Artykuły

Życiowy koszmar Ofelii

"Hamlet" w reż. Moniki Pęcikiewcz w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Oryginalny "Hamlet" Moniki Pęcikiewicz wydobywa z cienia Ofelię i kobiety zaplątane w brutalne sprawy mężczyzn, teatru i polityki.

"Hamlet" - "być albo nie być" młodych reżyserów - w ostatnich latach otworzył drogę na teatralny szczyt Krzysztofowi Warlikowskiemu i Janowi Klacie. Panowie, ustąpcie teraz miejsca Monice Pęcikiewicz, która do waszego repertuaru sztuk o seksualnej tożsamości i zdradzie ideałów Sierpnia'80 dopisuje spektakle o kobiecej samotności i rozczarowaniu.

W "Hamlecie" bez cienia feministycznej histerii opowiada o oswajaniu się ze słabościami rodziców, brakiem autorytetów, zdradą i zawodem miłosnym. Ale kto wie, czy największego bólu nie wywołuje w Pęcikiewicz fakt, że teatr to przede wszystkim męska gra. Od wieków współczujemy tytułowemu bohaterowi, a dramat Ofelii jest tylko żałobnym ornamentem na jego monumentalnym grobowcu.

Przed laty Andrzej Wajda dał szansę Krystynie Budzisz-Krzyżanowskiej zagrać Hamleta. Teraz Pęcikiewicz pozwala Ofelii wypowiedzieć w całości monolog księcia "być albo nie być". Słyszymy go z taśmy, jest szeptany w myślach, a może raczej w marzeniach aktorki Anny Ilczuk. Reżyserka wydobyła bowiem z szekspirowskiej tragedii dramat ludzi teatru, kulisy ich rywalizacji, zawiści. Znakomita jest scena rozmowy Hamleta z Gildesternem i Rosenkrantzem o przyjeździe stołecznej trupy i o popularności chłopięcych zespołów. Pęcikiewicz pokpiwa z mody na tematykę homoseksualną i pokazuje, jak wrocławskim aktorom trudno o entuzjazm, gdy słyszą, że na ich scenie pojawi się konkurencja.

Oglądając spektakl, trudno nie pomyśleć, że sceniczna Ofelia przeżyłaby, gdyby nie obojętność mężczyzn. Anna Ilczuk długo chodzi po scenie z nożem wbitym w piersi. Gdy mówi o cierpieniu, leją się z niej litry teatralnej krwi. W końcu odkleja od ciała plastikowe torby po czerwonej farbie i rzuca je scenicznym partnerom zamiast kwiatów z szekspirowskiego monologu - maków i fiołków. Jak każdy samobójca jest do uratowania, ale oni zamiast pomóc - wrzucają Annę Ilczuk do wanny i duszą. W teatrze łatwo wytłumaczyć taką bezpardonowość grą z konwencją. W życiu podobne gesty mają miejsce przy otwartej kurtynie.

Mocna jest wizualna strona spektaklu. Pęcikiewicz nasyca perspektywę sceny kadrami filmów z policyjnego monitoringu, pulsują neony centrów handlowych. O ludziach najwięcej mówią średniowieczne i renesansowe malowidła przedstawiające polowania i zwierzęcą menażerię. Agresja i popęd seksualny są siłą napędową działań postaci. Spowolniona sekwencja orgii w maskach niknie w gęstych oparach łaźni. Animowane komputerowo na ekranie zbliżenia zwierząt puentują gościnny występ aktorów, którego tematem jest seks i zdrada.

Cały zespół gra porządnie. Hamlet Michała Majnicza to trzydziestokilkulatek wycofujący się z życia. Nie chce wpaść w erotyczną pułapkę, jaką zastawia na niego Ofelia, ani w sidła Klaudiusza, który domaga się bezwzględnej miłości poddanych, nucąc hymn zjednoczonej Europy. Hamlet jest dojrzalszy od matki i w niejednoznacznej erotycznie scenie potrafi zlać jej nagi tyłek. Ale kazirodcze zalecanki Poloniusza do Ofelii, który występuje w koloratce pastora, to już lekka przesada. Chyba że Pęcikiewicz chciała pokazać, jak aktorzy przekraczają granice intymności pod pretekstem działań scenicznych. Może właśnie za to wyleciał z pracy nad spektaklem Duch Hamleta. Na scenie i na liście płac go nie ma.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji