Artykuły

Balet to jej całe życie

14 września tego roku odeszła JANINA JARZYNÓWNA-SOBCZAK, twórczyni baletu na Wybrzeżu, choreograf, pedagog. Przypominamy zapis majowej audycji Radia Gdańsk "Znani-nieznani", poświęconej Pani Profesor.

Kiedy myślę o swojej bohaterce, przypomina mi się przedwojenny film Pani minister tańczy. Bo tak naprawdę, film o niej, mógłby się nazywać Pani profesor tańczy. Jej życie to przecież balet. A ona sama często powtarza, że świat tańczy wokół niej. O profesor Janinie Jarzynównie-Sobczak wszyscy mówią... spiżowo. - Inaczej się nie da. Nie wypada - słyszę. - Bo jak można mówić inaczej o kimś, kto jest legendą już za życia... Matka baletu na Wybrzeżu, choreograf, pedagog. Stworzyła ponad czterdzieści spektakli baletowych, między innymi Cudownego mandaryna i Niobe. Urodziła się w 1915 roku w Wiedniu. Dyplom tancerza, pedagoga i aktora uzyskała w Krakowie w 1938 roku.

Sen o Paryżu

Ze swego dzieciństwa często wyławia takie wspomnienie. Teatr Słowackiego, przed wojną. Na widowni cały liczący się Kraków Świat sztuki, dygnitarze. Wszystkie oczy zwrócone na jedną lożę. Wreszcie przez salę przebiega gorączkowy szept: jest. W loży pojawia się marszałek Foch, dostojny gość z Francji. Kurtyna idzie w górę. Na scenie tańczy dziecięcy zespół na cześć marszałka. W zespole jest mała baletniczka Janina Jarzynówna. W barwnym stroju kwiatka, zostaje potem przedstawiona dostojnemu gościowi. Ten nie może się dziecka nachwalić. - Masz talent. Czy nie zechciałabyś przyjechać do Francji, żeby się uczyć baletu na koszt francuskiego rządu? - zaprasza. Mała Janina wykonuje dyg i mówi, że chciałaby. Ale na tym się kończy Bo w domu słyszy że do Francji sama nie pojedzie.

Po latach, w wywiadach często powtarzała, że nie miała tańca w genach. W jej rodzinie nigdy nie było tancerza. Ale kiedy babcia siadała do fortepianu i grała Chopina, ona zrzucała buciki i na bosaka, na dywanie tańczyła.

Mekka w Gdańsku

W Gdańsku znalazła się w 1946 roku, przejazdem. Wraz z mężem jechała do jego rodziców, mieszkających w Kartuzach. Potem opowiadała, że chciała wtedy spojrzeć tylko na tragiczny Gdańsk. Na te dymiące jeszcze zgliszcza. Nie miała zamiaru tutaj zostać. Ale ówczesne władze namówiły ją, żeby została i stworzyła szkołę baletową. Zamieszkała w dwóch maleńkich pokojach przy Jaśkowej Dolinie. W tym samym domu, na parterze, otworzyła prywatne studio baletowe. Potem kolejne studio w Gdyni. Młodzież ciągnęła do jej studia, jak do Mekki. Zgłaszali się setkami, wygłodniali po latach wojny. Chcieli tańczyć. Janina Jarzynówna-Sobczak wspomina jak pracowało się wtedy w ciężkich warunkach. W ciasnych, prywatnych lokalach. Czasami z zimna uczennicom przymarzały ręce do drążków. Z tej grupy wyłoniła się gromadka, która potem stanowiła trzon utworzonego w 1949 roku Studium Baletowego. Organizację tego studium już przy Operze Bałtyckiej zaproponował jej znakomity muzyk, profesor Zygmunt Latoszewski.

Wielka mała drobineczka

Łucja Sobczak scenograf w Teatrze Wybrzeże, prywatnie synowa pani profesor mówi: - Miałam dwadzieścia lat, kiedy weszłam do jej domu jako synowa. Tam aż kipiało od energii twórczej. A jednocześnie było tak po ludzku, bardzo ciepło. O Janinie Jarzynównie nie mówi inaczej jak mama.

- Studiowałam tkaninę i malarstwo. Chciałam być taką Abakanowicz - opowiada. - Ale pod wpływem mamy zmieniłam kurs na scenografię. Zaraziłam się od niej miłością do teatru. Teatr mnie wciągnął. Nauczyła mnie, że liczy się nie tylko wyobraźnia, wielka i szalona. Ale dbałość o szczegół w pracy. Balet to jej całe życie. Jej wychowankowie zawdzięczają jej twórcze myślenie o tańcu i granej roli.

- Kiedy mama pracowała, wychodziła od opery około ósmej rano, a przychodziła późno w nocy. Żyła baletem. Ale domem też. W domu były dwie staruszki, którymi się opiekowaliśmy - jej mama i ciotka. Obie schorowane. Do dziś pamiętam telefony co godzinę z opery, czy u nas wszystko w porządku i jak się czują. Mogła wyjechać do Francji, w tym czasie, kiedy była najbardziej twórcza. Ale mówiła, że nie może opuścić rodziny - opowiada Łucja Sobczak. - A dzisiaj to mama jest chora. Ten dom spokojnej starości wybrała sobie sama. W tajemnicy przed nami. Pamiętała swoją troskę o te dwie staruszki. I dlatego nie chciała nas obarczać opieką. Łucja Sobczak jest wzruszona, kiedy mówi o teściowej. Wielki człowiek, chociaż fizycznie taka drobinka. Taka nieduża. Nasza córka, a jej wnuczka, Monika przerosła babcię już w wieku dwunastu lat - opowiada.

Sługa jej Wielkości

Bronisław Prądzyński dyrektor Szkoły Baletowej w Gdańsku, na pytanie o profesor Jarzynównę-Sobczak odpowiada: - Jestem pokornym sługą jej Wielkości. Inaczej nie mogę siebie nazwać. Zna panią profesor od 1953 roku. Najpierw był uczniem. Potem pracowali razem w szkole. - Jarzynówna to wybitny twórca. Jej wizja artystycznego widzenia ruchu była ponadczasowa. Będzie na pewno legendą szkoły baletowej. Już jest. Jej zajęcia przejdą do historii. Pobudzała do myślenia w tańcu. Nauczyła nas zastanawiać się nad rolą - mówi Prądzyński.

- Anegdotycznie coś o pani profesor? Ależ nie wypada - twierdzi. - Panią profesor darzyło się sympatią. A nawet, jeśli coś miało się jej za złe, to się wybaczało.

Wojciech Misiuro, choreograf, a wcześniej uczeń pani profesor: - Jarzynówna, mimo że jest już staruszką, to zachowuje takie bardzo młodzieńcze spojrzenie na świat baletu i teatru. W każdym razie, jak zaprosiłem ją na premierę swoich pierwszych przedstawień, to palnęła mi najgenialniejszy komplement, jaki usłyszałem w życiu. O moim teatrze powiedziała - dynamiczny bezruch. Jeżeli ona ma taki umysł i taką świeżość, to znaczy że jest kimś niebywale młodym. A zawsze artystom się życzy żeby się nigdy nie zestarzeli. I ona jest młoda, przez taką nowoczesność i kreatywność myślenia. Jest, poza tym, jednym z najwybitniejszych choreografów. Ona wymyśliła swój język na scenie. Jest twórcą rangi Kantora, Grotowskiego czy Tomaszewskiego. Drugiej takiej osobowości na Wybrzeżu nie było - twierdzi Wojciech Misiuro.

Złoty Ekran

Marian Ligęza telewizyjny realizator współpracował z Janiną Jarzynówną przy realizacji cyklu telewizyjnego, poświęconego baletowi właśnie. Za ten program dostali wiele nagród, między innymi Złoty Ekran. - Autorami scenariusza byli wspólnie Jarzynówna i Andrzej Żurowski - wspomina Ligęza. - A balet, którym wtedy pani profesor kierowała, był na bardzo wysokim poziomie. Pamiętam, że na panią profesor mówiło się Jana. Ona była bardzo zdecydowana. Pewna siebie. Ale najbardziej mi się w niej podobało to, że umiała się dogadać nie tylko z tancerzami, ale z całą ekipą telewizyjną, która była dla niej obcym ciałem - jak my to mówimy. I z nami się dogadać wcale nie jest tak łatwo. A jednak ona potrafiła dać sobie z nami radę - śmieje się Ligęza. - Z tym swoim spokojem, lekkim uśmieszkiem i takim powolnym mówieniem - potrafiła się doskonale wpasować w nasze środowisko. To człowiek niezwykle ciepły. Ale i cudownie profesjonalny. Takich ludzi jak ona, nie ma dziś nawet na lekarstwo - mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji