Artykuły

Festiwal Teatrów Lalkowych. Dzień pierwszy

O XXIII Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej piszą Alicja Rubczak i Koralina Zięba.

Pierwszy dzień Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej okazał się zaproszeniem do swoistego bestiarium, nie tylko za sprawą otwarcia wystawy prac Józefa Wilkonia, która jest bestiarium właśnie, pełnym niezwykłych zwierząt malowanych zdecydowanym ruchem pędzla, bądź ciosanych kilkoma machnięciami siekierą. Korowodowi demonicznych postaci przewodził borgesowski Baldanders Bikowskiego i Bartnikowskiego [na zdjęciu], natomiast zamykał całość groteskowy Taniec Śmierci puszczany w ruch przez Figuren Theater Tübungen. To jednak nie koniec tańca i korowodów. Mniej potworny okazał się przemarsz barwnych postaci z Placu Chrobrego do Teatru Banialuka, który zainaugurował festiwal. Na taniec można natomiast było się pokusić podczas występów czeskiej grupy Komedianci i Orkiestry Piórko za Kapeluszem, a już z pewnością na bębniarskim koncercie zespołu Drum Attack. Na koniec festiwalowych atrakcji tego dnia, atmosferę podgrzał Vojtch Vrtek z Komediantów widowiskowym i zabawnym fire show.

Demoniczne i straszne, choć o pozornie ludzkiej postaci, są również wiedźmy - bohaterki pierwszego spektaklu prezentowanego na festiwalu. Ta adaptacja utworu Roalda Dahla w wykonaniu warszawskiego Teatru Lalka, choć stworzona z myślą o dzieciach, wcale nie odcina się od przewodniego tematu wyłaniającego się z sobotnich prezentacji, którym jest śmierć i bestie. Spektakl "Wiedźmy", w reżyserii Agnieszki Glińskiej w niezwykły sposób - łącząc fantastykę z realnymi problemami i obawami dziecka, opowiada o chłopcu, który na swojej drodze spotkał wiedźmy. I choć to nie jedyne nieszczęście, które go dotyka, bowiem historię otwiera śmierć jego rodziców, to radzi sobie znakomicie i bardzo dojrzale z każdą przeciwnością losu, nie tracąc przy tym dziecięcej spontaniczności i pogody ducha.

Wiedźmy to bardzo eleganckie i bogate (mają maszynkę do robienia wszelkich rodzajów pieniędzy, nawet chińskich!) damy, które pod pięknymi perukami kryją obrzydliwie łyse głowy, a pod rękawiczkami krogulcze paznokcie. Chcą unicestwić wszystkie dzieci, bowiem te są okropne i śmierdzą, ich zdaniem, jak psie siki. Stąd każdą wiedźmę można rozpoznać po tym, że nieustannie węszy. Historia jest naprawdę straszna, jednak za sprawą zrównoważenia strony zła przez wprowadzenie niezwykle ciekawej postaci ekscentrycznej, palącej cygara Babci oraz wielu elementów komicznych, to czego mogą bać się mali widzowie, po prostu trzyma ich w napięciu. Sama opowieść już skupia na sobie uwagę, bo choć jej poszczególne elementy znajdziemy w znanych wszystkim dzieciom baśniach i opowiadaniach, to całość poprowadzona jest w ten sposób, że trudno - nawet dorosłemu - wywnioskować jaki będzie finał tej historii. Jednak tym, co sprawia, że historia ożywa i buduje napięcie w widzu, są oczywiście zabiegi inscenizacyjne.

Tekst Dahla rozegrany jest głównie w planie aktorskim, lalki wykorzystane zostały jedynie do przedstawienia postaci dzieci, choć przy ich prowadzeniu i tak animator pozostaje na pierwszym planie. Zabieg ten jednak w ciekawy sposób buduje granicę pomiędzy światem dzieci i dorosłych, podkreśla fakt, że pomimo liczebnej dominacji na scenie starszych postaci, to dzieci są głównymi bohaterami tej opowieści. Dziecięcy świat oddaje również scenografia, niektóre rekwizyty spełniają różnorakie funkcje, niczym w zabawie, jakby w zależności od pomysłu danej postaci biała ławka z oparciem staje się raz kanapą, kiedy indziej łóżkiem, a nawet balkonem. Interesująca okazuje się również konstrukcja jednej ze scen, w której dwójka dzieci została zamieniona w myszy. Oglądamy świat z ich perspektywy - na scenie ustawione zostają dwa gigantyczne pantofle, w które włożone są ogromne myszy. Podobnie jak cała opowieść czy kształtowanie postaci, również scenografia nie jest pozbawiona elementów komicznych, czego świetnym dowodem jest półprzezroczysta tkanina przesłaniająca scenę i sugerująca mgłę, która pojawia się gdy bohaterowie przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii. Przestrzeń gry wychodzi niekiedy na widownię, z różnych drzwi prowadzących na teatralną salę wchodzą wiedźmy, a konstrukcja imitująca domek na drzewie zostaje ustawiona w przejściu dla widzów. Takie zabiegi zawsze aktywizują dziecięcą publiczność i stanowią dla niej wzbogacający całość element zaskoczenia. Ciekawym rozwiązaniem jest również przeniesienie fragmentów historii na ekran z tyłu sceny i stworzenie rysunkowych projekcji (Antonina Benedek), które nie tylko wzbogacają scenografię, ale także przedstawiają te fragmenty historii, które mogłyby być trudne do pokazania na scenie - jak metamorfoza chłopca w mysz.

Spektakl dynamizują również sceny muzyczne, nie są to jednak typowe, znane z dziecięcych spektakli piosenki. Twórcy muzyki do spektakli dla dzieci coraz częściej odchodzą od tak panoszącego się w tej formie teatru rock'n'rolla i pseudojazzu, sięgając po muzykę silnie zrytmizowaną często z elementami elektroniki. Piosenki wykonywane w tym spektaklu przez wiedźmy to jakby rytualne pieśni afrykańskie, ciekawie zaśpiewane i odtańczone. Prawdziwą perełką tego przedstawienia jest jednak scena kuchenna. W rytm melodii stworzonej z dźwięków towarzyszących gotowaniu - bulgotanie, tarcie, siekanie - hotelowy kucharz przygotowuje obiad, tworzy to całość bardzo ciekawą zarówno pod względem melodycznym jak i rytmicznym, istny taniec przy garnkach.

W "Wiedźmach" udało się reżyserce ująć naprawdę ważne tematy - jak przemijanie, odpowiedzialność, miłość - w dynamiczną, zabawną, choć niebanalizującą tych treści formę. Może to również sprawa zakończenia całej opowieści. Zło pod postacią wiedźm udaje się na szczęście ujarzmić, jednak zamienieni w myszy bohaterowie dziecięcy wcale nie zostają magicznie odczarowani, prawdziwą mądrością tego przedstawienia staje się bowiem umiejętność pogodzenia się z własnym losem i znalezienia pozytywnych stron każdej sytuacji. Pomocne okazuje się również posiadania wspaniałej babci, która kocha swego wnuka nawet pod postacią małej myszki.

Urocze "Pepe i Gwiazda" było drugim przedstawieniem dla dzieci prezentowanym tego dnia festiwalu. Włoski Teatro Gioco Vita jest jednym z najlepszych na świecie teatrów cieni, a ich spektakle dla dzieci są pięknymi podróżami do świata dziecięcej wyobraźni i zabawy. Pepe - chłopczyk i Gwiazda - źrebię rodzą się tego samego dnia w cyrku, wtedy na niebie pojawiają się również dwie należące do nich gwiazdy, które tak jak oni zawsze lśnią blisko siebie. Chłopczyk i konik dorastają razem, uczą się sztuki cyrkowej i są prawdziwymi przyjaciółmi, niestety Gwieździe nie udaje się wykonać jednego z cyrkowych numerów i zostaje za to wygnana z miasteczka. Tu zaczyna się prawdziwa historia podróży i tęsknego poszukiwania utraconego przyjaciela, któremu przewodzą na niebie dwie gwiazdy. Opowiadanie Barbo Lingren staje się punktem wyjścia do uruchomienia wielopłaszczyznowego widzenia świata poprzez obrazy teatru cieni. Dwoje aktorów - Alessandro Ferrarra i Rosanna Sparapano - grają w żywym planie narratorów, naocznych światków zdarzeń, to również oni stwarzają cieniowe obrazy, przebudowując różnorodnie kolorową, przywodzącą na myśl wnętrze przyjaznego cyrku, scenografię. Cienie rzucane są na rozciągane płachty różnej wielkości, obrazy rzucane są także na półprzezroczyste pudełka czy skrzynki, wszystko to daje wrażenie wędrówek cieni po całej przestrzeni scenicznej. Niezwykłe jest wykorzystanie w tym spektaklu barw i świateł, które bardzo ożywiają wizualnie scenę. Rozmaita gra świateł na płachtach połączona z ciemnymi zarysami pojawiających się w opowieści postaci tworzą wciągającą grę. Nawet nie znając włoskiego, można wsłuchać się oraz zapatrzeć w tę dosyć naiwną, ale piękna historię i nawet dowcipy pojawiające się podczas dynamicznych scen granych w planie aktorskim okazują się zrozumiałe dla wszystkich widzów, również dla dzieci.

Spektakl "Pepe i Gwiazda" grany było podczas oficjalnego otwarcia festiwalu, choć na tę okazję planowano przedstawienie Antona Andrele. Życie napisało jednak inny scenariusz, Anton Andrele zmarł na kilka dni przed festiwalem. Pamięć o tym niezwykłym słowackim mistrzu marionetek trikowych, który kontynuował piękną tradycję teatrów lalkowych z przełomu XIX i XX wieku, nie przeminie. Podczas festiwalu w bielskim BWA można oglądać kolekcję jego zabytkowych marionetek, które niestety już nigdy nie zostaną ożywione ręką tego niezwykłego artysty.

Alicja Rubczak

"Baldanders"

Kompania Doomsday z Białegostoku zaprezentowała spektakl "Baldanders". Sztukę otwiera konferansjer (Marcin Bartnikowski), który wprowadza nas w świat iluzji i prezentuje, niczym cyrkowe stworzenie, demona Baldandersa (Marcin Bikowski). W trakcie przedstawienia obserwujemy metamorfozy tytułowego bohatera, który nie ustaje w poszukiwaniu i zadawaniu pytań. Szukając, wciela się w różne postaci i odbiera im to, co jest mu potrzebne. Pyta o swoją tożsamość, szuka, bo ma coś do odkrycia - człowiek istnieje tak długo, póki ma w sobie tajemnicę. Demon prowadzi grę z konwencją płci (wcielając się raz w ciało kobiety, raz mężczyzny), z czasem (cofając się o kilka tysięcy lat), ze świadomością (obezwładniając swoje ofiary).

Obaj aktorzy mistrzowsko animują lalki; splatają się z nimi tak mocno, że tworzą jedną istotę. Nie ma tu rzeczy jednostkowych, jedynie dualizmy i pluralizmy. Lalki podkreślają wielowymiarowość postaci i ich złożoną strukturę. Kobieta - animowana przez Marcina Bikowskiego, w którą wszedł Baldanders, prowadzi z nim wewnętrzny dialog, który widz może i zobaczyć i wysłuchać go. I tak dzięki lalkarzom nieożywione istoty nabierają życia. Robią to tak profesjonalnie, że trudno odróżnić gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja teatralna.

"Salto.Lamento lub nocna strona rzeczy"

Niemiecki teatr Figuren Theater Tübingen przyjechał ze spektaklem "Salto.Lamento lub nocna strona rzeczy". To metafizyczny spektakl opierający się na muzyce granej na żywo przez dwóch muzyków siedzących z boku sceny (zespół rat'n'X- Johannes Frisch i Stefan Mertin) i na animowanych przez jednego aktora (Frank Soehnle) onirycznych zjawach. Niesamowita animacja ożywia lalki tak, że wydaje się, że aktor i postać za którą stoi, są jednym. A na scenie widzimy zjawy rodem z tańca śmierci, w którym wirują i podrygują chude jak szkielety postaci, z gołymi czaszkami zamiast twarzy. Kiedy pojawiają się owe ulotne zjawy, czuje się smutek, ale też zachwyt nad ich lekkością. Ten spektakl należy do śmierci, jest ona przedstawiona jako tańcząca, smutna istota, budzi grozę, lub zachwyt, czasem jest groteskowa i zabawna. Marionetki i pacynki wykonane przez Franka Soehnle podrywane są przez niego do tańca, uśpione w skrzyni z liśćmi, w stosie papierów, w metalowej puszce. Aktor odkrywa przed widownią nocną stronę rzeczy, zaglądając w zakamarki biurka czy skrzyń.

Koralina Zięba

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji