Artykuły

Kameralny Otello

"Otello" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Magdalena Talik w portalu Kultura online.

Ewa Michnik w najśmielszych snach nie przewidywała chyba, że "Otellem" przyjdzie jej dyrygować przy temperaturze spadającej do 10 stopni Celsjusza. Na wrocławskiej Wyspie Piaskowej udało się jednak mimo to pokazać teatr ludzkich słabości z genialną wprost muzyką Giuseppe Verdiego.

Co ciekawe ostatni raz premiera "Otella" odbyła się we Wrocławiu dokładnie 20 lat temu i oczywiście została zaprezentowana pod dachem teatru operowego. Najnowsza realizacja w reżyserii Michała Znanieckiego (obecnego szefa artystycznego Teatru Wielkiego Opery Narodowej) to część Letniego Festiwalu Operowego na Wodzie, który cieszy się z roku na rok coraz większą popularnością (w 2007 roku w jego ramach na Pergoli tuż przy Hali Stulecia wystawiono "Napój miłosny" Gaetano Donizettiego). Melomani przyjeżdżają nie tylko na samą operę, ale często po to, by poczuć jej klimat w plenerze.

Oryginalna akcja "Otella" rozgrywa się na Cyprze i nieopodal brzegu morza - wrocławska Wyspa Piaskowa "zagrała" taką dokładnie lokalizację. Stanęła na niej twierdza (wyglądem przywodząca na myśl dziób okrętu), w której podcieniach toczyła się cała akcja opery. Reżyser wykorzystał też most łączący Wyspę Piaskową z Wyspą Słodową. Postawiono na nim maszty, na których najpierw zatknięto chorągwie, w następnych aktach zmieniane na żagle (które opuszczono po śmierci Desdemony).

Widzów nie czekały może niespodzianki w rodzaju latającego balonu (jak w "Napoju miłosnym") czy pływających po Odrze gondoli (jak w pokazywanej kilka lat temu "Giocondzie" Amilcare Ponchiellego), ale też "Otello" jest operą zupełnie inną niż wspomniane. Bardziej kameralną, dla miłośników "La Traviaty" albo "Aidy" mocno wręcz zaskakującą i nietypową, choć wydaje się, że dopiero w opowieści o zazdrosnym Maurze Verdi osiągnął pełnię wyrazu, a pisząc partie chóralne został niemal prekursorem weryzmu. Kompozytor i autor libretta Arrigo Boito bardzo dokładnie przestudiowali tekst dramatu Williama Shakespeara i przenieśli do opery najistotniejsze fragmenty - pominęli m.in. pierwszy akt, z którego wiemy, jak wielkim wyrzeczeniem było dla Desdemony małżeństwo z ciemnoskórym dowódcą wojska, ale zachowali i rozwinęli sceny, w których dokładnie przyglądamy się bohaterom.

W inscenizacji Znanieckiego nie było raczej realizatorskich fajerwerków, ten "Otello" jest bardzo ascetyczny, nawet rozczarowujący dla tych, którzy oczekiwali atrakcji. Nie zachwycały, niestety, zwłaszcza dwa pierwsze akty, mimo, że to właśnie w nich poznajemy postaci. Otello (nieprzekonujący Ian Storey) swoim pojawieniem się nie wywołał zainteresowania, nie potrafił skupić na sobie uwagi. Na plan pierwszy wysunął się zdecydowanie Jagon (rewelacyjny włoski baryton Vittorio Vitelli). Nie bez powodu Verdi chciał niegdyś nazwać operę imieniem tego przebiegłego bohatera - wichrzyciel i niespokojny duch był przecież architektem zemsty na Otellu, który go nie awansował. Kiedy kusił i zwodził Otella, wydawał się być najbardziej spełnionym z ludzi.

Wokalnie i aktorsko Vitelli był uosobieniem wszelkiego zła, fascynującym do tego stopnia, że postać Otella wydawała się przy nim na scenie papierowa. Zwłaszcza, że Ian Storey, mimo że komplementowany przez samego Placido Domingo, absolutnie nie był równorzędnym partnerem dla Vitelliego. Głos tenora brzmiał zbyt matowo i ciężko, a śpiewanie w górnych rejestrach przychodziło mu z trudnością. Sporą niespodzianką w obsadzie okazała się Litwinka Nomeda Kazlaus jako Desdemona. Co prawda w pierwszych aktach nie zachwyciła, ale z biegiem czasu było coraz ciekawiej, by w finale dała popis swoich możliwości w niezwykle wzruszającej scenie modlitwy i śmierci z rąk ukochanego.

Trudne zadanie miała orkiestra Opery Wrocławskiej, bo partytura Verdiego nie należy do najłatwiejszych - wymaga ogromnej dbałości o detale, precyzyjnego wyszczególnienia instrumentalnego bogactwa, podtrzymania napięcia przez niemal całe przedstawienie. Ewie Michnik udało się jednak w mało komfortowych warunkach atmosferycznych (niska temperatura i kłopotliwa akustyka) uzyskać efekt podobny do tego, jaki prawdopodobnie podziwialibyśmy siedząc w wygodnych operowych fotelach. Doskonałym pomysłem było np. włączenie przepięknie ilustrowanej muzyką baletowej sceny w III akcie, która bywa pomijana w niektórych wystawieniach "Otella".

Szkoda tylko, że jednego z ostatnich dzieł Verdiego nie oglądaliśmy upalnym, czerwcowym wieczorem (spektakle zaczynają się o godz. 22), ale smagani zimnym, nieprzyjaznym wiatrem. Aura ma szansę na rewanż w następny weekend. Wtedy też ostatnia okazja, by zobaczyć wrocławskiego "Otella". Warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji