Artykuły

Podróż w czasie

Rzecz dzieje się na skrzyżowaniu ruchliwej drogi, szpitalnej poczekalni i najczystszej fantazji. Przez scenę biegnie znaczony białą linią pas jezdni. Jej perspektywę zamyka ozdobiona tandetną ceramiką ściana prowincjonalnej kliniki. Do tego rząd krzeseł w poczekalni i puste łóżko. To wszystko. Zanim cokolwiek się zacznie, katastrofa wisi w powietrzu. Spektakl będzie podróżą w czasie na wstecznym biegu, rozsupływaniem przyczyn nieszczęścia i jego ukrytych kontekstów. Bolesne doświadczenia przeszłości, przeżyte raz jeszcze, ułożone jak klocki w innym porządku przyczyn i skutków, okażą się bolesną i kosztowną drogą samopoznania. I zarazem seansem przemiany.

Na scenie tylko dwójka aktorów. Ona - młoda dziewczyna, pochodząca z rodziny włoskich emigrantów osiadłych w Kanadzie (autorka ma podobne korzenie), usiłująca złapać równowagę po tragicznym wypadku samochodowym, który zabiera jej ojca i narzeczonego. On - postać ze snu, trochę z marzeń, idealny kochanek i terapeuta, przeprowadzający ją przez ten trans wspomnień, nie pozwalając pominąć żadnego wątku, żadnej postaci.

Myśli Rosy obsesyjnie krążą pomiędzy miejscem wypadku a szpitalem, dokąd przewieziono konającego ojca. Do łoża umierającego przybywają tłumy dawno niewidzianych krewniaków, urządzając w poczekalni prawdziwy piknik. Zapobiegliwe kobiety panoszą się w szpitalnej kuchni, pichcąc naprędce familijne przysmaki, reszta zaś plotkuje i popija espresso, biwakując pod drzwiami separatki. Eksplodują gorące temperamenty, ożywają dawne zatargi, kwitną małe intrygi. Tu dochodzi do głosu emigrancka "mała Italia", konserwująca tradycyjną obyczajowość, religijność i więzy krwi.

Rosa jest uciekinierką z rodzinnego getta, w którym życie kobiet jest całkowicie podporządkowane mężczyznom. Aby wyzwolić się z dusznego świata familijnych rytuałów, postanawia złamać wszystkie tabu równocześnie, łącznie z wyprzedażą skarbu dziewictwa na rzecz przygodnie poznanych partnerów. W ten sposób świadomie niszczy miłość do narzeczonego. Niechęć do obowiązujących w domu standardów kobiecości jest tak silna, że Rosa wybiera samotność. Momentem przełomowym okażą się wydarzenia przy łożu konającego ojca, które pomogą dziewczynie spojrzeć na rodzinę innymi oczyma i pogodzić się z przeszłością.

Magdalena Kuźniewska w roli Rosy wciela się w legion rozszczebiotanych kuzynek, ciotek i babek, panoszących się w szpitalnych korytarzach i przy łożu chorego. Mamy więc efektowną paradę naiwnych gąsek, matron, nałogowych intrygantek, cichych męczennic, kobiet doświadczonych i dojrzałych pań z pretensjami. Cała ta damska menażeria skacze sobie do oczu, wywlekając stare swary, to znów czule zawierza rodzinne tajemnice, w przerwach częstując się kanapeczkami. Kuźniewska kreśli je zrazu grubą kreską, ale karykaturalność rysunku z czasem łagodnieje; jej bohaterka pod zbiorową maską rodzinnych demonów zaczyna dostrzegać twarze zabieganych, czasem złamanych cierpieniem kobiet. Rozgdakane kury domowe, żyjące w cieniu własnych mężów i dzieci, nagle zaczynają mówić o domowych dramatach, dopominać się o sprawiedliwość - ziemską i boską, a nawet bluźnić. Rosa Kuźniewskiej odkrywa ich obecność we własnym ciele; nagle to one przemawiają przez nią, lamentując, domagając się swoich racji, stając się częścią jej własnej historii. Dla bohaterki jest już jasne, że nie ma ucieczki przed przeszłością, ale można postarać się ją zrozumieć, więcej - zaakceptować jako niezbywalny element tożsamości. To bardziej efektywne niż bunt.

Akuszerem przemiany duchowej Rosy jest Amante, grany przez Jakuba Giela - jak na postać fantazmatyczną przystało - delikatnie, miękko, z ledwie wyczuwalnym dystansem. A przy tym czujny, upominający się o każdy pominięty szczegół opowieści tak, by została przeżyta przez Rosę raz jeszcze - od początku do końca. To on cofa wskazówki zegara, oświetla sytuacje z różnych stron, podsuwa kolejne postacie, tu i ówdzie przejmując część narracji, przyśpiesza lub zwalnia urywany, niespokojny rytm opowieści, by wreszcie przeprowadzić dziewczynę raz jeszcze przez moment śmierci ojca. To doświadczenie będzie dla niej punktem zwrotnym, oznaczającym zabliźnienie urazów, pogodzenie z przeszłością i z samą sobą. Rosa, akceptując własną tożsamość, dojrzewa do miłości, a właściwie - do ryzyka miłości. Bo ta musi czasem boleć, jak uczy doświadczenie ciotek i babek. Życie jest szybkie i gorzkie - jak filiżanka espresso, powiadają familijne matrony, trzeba nauczyć się je smakować. Bogatsza o tę wiedzę Rosa staje się naprawdę dorosła i wystarczająco silna, by wziąć się za bary z życiem. By przyjąć od losu to, co dobre i złe.

W jeleniogórskim spektaklu Małgorzaty Bogajewskiej nic ma rzeczy zbędnych. Prawie cały ciężar kreacji świata przedstawionego spoczywa na barkach pary aktorów. W pustawej przestrzeni sceny panuje przejmujący chłód, dopóki nie wypełnią jej fantomy hałaśliwych krewniaków Rosy. Kuźniewska i Giel grają oszczędnie, na skróty, redukując gest do znaku, bądź zawieszając go w połowie drogi do celu. Jest w tej zminimalizowanej ekspresji napięcie, wyśrubowane do granic, by w nieoczekiwanych kulminacjach eksplodować siarczyście tyradą którejś z ciotek czy babek, podaną z szybkością karabinu maszynowego. Tym, co działa w spektaklu najintensywniej, jest żywioł opowieści, wartki strumień języka. A właściwie języków - bo każda z przywoływanych postaci ma własne rejestry mowy. To ona demonstruje tu najsilniejszą rację bytu, stwarza światy, przestrzenie, ludzi i sytuacje. Reszta istnieje bardzo umownie, właściwie na słowo honoru, przez cały czas dystansowana przez jeden drażniący konkret: to unoszący się nad widownią mocny zapach świeżo parzonej espresso.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji