Artykuły

Szanowni państwo Katarzyna Groniec

- Ostatnio usłyszałam od kogoś: przyjdziemy na jej występ, bo to może być intrygujące, ale kasy nie damy, bo na pewno będzie niekomercyjne - mówi warszawska aktorka i piosenkarka KATARZYNA GRONIEC.

Element niepokoju Wyjątkowa osoba lecz przecież nie niszowa. Może i dla koneserów, ale skoro tak to wcale ich dużo w naszym kraju.

Zadebiutowało jako 16-latka na Festiwalu Młodych Talentów w Poznaniu. Wygrała tam główną nagrodą, a potem rzuciła liceum i wyjechała do Warszawy, by występować w słynnym musicalu "Metro". W1997 r. zdobyła Grand Prix na wrocławskim Festiwalu Piosenki Aktorskiej za wykonanie "Amsterdamu" Brela i "Zdemaskowania piosenki" Hemara. Na wydanie pierwszej solowej płyty pt. "Mężczyźni" czekała 11 lat. Teraz ma na koncie już cztery albumy i pracuje nad kolejnym. Przez lata występowała w teatrze Buffo, obecnie związana z teatrem Ateneum. Jedenastego kwietnia otrzymała dyplom mistrzowski im. Aleksandra Bardiniego - za wybitne osiągnięcia w dziedzinie piosenki aktorskiej.

"Puls Biznesu": Przed paroma tygodniami otrzymała pani dyplom mistrzowski im. Aleksandra Bardiniego. Czyli co: szufladka z napisem klasyk?

Katarzyna Groniec: Od tego czasu każdego ranka golę sobie brodę... No nie, to nagroda, której założeniem jest nagradzanie osób młodych, rozwijających się. Może nie potwornie młodych, ale jeszcze nie strasznie starych... Dlatego odkładam kupno trumny na "za jakiś czas".

Trudno być w Polsce "artystą niszowym"?

- Nie jestem aż tak niszowa, by móc kompetentnie odpowiedzieć na to pytanie. Mam swoją publiczność. To nie są stadiony, ale mnie to wystarcza. Czasami żartuję, że mój zespół to dwóch muzyków, menedżer i pani, która śpiewa I choć zdarzają się myśli: a jeśli z kolejną płytą nie trafię we wrażliwość słuchaczy, to co się ze mną stanie? - odpędzam je, wychodząc z założenia, że nie jestem znowu aż takim oryginałem, aby nie znaleźć grona ludzi podobnie czujących.

Rzuciła pani liceum, przyjechała z Gliwic do Warszawy i - tak po prostu-została gwiazdą: Anką w musicalu "Metro".

- Miałam 18 lat. Byłam strasznie mądra i wydawało mi się, że wszystko o życiu wiem. Weszłam w środowisko, o którym marzyłam. Wierzyłam w to, co mówią Józefowicz i Stokłosa. Potrzebowałam kogoś, kto wydawał mi się nieomylny, bo ja - mimo pozornej pewności siebie - wewnętrznie czułam się słaba. A oni utrzymywali cały zespół w poczuciu, że są dla nas jedynymi "słusznymi" nauczycielami. Harowaliśmy i znosiliśmy wszelkie obelgi. Nic specjalnego. Praca na scenie to zawód dla ludzi wrażliwych i twardych jednocześnie.

Czym dla pani, czyli osoby wchodzącej w dorosłość niemal dwadzieścia lat temu, jest "pokolenie 89"?

- Jestem reprezentantką chyba ostatniej generacji, która potrafi przypomnieć sobie, jak istotne mogą być inne wartości, jak przyjaźń. Pamiętam, kiedy to było o wiele istotniejsze niż zdobywane po drodze samochody, mieszkania... Młodsi od nas nie są nauczeni cierpliwości, bo niemal wszystko mogą mieć prawie natychmiast. Z drugiej strony: mieliśmy łatwiejszy start zawodowy, bo trafiliśmy w niszę. W wielu innych dziedzinach było wówczas dużo miejsca dla ludzi kreatywnych. Teraz już trudniej.

Pierwszą płytę wydała pani w 2000 roku.

- Żałuję, że nie zdecydowałam się wcześniej. Przez lata utwierdzano mnie w przekonaniu, że poza teatrem Buffo, w którym występowałam do 2000 roku, nie istnieję. Bałam się, miałam małe dziecko, a teatr dawał mi poczucie bezpieczeństwa finansowego.

Wtedy nawiązała pani współpracę z Grzegorzem Ciechowskim.

- Sama tak do końca nie wiem, jak do tego doszło. Jako osoba nieśmiała - z natury, miałam duży kłopot, by z nim rozmawiać jak równy z równym. Każdy ma indywidualny czas dojrzewania. Ja zaczęłam podejmować świadome decyzje dopiero po trzydziestce.

Wykonywała pani piosenki Edith Piaf i Marleny Dietrich, występowała w "Operze za trzy grosze"...

- Dietrich? Chyba tylko jedną lub dwie... Najbardziej pociąga mnie Brecht i niemieckie piosenki kabaretowe z lat 20. i 30. Mnóstwo w nich emocji, trafnych spostrzeżeń i wyrafinowanej drwiny, która bardzo mi odpowiada.

Mnóstwo artystów śpiewa o miłości. Pani też - dlaczego?

- Bo miłość wszystko napędza. Jest miłość spełniona, niespełniona, zawiedziona, zdziwiona. Jest tyle jej odcieni... O tym można godzinami śpiewać. To najfajniejszy temat, który wzbudza ciągłe emocje. A do tego wszyscy wiedzą, o co chodzi.

Jak pani ocenia "polską kulturę muzyczną"?

- Mam kilku "swoich" artystów, których cenię. Jest Staszek Sojka, którego uwielbiam, Kasia Nosowska ze znakomitymi tekstami. Mariusz Lubomski z cudowną wrażliwością. Kultura muzyczna istnieje gdzieś poza telewizorem, głównym nurtem "kulturalnym". Największą tandetą są dla mnie śpiewająco-tańczące programy telewizyjne. Czasami zastanawiam się, po co niektórzy to robią? Pewnie dla popularności? To tzw. parcie na szkło. No i dla pieniędzy - co już wydaje się bardziej zrozumiałe. Bierzesz udział w programie "Jak oni jeżdżą na deskorolkach i jednocześnie gotują obiad", zgarniasz kasę i wyjeżdżasz na pół roku do Indii medytować. Niby się zgadza - ale nie za bardzo.

Pani koleżanka z "Metra", Edyta Górniak, też "ma parcie na szkło"?

- Edyta, przede wszystkim, ma ogromny talent! Nawet jeśli zaśpiewa piosenkę, którą znamy od dziesięciu lat, zrobi to tak, że ludziom kapcie spadną z nóg. To ją odróżnia od innych.

Trudno zbiera się pani pieniądze na wydanie kolejnych płyt?

- Ostatnio usłyszałam od kogoś: przyjdziemy na jej występ, bo to może być intrygujące, ale kasy nie damy, bo na pewno będzie niekomercyjne.

Nie boli to pani?

- Przyzwyczaiłam się. Rano jak zwykle ogolę się i będę wierzyć, że nagroda im. Bardiniego pomoże mi w zdobyciu sponsora. A ponieważ nigdy nie byłam nigdzie na etacie, element niepokoju od zawsze jest wpisany w moją egzystencję. I stał się normą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji