Artykuły

Życie, wojna niespokojna

Spektakl pozostawia z poczuciem niedosytu i rozczarowania. Z jednej strony - świetny scenariusz i muzyka, z drugiej - zupełnie puste emocjonalnie fragmenty opowiadania - o spektaklu "Ostatnia godzina" w reżyserii Jerzego Zonia w Teatrze KTO w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Ponoć tuż przed śmiercią człowiek w telegraficznym skrócie przypomina sobie całe swoje życie. Twórcy najnowszego spektaklu w Teatrze KTO podjęli próbę stworzenia scenicznej hipotezy, jak ten moment mógł wyglądać w przypadku Lwa Tołstoja. W ciągu tytułowej godziny Piotr "Kuba" Kubowicz podsumowuje życie rosyjskiego pisarza wypowiadając kompilację fragmentów jego pism: "Spowiedzi", "Listów" i "Dzienników". Znamienne, że twórca scenariusza posłużył się mniej znanymi, osobistymi zapiskami artysty. Celem spektaklu jest bowiem próba spojrzenia na Tołstoja nie jak na wielkiego pisarza, lecz skomplikowanego, wciąż rozdartego, poszukującego prawdy o świecie, ludziach i, przede wszystkim, Bogu człowieka. Monodram przepleciony jest piosenkami (zarówno scenariusz, jak i teksty piosenek są dziełem Mariana Janusza Kowałko). Osobiste wyznanie przyjmuje więc na zmianę formę prozatorskiego opowiadania i piosenki poetyckiej. W ten sposób wyprawa przez życie jest zarówno podróżą filozoficzną, jak i emocjonalną. I choć pod względem kompozycji teksty świetnie ze sobą współgrają, a przez kontrast - nawzajem się uzupełniają i kontrapunktują, w scenicznym wykonaniu nie zyskują pełni wyrazu, bo odstają od siebie pod względem jakości wykonania.

Akcja zaczyna się jeszcze przed wejściem do teatru. W ostatniej podróży Tołstojowi towarzyszy bowiem grupa ubranych na czarno żałobnic. Najpierw stoją one w dwóch rzędach po obu stronach wejścia do teatru, potem mieszają się z tłumem oczekujących na spektakl widzów, po czym siadają w pierwszym rzędzie podczas przedstawienia, wypowiadając co jakiś czas pojedyncze kwestie komentujące wyznania Tołstoja. Ich ciągła obecność wydaje się przesądzać o jego losie, żałobnice, jak sępy, czekają na śmierć pisarza, podczas gdy on siedząc na środku sceny na ławce, ubrany w prosty, chłopski strój rosyjski, prowadzi widzów przez meandry swego życia i myśli. Tematem przewodnim jego rozmyślań jest wiara, religia, Bóg rozpatrywane pod kątem osobistych przeżyć, jak i poświęconych temu tematowi zapisów innych filozofów. Spektakl ukazuje więc intelektualną wędrówkę od dziecięcej wiary, po zwątpienie oraz ciągłą wewnętrzną walkę o jej odzyskanie, raz zakończoną sukcesem, innym razem porażką. Wszelkie refleksje na ten temat nie są jednak oderwane od życia pisarza i jego obserwacji otaczającego go świata. Dlatego opowieść rozszerza się o najważniejsze szczegóły biografii Tołstoja oraz jego poglądy nie dotyczące bezpośrednio religii, na przykład na rolę kobiety w rodzinie i społeczeństwie (dla współczesnego widza - zwłaszcza, gdy jest on feministką - co nieco drażniące), czy na politykę. Jednak fascynująca opowieść przemienia się z czasem w nużącą recytację, podczas której największą uwagę przyciąga odmierzający tytułową godzinę, obecny w głębi sceny, zegar. Aktor nie udźwignął bowiem ascetycznej formy monodramu. Siedząc wciąż na ławce wypowiada kolejne zdania w sposób pozbawiony autentyzmu, intelektualnego zaangażowania i wewnętrznego napięcia. Każde zdanie wydaje się na siłę włożone w jego usta. W przypadku tak osobistych, a zarazem logicznych myślowo tekstów nie świadczy to jednak o zdrowym dystansie, lecz nieumiejętności wejścia w prowadzoną przez siebie narrację. Zamiast spowiedzi, czy choć snutych z perspektywy czasu rozważań, serwuje się widzom deklamacje. Piotr "Kuba" Kubowicz stosuje przez godzinę wciąż te same środki wyrazu, a poszczególne fragmenty wypowiedzi nie różnią się między sobą pod względem napięcia dramatycznego i w rezultacie rozważania o roli kurwy w historii ludzkości zlewają się ze świadectwem głębokiej, egzystencjalnej rozpaczy. Nie dziwi to, gdy przez liczne pomyłki, zająknięcia aktora wychodzi na jaw, że jego podstawowym problemem, jest pamięciowe opanowanie tekstu - jak się zdaje na tyle niewystarczające, by myśleć o tworzonej roli zamiast o mających zaraz paść słowach.

Dużo lepiej wypadają fragmenty muzyczne spektaklu. Umiejscowienie piosenek w strukturze tekstu przypomina nieco schemat klasycznego musicalu. Są one bowiem kulminacją i wybuchem narastających w poszczególnych fragmentach spektaklu emocji. Panuje w nich bardzo zróżnicowany nastrój: od refleksyjnego, przez zabawny, po skrajnie melancholijny. I w przeciwieństwie do fragmentów prozatorskich - tu monodramista wygrywa każdą emocję - dopiero wtedy, na chwilę dając wyraz tragizmu sytuacji egzystencjalnej swojej postaci. W tych fragmentach widać, że Kubowicz, będący artystą Piwnicy pod Baranami, jest przede wszystkim muzykiem, nie zaś aktorem. Siłę tych momentów potęguje towarzysząca wokaliście muzyka - grana na żywo na skrzypcach, gitarze akustycznej i syntezatorze, przez obecnych cały czas na scenie, za plecami aktora instrumentalistów. Największe wrażenie robi jednak ostatnia pieśń, wykonana wyjątkowo przez chór żałobnic, w której całkowicie znika patetyzm patronujący całości przedstawienia, a w jego miejsce pojawia się nuta ludycznej groteski. Taki finał stanowi zaskakujący i bardzo mocno oddziaływujący kontrapunkt. Jest jak zderzenie górnolotnej filozofii życia z autentyzmem śmierci - bezwzględnej, nieuniknionej i egalitarnej.

"Ostatnia godzina" pozostawia z poczuciem niedosytu i rozczarowania. Z jednej strony - świetny scenariusz i muzyka, z drugiej - zupełnie puste emocjonalnie fragmenty opowiadania. Wydaje się, że spektakl mógłby zyskać, gdyby został w całości zaśpiewany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji