Artykuły

Prawda porannej flaszki

"Siostrzyczki biorą wszystko" w reż. Ewy Marcinkówny w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Trzy baby naraz w jednym obejściu? Nie jest dobrze. Trzy biedne biedą myszy kościelnej baby w jednym obejściu i na dokładkę widmo rychłego bogactwa wiszące nad nimi nocą? Jest źle. Trzy biedne baby naraz w jednym obejściu i za plecami jasnego widma bogactwa - czarne widmo utraty bogactwa? Lepiej zmów "Wieczne odpoczywanie".

Kombinują baby: co robić?... Główkują: jakim wybiegiem nie pozwolić szmalowi przepaść na amen?... Czoła mozolą: co czynić, by spadek po matce nie wpadł w paluchy żeńskiego zakonu?... Tak, trzy łapczywe baby naraz w jednym obejściu, nocą skazane na myślenie! To koniec - możesz sobie darować "Wieczne odpoczywanie". Nie pomoże już nic. Rzeź pewna! Zagryzą się... Naprawdę?

Zagryzą się? Pewne to, albo i nie. Wyżej poszedłem wyglansowanym traktem farsy, której zadaniem zmienić rechotem widownię w trupa. Skazane na benedyktyński mozół dumania o majątku zmarłej matki - łapczywe siostry winny wedle farsowej sztancy zacząć od podszczypywań. Po czym takt kobiecy mięknie, aż wreszcie sięga zenitu "babskości" zerwanej z uwięzi, co się z bezpiecznej odległości ogląda w teatrze świetnie. Te ewentualne finałowe pyskówki, skowyty i sopranowe ryki! Ten ogień ciągły babskich głupot litych! Kto wie, może jeszcze jakaś urocza "szarpacka"? Maleńkie mordobicie? Drobne darcie pierza z łbów? Od czasu do czasu - torebką w dziób fatalnej siostry?... Szkoda marzyć. To byłby miód istny!...

Lecz co, gdy akcja cała - napięcia, rytmy i inne intensywności - nie wstępują po schodach wiodących do babiej jatki? Co, gdy namiętności bezsennej nocy sióstr nie wznoszą się strzeliście, jeno - jak w wyreżyserowanej przez Ewę Marcinkównę komedii Dody Około-Kułak "Siostrzyczki biorą wszystko" - dryfują, a raczej pulsują niczym sinusoida, bardzo dyskretna sinusoida?

Waham się z jednoznaczną cenzurką. Z jednej strony bowiem lubię sobie czasem z daleka pooglądać, jak białogłowy, zwłaszcza tępawe, tłuką się, choćby tylko w przenośni, jak się wzajem dźgają piskami, biczują skowytami, indyczym gulgotem tarmoszą. Z drugiej - tego typu atrakcje pachną gipsem, papier-mache, odpustem, budą jarmarczną. Są zgrane do imentu, ususzone, już chyba ostatecznie martwe. Więc?

W teatralnej, w Bagateli na "Scenie na Sarego 7" granej opowiastce Marcinkówny, we wstępie wszystko jest jak wedle farsowego wzoru. Matka zostawia trzem siostrom spadek - jak dla nich ogromny. Ale też w testamencie dźga córki warunkiem morderczym. Otóż, jest jeszcze siostra czwarta, najstarsza - Mila (Anna Rokita). Nieszczęsna - upośledzona umysłowo. Otóż, trzy normalne dostaną szmal po równo, ale tylko wtedy, gdy jedna z nich przyjmie Milę do siebie na zawsze. Obojętne która. Jeśli nie - Milę i cały pieniądz przejmą siostrzyczki z zakonu pod wezwaniem św. Idziego. Nie ma co kryć - już w prologu, gdy mecenas Szyszka (Alicja Kobielska) odczytuje wolę zmarłej, służebnice boże - Siostra Modesta (Anna Branny) oraz szara Zakonnica (Monika Handzlik) - naprzeciw trzech łaknących grosza sierot stoją niczym słupy solne z wyrytym w mszalnych licach argumentem klasycznym: Pan i tak jest z nami...

Tak, Pan jest ze służebnicami Idziego. Ale noc, która dzieli sobotę ogłoszenia testamentu od niedzieli decyzji córek zmarłej, jest dla Krysi (Ewa Mitoń) - tępawej nauczycielki biologii, dla Ady (Katarzyna Litwin) - wzruszająco trywialnej przewodniczki wycieczek po Italii, dla Ewy wreszcie (Alina Kamińska) - dziabniętej zębem czasu baletnicy czwartorzędnej, która oślo utrzymuje, że najlepsze wciąż jeszcze przed nią... Dla nich są godziny knucia...

I więcej nie będę mówił. W pięknym, smakowitym salonie domu matki, trzy bidule mentalne mają noc całą, by wchodząc w dwójkowe koalicje typu "każda z każdą przeciwko tej trzeciej" - wziąć kasę, ale nie wziąć nieszczęsnej Mili. Więcej nie powiem nic - reszta niech będzie sekretem. Przemilczam żarty, sceny, wolty, na boku zostawiam wice. Wracam do początku mej spowiedzi.

Około-Kułaj i Marcinkówna - dławią farsowość. Idą w coś niby realizm. Przez dwie godziny tego seansu, powiedzmy, seansu rodzinnej prawdy - próbują pożenić śmiech radosny z głębszym znaczeniem. Maleńkie rozdrapywania przeszłości familii - to jest dobre. Ale zarazem - tu też tkwi fiasko. Fiasko, gdyż Marcinkówna wciska swe aktorki - jak się na premierze okazało wielce smakowite w granych przezeń typach kobiecości - wciska, bo musi, w literacką kruchość tekstu Około-Kułak. To, co brałem za walor - rezygnacja z farsowości na rzecz nocnego wywoływania demonów rodzinnych - zmienia się w pokaz psychologicznych banałów. Ot, elementarz toksyczności.

A do tego, gdy po nocy knucia syconego gorzałą, skacowane damy ocykają się - tylko Litwin sięga po słój kompotu! Mitoń i Kamińska niestety bez zmrużenia oka, bez łaknienia łyka - przystępują do życia. To wstydliwy błąd reżyserski. Gdy się pragnie pokazać prawdę losu, trzeba wiedzieć, że po nocy gorzały i bredni nawet kobieta szuka nie życia, jeno ukojenia gardła - i że do końca pozostanie wierna poszukiwaniu. Nawet za cenę utraty milionowego spadku. Cóż bowiem znaczy perspektywa willi z basenem wobec kropli klina na dnie suchej flaszki, o świcie dygoczącą łapą cudem wymacanej pod stołem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji