Artykuły

Sąsiedzi. Dzień drugi

O III Festiwalu Teatrów Europy Środkowej "Sąsiedzi" pisze Marta Zgierska z Nowej Siły Krytycznej.

Czeskie Divadla są jednym z elementów budujących kulturę, która niezmiennie mnie fascynuje. Spektakle prezentowane przez Czechów bardzo często, niezależnie od rejonów, w których się poruszają, niezależnie od obranej konwencji, samoistnie rodzą niepowtarzalne nastroje, które ujmują swoją autentycznością.

Podczas drugiego dnia festiwalu wystąpiły dwie czeskie formacje. Teatr Continuo zaprezentował spektakl pod tytułem "Wierzba", a Teatr Novogo Fronta "Doppelgänger". Główna wartość "Wierzby" to urokliwość, z jaką budowany jest świat w spektaklu. Miłe, nieco rzewne, dźwięki skrzypiec Martina Mišika, od początku do końca prowadzą nas po świecie ludowym, czerpiącym z folkloru. Opowieść na podstawie ballady K.J. Erbena "Wierzba" przedstawia świat, którym rządzą dychotomiczne podziały. Teatr Continuo ma niezwykłą łatwość płynnego przechodzenia między nastrojami, które drgają delikatnie w przestrzeni. Pomiędzy główną opowieścią o mężczyźnie i kobiecie, w spektakl wplecione są mały, ruchomy teatrzyk lalek, próby śpiewu gardłowego czy zabawne sceny z kukłami, a wszystko układa się w prostą i ciepłą całość. Przedstawiane obrazy rekompensują wszelkie straty wynikające z niezrozumienia nielicznych kwestii wypowiadanych w języku czeskim.

Tak, Czesi fascynują. Choć z reguły ciężko jest mi przekonać się do monumentalnych spektakli plenerowych, zaczynam odnajdywać nawet urok Teatru Novogo Fronta. Tak, jak rok temu nic nie mierziło mnie w porównywalnym stopniu jak "Zwischenmensch", tak przy swego rodzaju kontynuacji w "Doppelgänger" obserwuje to, co dzieje się na arenie ze stoickim spokojem. Trzeba przyznać, że są trupą niezwykłą. Aktorzy i aktorki ogoleni na łyso, w kosmicznych okularach, nawet poza występami scenicznymi, wydają się nieco oderwani od rzeczywistości. Linia rozwojowa teatru pozostaje ta sama. Siłą jest to, że ostatnie projekty Teatru Novogo Fronta nie są budowaniem czegokolwiek na przymus czy dla "sztuki". W przeciwieństwie do polskiego "Kadisz", który poległ właśnie z takich powodów i choć korzystał z niewiele mniejszych konstrukcji i nawet bardziej patetycznej muzyki, pozostał nadęty i malutki w porównaniu z tym, co w tym samym miejscu, dzień później dokonał spektakl "Doppelgänger".

Teatr Novogo Fronta udowadnia, że inspiracje religijne i wykorzystywanie gęstej sieci symboli, mogą służyć budowaniu zupełnie nieszablonowych widowisk. Teatr bawi się tu znakami teatralnymi, kreuje światy niemożliwe i niepowtarzalne. Sceny luźno ze sobą powiązane, układają się w surrealistyczną mozaikę, tworzoną z niebywałą wyobraźnią i potężnym rozmachem. Podporządkowane zostają one pewnym motywom biblijnym, z których przeciętny widz może odczytać tylko te najbardziej oczywiste, jak Adam i Ewa czy Łazarz. Artyści nie mają oporów, by mieszać symboliki stworzenia człowieka z kokainą, jazdą na rolkach czy pistoletami. Na arenie dobro walczy ze złem. Niezidentyfikowany prorok mówi do nas po rosyjsku. W pustej przestrzeni pulsacyjnie pojawia się cała masa środków scenicznych. Ognie, jazda na rolkach, balon, który na pewno pod koniec odleci, samochody czy synchroniczny taniec do miksowanego Hava nagila - wydaje się, że wymieniać można by bez końca.

Choć całość w doskonale wypracowanej technice ruchu staje się bardzo efektowna i pozostawia wrażenie, że aktorzy Novogo Fronta naprawdę czują to, co robią, wciąż czai się gdzieś pytanie, czy to wszystko, co widzimy nie jest przypadkiem tylko konglomeratem symboliki przesączonej przez dokonania popkultury.

Z kolei teatry polskie drugiego dnia festiwalu przedstawiły spektakle budowane w bardzo tradycyjny sposób i jednocześnie reprezentujące wysoki poziom.

Pierwszym spektaklem był plenerowy "Lament na Placu Konstytucji" Teatru Polonia oparty na fundamentalnym znaczeniu słowa. Spektakl według "Lamentu" Krzysztofa Bizio stanął w zupełnej opozycji do innych plenerowych spektakli, najczęściej granych po zmierzchu, pełnych efektów pirotechnicznych czy akrobatyki, głośnych, a często niemych. Także do pierwszego spektaklu Teatru Polonia prezentowanego na Sąsiadach, czyli do pławiącej się w kiczu "Boskiej!".

Trzy kobiety - córka (Olga Sarzyńska), matka (Maria Seweryn) i babcia (Barbara Wrzesińska) opowiadają swoje historie. Po prostu. Właściwa akcja dzieje się nie na scenie, a właśnie w słowach. To historie, które mogą poruszyć, opowiedziane prostym i codziennym językiem. Aktorki unikają przerysowań w kreowanych przez siebie postaciach. Można by sądzić, że wszystko zbyt monotonnie, że za długo. Owszem, ale jeżeli gra się tu po prostu życie, to staje się to największym, choć często niedocenionym atutem. Jeśli chcesz, przysiadasz obok kobiet i słuchasz tego, co chcą ci opowiedzieć. Jeśli nie, możesz spojrzeć i pójść dalej. Usytuowanie niewielkiego podestu w centrum miasta daje aktorkom możliwość dotarcia do zupełnie innego odbiorcy, a widzom możliwość wyboru, co do zaangażowania się w kierowane do nich słowa.

Kolejny polski spektakl to "Cholonek" Teatru Korez z Katowic, który wystąpił zamiast Narodowego Teatru im. Iwana Franko z Ukrainy. Słynny spektakl, grany już od kilku lat, wystawiany był również w Lublinie, w ramach Konfrontacji Teatralnych 2005. Jednak wówczas w maleńkiej sali czarnej w Centrum Kultury obejrzeć mogło go niewiele osób. Teraz w Teatrze im. Osterwy wybrzmiał w pełni. Prywatna i bardzo ciepła atmosfera, włącznie z krótkim słowem wstępnym od aktorów, pozwoliła nawiązać z publicznością subtelną nić porozumienia, dzięki której jakiekolwiek opóźnienia czy zmiany w programie tracą na znaczeniu.

Spektakl w reżyserii Mirosława Neinerta i Roberta Talarczyka jest bardzo dobrą adaptacją książki Janoscha "Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny". Jest to historia pozbawiająca Śląsk jakiejkolwiek legendy, pokazująca proste życie pełne dosadności w obliczu często okrutnych kolei losu. Opowiada o problemie tożsamości Ślązaków stojących jedną nogą po polskiej, a drugą po niemieckiej stronie. Spektakl wyraźnie dzieli się na dwie części, z których pierwsza barwna, obyczajowa, opowiada o życiu rodziny Świętków, w których dominującą rolę odgrywa matka. Dialogi prowadzone są w śląskiej gwarze, na scenie króluje humor, nie stroniący od często rubasznych i nieprzyzwoitych akcentów. Do prywatnego życia śląskiej rodziny powoli, acz systematycznie, z coraz większym natężeniem wkracza historia. Przełomowym momentem jest wybuch wojny. Od tej chwili na scenę wkracza powaga i niestety trochę zbyt duża dawka prostoliniowego patosu. Niedociągnięcia drugiej części uwypukla sama konstrukcja spektaklu. Część obyczajowa wydaje się nie upilnowana, przez co rozrasta się w czasie do tego stopnia, że tak silna zmiana tonacji na pół godziny przed końcem spektaklu, okazuje się niezwykle trudna i nie do końca udana. Pomimo to wszystkie niezbędne sensy wybrzmiewają pomyślnie, a sam spektakl okazuje się ważną i trafiającą do widza opowieścią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji