Artykuły

Śmierć przychodzi zimną nocą

"Otello" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej

"Otello" nad Odrą. Widzów, którzy mimo przenikliwego chłodu dotrwali do końca plenerowego widowiska Opery Wrocławskiej czekała nagroda: finał okazał się najciekawszy.

Po tej premierze pozostaną dwa pytania. Pierwsze dotyczy naszego klimatu: czy jesteśmy w stanie zabezpieczyć się przed kaprysami pogody, skoro plenerowe widowiska organizuje się u nas w warunkach wręcz spartańskich? Publiczność lubi, co prawda, takie spektakle, we Wrocławiu nie było problemów ze sprzedażą ponad 20 tys. biletów. Jednak gwałtowne ochłodzenie sprawiło, że na premierze spora część widowni nie chciała oglądać finału o w pół do drugiej w nocy.

Pytanie drugie jest ważniejsze: czy z każdego dzieła da się zrobić spektakl w plenerze? Przed rokiem we Wrocławiu odpowiedź wydawała się twierdząca, bo nawet ze skromnego "Napoju miłosnego" Donizettiego reżyser Michał Znaniecki zrobił efektowne widowisko multimedialne, wykorzystawszy cały park wrocławskiej Pergoli. Teraz na Wyspie Piaskowej "Otello" wyraźnie stawiał mu opór.

Trudno się zresztą dziwić. Ta opera Verdiego jest utworem kameralnym, a na dodatek dramat bohaterów rozgrywa się w ich umysłach i duszach. Widz musi mieć w miarę bliski kontakt z postaciami, w przeciwnym razie ich namiętności przestają go obchodzić.

Mimo zbudowania nad Odrą ogromnej fortecy, w której na trzech poziomach toczyła się akcja, reżyser nie do końca wykorzystał też sceny zbiorowe. Mało atrakcyjna okazała się bitwa morska, zabawa Cypryjczyków przy winie raziła nieciekawą choreografią i niedopracowaniem. Armaty okazały się tylko elementem scenografii, żywych zwierząt i sztucznych ogni, które uwielbia publiczność, tym razem nie było.

Znacznie ciekawszy okazał dalszy ciąg z intrygującą wizualnie sceną powitania Wenecjan, w której wykorzystano mało znaną muzykę baletową dopisaną przez Verdiego dla paryskiej premiery "Otella". Prawdziwie zaś wzruszał finał, gdy Michał Znaniecki białymi flagami zasłonił fortecę, skupiając całą uwagę widzów na łożu, w którym Desdemona układa się do snu, wiedząc, że czeka ją śmierć z rąk Otella. Biel skontrastowana z czernią nocy okazała się znakomitym tłem dla zbrodni.

Ostatni akt był interesujący również dzięki wykonawcom. Litwinka Nomeda Kazlaus, w której głosie brakowało wcześniej słodyczy i liryzmu, ostatecznie przekonała do swej koncepcji roli Desdemony - kobiety silnej i potrafiącej walczyć, a jednak w imię miłości poddającej się wyrokowi losu. Brytyjczyk Ian Storey nie jest tenorem o najpiękniejszej barwie, ale wie, jak nim dysponować. Tak zatem rozłożył siły, by w każdej scenie dodać nowy rys do portretu Otella.

Muzycznych atutów jest zresztą więcej: dysponujący świetną aparycją i ładnym głosem włoski baryton Vittorio Vitelli jako Jago czy Arnold Rutkowski (Cassio) - młody tenor, który z każdą rolą nabiera artystycznej dojrzałości. W trudnych warunkach zdała egzamin grająca precyzyjnie orkiestra Opery Wrocławskiej, a dyrygująca nią Ewa Michnik starała się wydobyć każdy szczegół muzyki Verdiego. Kolejne trzy przedstawienia "Otella" na Wyspie Piaskowej w następny weekend. Może tym razem pogoda okaże się łaskawsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji