Artykuły

"Pornografia" śmieszna jak "Allo, Allo!"

"Pornografia" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

"Pornografia" w Teatrze Powszechnym jest tak śmieszna, że gdybym nie wiedział, kto jest jej autorem, chwilami bym sądził, iż oglądam sceniczną wersję serialu "Allo, Allo!" przeniesionego w realia polskiego dworu w dobie niemieckiej okupacji.

Za tym porównaniem nie kryje się złośliwość. Brytyjski serial uważam za arcydzieło gatunku. Przyszedł mi do głowy jako przykład użycia parodii w celu zażartowania z aktywności konspiracyjnej. Parodia (badacze dodaliby: "konstruktywna") jest środkiem literackim, którym Gombrowicz posługiwał się we wszystkich utworach. W "Pornografii" sparodiował gatunek ziemiańskiego romansu, jaki uprawiali Weyssenhoff i Rodziewiczówna, ale zacną sielankę szczeropolskiego dworu usytuował w fantazmatycznej rzeczywistości rodzinnych stron 1943 roku. Co do konspiracji natomiast, to Gombrowicz uczynił z niej temat poniekąd przewodni, prowadzony na różne sposoby przez różnych wykonawców tej osobliwej partytury. Konspiruje niewidoczna AK, a wraz z nią dwór, bo do konspiracji zobowiązuje patriotyczna tradycja. Prześmiewcza inwencja Gombrowicza nie osiąga tu klasy "Trans-Atlantyku" i "Ferdydurke", niemniej wystarcza, zwłaszcza w wersji scenicznej Waldemara Śmigasiewicza, żeby śmiertelnie obrazić Prawdziwych Polaków słabo obdarzonych poczuciem humoru, za to nadmiernie poczuciem godności.

Polscy ziemianie w ujęciu aktorów Powszechnego (Kaczor, Żółkowska, Robaszkiewicz, Sitarski) są wyborni: raz na zawsze uwięzieni w kształcie, jak mucha w bryle bursztynu, dotknięci paraliżem czasu, owładnięci demencją, zdolni już tylko do inercyjnej repetycji mitu jakiegoś niepokalanego Soplicowa, na który nie ma miejsca w świecie historii spuszczonej z łańcucha i wykolejonej metafizyki. Tym gorzej, gdy w taki świat serdecznego, ale anachronicznego ładu wdziera się inna konspiracja, groźniejsza.

Jeśli pierwsza, AK-owska, jest oswojona, to druga, wynikająca z perwersyjnej gry rozumu opuszczonego przez ideę starego Boga, przybiera postać tajemniczej dewiacji, która z uporczywością zwichniętej logiki usiłuje na gruzach starego porządku zaaranżować nowy, jeszcze nieznany antyporządek. Podziemiu militarnemu zostaje przydana dla dziwacznej symetrii siła, która z innego podziemia się dobywa: z owych ciemnych podpiwniczeń psychiki, gdzie - jakby powiedział profesor Markowski - płynie czarny nurt Gombrowicza. I w tym momencie na scenę wchodzi dwóch panów, którzy za zainfekowanie zacnego, katolickiego dworu szaleństwem i perwersją ponoszą odpowiedzialność. Są "jak w parze jakiej na zawsze", podzieleni funkcjami w sposób typowy dla rozdwojonej narracji Gombrowicza. Jeden jak zwykle nosi nazwisko autora (Adam Woronowicz); drugi ma jak Nietzsche na imię Fryderyk (Krzysztof Stroiński). Z ujęciem postaci przez Stroińskiego nie od razu mogłem się pogodzić. Jego Fryderyk jest wręcz ostentacyjnie pozbawiony demonizmu, większość czasu spędza wciśnięty w kąt proscenium, gdzie siedząc przy małym stoliczku nad kartkami papieru, dyryguje ołówkiem albo wystukuje nim rytmy czy takty, jakby tworzył partyturę zdarzeń. Kluczowe starcie na spojrzenia z umierającą Amelią (ateizm kontra wiara) rozgrywa mimochodem, nie przydając scenie znaczenia. Trudno mu wierzyć, że jest "Chrystusem rozpiętym na szesnastoletnim krzyżu", bo w działaniach jego dziwnie mało erotyzmu, a więcej socjotechniki i manipulacji. Fryderyk Stroińskiego jest tajemniczo pospolity, nijaki, szary. Ale może przez to bardziej straszny czy tragiczny? Oczywiście, on, mózg, ma do dyspozycji swoje działające alter ego. Woronowicz jest w tej roli tyleż zaskakujący, co zachwycający. Nosi go po scenie jakaś siła, która zdaje się złożona ze sprzecznych ukierunkowań. Woronowicz chciałby jednocześnie iść do przodu i do tyłu, ale i na boki, zrobić coś albo i nie zrobić. Jest energią, impulsem, ruchem, tańcem. Wysoki, chudy, stawia długie kroki, furcząc jasnym prochowcem. Nowe wcielenie pana Hulota? W każdym razie śmieszy nie gorzej niż Jacques Tati.

Dwie poprzednie premiery Powszechnego przyjąłem bez entuzjazmu. "Pornografia" każe sądzić, że na koniec sezonu teatr dostał wiatru w żagle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji