. Jesteśmy blisko jarmarku, odpustu, cyrku, wiejskich wierzeń i porzekadeł, biedy marnych głów. Tu Liubka (Kornelia Trawkowska), kobiecina znikąd, Prodan (Maciej Jackowski), były kolejarz, Meto (Jerzy Światłoń) dawno temu nieodwracalnie skończony muzyk, wreszcie Grzegorz Mielczarek jako kruchy Doko, niegdysiejszy opiekun zwierząt w zoo - pielęgnują marność lęków i bezsilność słów. Aż cudem niepojętym - cudem czyichś rojeń nocnych? - zjawia się on, Harry...

Pracuje w snach jak piekarz w mące albo szewc w skórach. Już nie wychodzą mu stare numery. Gorzała zrobiła swoje. Deliryczne łapy już nie wygrzebią królika z cylindra, nie ustawią w powietrzu piramidy z talii kart. Wszystko, co Harry może, to z trudem zmienić papier w banknot bądź wyjąć ze swego gardła przepiórcze jajko na twardo... Aktor? Błazen od Szekspira mówiącego o śnie wariata? Wysłannik Calderona równającego świat ze snem? Paź Borgesa zapętlającego sny? Brat Cygana Melquiadesa, z którego w "Stu latach samotności" śmierć zrezygnowała? W końcu na początku swej bytności na trupiej stacji Harry przywołuje arcypowieść Marqueza... Kim jest? Tu też są tylko otwarte ścieżki. Żadnych jednoznaczności, cienia konkretnych drogowskazów, pół szansy na domknięcie. Wchodzisz?

Zdejmuje Harry lakierki godne białych trzewików Krappa, który na kanwie magnetofonowej taśmy spaja u Becketta już nierealną przeszłość z jeszcze nierealną przyszłością - i ukazuje srebrne skarpety. Wygląda to tak, jakby gorzała, co życie całe szła przez jego żyły, w finale skrystalizowała się na stopach. Świecą nogi maga. Tak zaczyna się seans. Po czym Harry, duszek opowieści, przez godzinę i pół uczyni to, do czego został wyśniony. Troje ze stadka wprowadzi do własnych ich głów. Bo tam jest wszystko. Tam zatrzymują się ekspresy jadące w jasne strony świata. Troje znika magicznie. Na trupim peronie zostaje tylko Doko, tylko Mielczarek, tylko jego aktorstwo pamiętne - rola jak kostka lodu. I powie zdanie, które nie daje mi spokoju. Dalekie echo "Kolistych ruin" Borgesa, gdzie ten, który śnił, pojął, że był śniony. Doko mówi: "Jak wrócą, to znaczy, że nie zniknąłem...". I czeka. Doko już tylko czeka. Jest sam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji