Artykuły

Robić czy nie robić "Hamleta"? Oto jest pytanie

"Hamlet" w reż. Moniki Pęcikiewcz w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Grzegorz Chojnowski z Radia Wrocław.

Ciekawe rzeczy dzieją się w tym sezonie w Teatrze Polskim. Wrocławska scena ma pomysł na teatralną rozmowę o współczesności. "Hamlet" jest jedną z części tego intelektualnego serialu, choć jako osobne przedstawienie nie przekonuje.

Marzę o tym, by polski reżyser/reżyserka przypomnieli mi, dlaczego "Hamlet" jest najsłynniejszą sztuką Szekspira. Niestety, za każdym razem każdy ma z tym dramatem jakiś kłopot i kombinuje ponad miarę. I wcale nie krzyczę, żeby zaufać Autorowi, dać mu się poprowadzić, w tę drogę uwierzyć. Może to prawda, iż w "Hamlecie" jest defekt, który przeszkadza współczesnemu teatrowi, skłaniając armie inscenizatorów do kolejnych ryzykownych odczytań.

Niemniej, gdy widzę, jak reżyser ujawnia swoją błyskotliwą bezradność, szukając i nie znajdując, mój uśmiech z teatralnej roboty też zaczyna rzednąć, a oklaski milknąć.

Był kiedyś na ekranach film Ala Pacino zatytułowany "Sposób na Ryszarda". Twórcy zastanawiali się tam co z tym Szekspirem dzisiaj zrobić, jak go wystawić ze zrozumieniem epoki powstania tekstu i ery najnowszego teatru.

Przedstawienie Moniki Pęcikiewicz nazwałbym podobnie. Na scenie obserwujemy potyczki z dramatem dramatów, nie inscenizację, na którą czekaliśmy. Z biegiem czasu orientujemy się nawet, że mamy do czynienia bardziej z komedią na temat współczesnego teatru niż z wariacją na motywach Szekspira. Bywa zabawnie, kiedy aktorzy odkrywają techniczne triki, zwracają się do siebie po prywatnym imieniu (Anka, Mariusz), bywa poważnie, kiedy próbują mówić tekstem w przekładzie Barańczaka. Fabuła ocalała po części w scenach skróconych i poprzestawianych. Słynny monolog płynie z niczyich ust, Hamlet tylko go zaczyna. Całość słyszymy z tzw. offu, wypowiedzianą głosem Ofelii.

Ten moment wydał mi się zresztą najciekawszy w spektaklu jako inteligentne podsumowanie historycznych już dziś zmagań z legendą tej sztuki. Żeński głos monologu jako rodzaj Hamletowej animy? Czemu nie? Pamiętamy o kobietach- aktorkach, które grały postać młodego księcia Danii, zaprzęgniętego do zemsty na stryju za zabójstwo ojca.

Wszystkie jednak próby znalezienia poważnego klucza do wrocławskiego spektaklu i chęć nawiązania dialogu z "Hamletem" jeszcze szekspirowskim padały wraz z mijającym czasem i oglądanymi wydarzeniami. Nie daje się bowiem zignorować serii odniesień do dzisiejszego teatru, jakie płyną, przebiegają, przeczołgują i przesuwają się po scenie. Przedstawienie zaczyna się od cytatu, zawiera cytaty, stoi na nich i w końcu pod naporem cytatów kończy. Ten teatr śmieje się z samego siebie: z kiczowatych multimediów, wykorzystywanych dziś w co drugim przedstawieniu, ze sterylnej scenografii, rekwizytów, które nie wypalają, banalnie dobieranej muzyki dla zwykłego efektu, niepotrzebnego seksu na scenie, nieusprawiedliwionej nagości ciała, perfekcji wykonania, z uwspółcześniania na siłę wszystkiego, co się rusza.

Cichym przedmiotem tej satyry zdaje się być jeden z naszych mistrzów, Krzysztof Warlikowski, a zwłaszcza jego mądry, poważny, wizualnie doskonały "Dybuk".

Zdarza się sygnał opamiętania. Kiedy staje się jasne, że Ofelia-Anka nie popełni samobójstwa, Mariusz-Horacjo topi ją w wannie (celowo pewnie pożyczonej ze "Sprawy Dantona"). To późny znak i ostatnia szansa na odwrócenie przesłania, sprowadzonego do kpiny lub ostrzeżenia przed multimedialno-efekciarskim unowocześnianiem teatru. Ale zaraz potem przedstawienie się kończy tym samym rzędem krzeseł, co na początku i offową relacją z rozwiązania akcji. Twórcom nie chce się już tego dalej ciągnąć. W pełnej jasności sali patrzymy w oczy aktorom, oni przyglądają się nam, słuchając nieistotnego już tekstu Szekspira. Był kunszt wykonawców, zwłaszcza kobiet: Ewy Skibińskiej (Gertrudy) i Anny Ilczuk (Ofelii) oraz bluesowego Hamleta (Michała Majnicza), mieliśmy fontannę pomysłów, teraz czas na brawa, bo chyba nie refleksję.

Jeśli teatr nie chce podjąć wyzwania, tylko poszukuje sposobu, co ma robić widz? Bawić się tak jak aktorzy i inscenizatorzy? Bawić się tym, że "Hamleta" można by wystawić jako kicz i wtedy tak by to wyglądało, ale my tego nie proponujemy, bierzemy rzecz w nawias i tyle. Ponętna perspektywa, lecz niewystarczająca. Więc może chodzi o to, bym ja, widz, do którego w finale powędrowała piłka (czaszka) interpretacji pomógł teatrowi, który szuka? Zdecydował, co się liczy w teatrze? Rozmowa, dialog czy atrakcje specjalne? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji