Artykuły

Dramat pamięci i winy

Dramaturdzy nie mieli dotąd w Polsce konkursu o randze literackiej nagrody Nike czy wrocławskiego Angelusa. Dlatego inicjatywa Teatru im. Gombrowicza i władz Gdyni, aby co roku przyznawać najlepszemu nowemu tekstowi teatralnemu nagrodę w wysokości 50 tys. zł, zasługuje na szacunek i uwagę - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Istniejące dotąd konkursy albo nie miały wystarczającego prestiżu, albo nagradzały przede wszystkim reżyserów i aktorów, jak konkurs na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, organizowany od lat 90. przez Ministerstwo Kultury. Nowa nagroda może przyczynić się do profesjonalizacji tej dziedziny twórczości, funkcjonującej trochę na marginesie teatru i literatury. Czy dzięki niej zbuduje się nową hierarchię w polskim teatrze zdominowaną przez Mrożka, Różewicza, Gombrowicza i Witkacego? Pierwsza edycja konkursu dowiodła, że fala nowej dramaturgii, zapoczątkowana ok. 2000 r. nie opadła. Na konkurs nadeszło ponad 200 oryginalnych prac. W finałowej piątce obok cenionych autorów, takich jak Tadeusz Słobodzianek czy Marek Pruchniewski pojawili się debiutanci, jak Mateusz Pakuła, student II roku reżyserii krakowskiej PWST. Jego sztuka "Biały dmuchawiec" łączy nawiązania do filmów Davida Lyncha i fascynację potocznością rodem z prozy Doroty Masłowskiej, to utrzymana w żartobliwej konwencji opowieść o śledztwie w sprawie morderstwa, jakie dwoje młodych dziennikarzy prowadzi w górskiej wiosce.

Nagroda dla Laboratorium

Odkryciem jest Zyta Rudzka, znana powieściopisarka, która dopiero niedawno zajęła się dramaturgią. "Cukier Stanik" to jej druga sztuka po "Fastrydze", niedawno nagrodzonej w konkursie wrocławskiego Teatru Polskiego na sztukę o Marcu '68. Jest to pełna ciepła i lirycznego humoru opowieść o ludziach żyjących na marginesie globalnej gospodarki i liberalnego handlu. Bohaterami są właściciele działającego od stu lat zakładu gorseciarskiego, którzy podejmują nierówną walkę z tanią chińską konkurencją. Rudzka pokazuje, że tylko w takich miejscach, na marginesie rzeczywistości, wśród ludzi wykluczonych przetrwały jeszcze autentyczne więzi zerwane w społeczeństwie supermarketu.

Gdyby na konkursie przyznawano nagrodę zbiorową, powinno ją dostać Laboratorium Dramatu z Warszawy, jedyny w Polsce ośrodek zajmujący się programowo promocją i rozwojem polskiej dramaturgii współczesnej. Wśród 29 sztuk zakwalifikowanych do półfinału jedna trzecia to utwory autorów, którzy bądź to brali udział w organizowanych przez Laboratorium warsztatach i czytaniach, bądź to debiutowali na jego scenie. Marek Modzelewski, Artur Paługa, Dana Łukasińska, Piotr Rowicki, Szymon Bogacz, Paweł Sala, Michał Walczak - wszyscy oni w mniejszym czy większym stopniu uczestniczyli w projektach Laboratorium od jego powstania w 2003 r., co świadczy o znaczącej pozycji tego ośrodka.

Symboliczny był fakt, że o główną nagrodę rywalizowali założyciel Laboratorium Tadeusz Słobodzianek i Magda Fertacz, która pod jego okiem stawiała pierwsze kroki w dramatopisarstwie.

Uczennica przerosła mistrza - to jej kapituła nagrody pod przewodnictwem Zbigniewa Majchrowskiego, teatrologa z Uniwersytetu Gdańskiego przyznała nagrodę i czek na 50 tys. zł.

Czyja to wina?

Fertacz dzisiaj już nie współpracuje z Laboratorium, premiera jej kolejnego dramatu "Kurz" odbyła się w Teatrze Narodowym. Szkoda, bo nagrodzonej w Gdyni sztuce "Trash Story" brakuje precyzji i logiki debiutanckiego "Absyntu" wystawionego na scenie Laboratorium Dramatu w 2005 r.

Autorka porusza tu temat pamięci i winy: rzecz dzieje się współcześnie w poniemieckim domu na Ziemiach Odzyskanych zamieszkanym przez polską rodzinę: matkę, syna i wdowę po drugim synu, żołnierzu z Iraku, który popełnił samobójstwo. Dom ma jeszcze jednego lokatora: to duch niemieckiej dziewczynki Ursulki, którą matka w 1945 r. powiesiła na strychu, kiedy do miasteczka weszli Rosjanie. Dramatopisarka wykorzystała tu autentyczne wspomnienia wypędzonych Niemców, zebrane przez Ośrodek "Karta".

Sztuka jest próbą spojrzenia na wojnę z nietypowej perspektywy kobiet. Zamiast jednak zmierzyć się z wypartą przeszłością, przeanalizować problem winy, zadać pytanie o przeklęte dziedzictwo, jakie przejęliśmy po poprzednich pokoleniach, Fertacz ucieka w sentymentalizm. Pokazuje Niemców i Polaków w sposób stereotypowy jako niewinne ofiary totalitaryzmu, który uosabiają sowieccy żołnierze gwałcący Niemki i naziści przeprowadzający zbrodnicze eksperymenty w Auschwitz.

Mocną stroną sztuki jest autentyzm opisywanych historii poparty bogatą dokumentacją. Najsilniej działają listy, które czytają bohaterki: Ursulka od ojca z frontu wschodniego, matka od ojca, więźnia obozu koncentracyjnego, wdowa od męża z wojny w Iraku. Pokazują, że trauma wojny jest taka sama, niezależnie od miejsca i czasu.

Odbudować pozycje autora

Problem winy był również centralnym tematem dwóch pozostałych tekstów zakwalifikowanych do finału. "Moja wina" Marka Pruchniewskiego to inspirowana prawdziwymi zdarzeniami historia księdza z małej parafii oskarżonego o molestowanie dzieci. Pruchniewski skupia się jednak nie na kapłanie, lecz na winie wspólnoty, która kryje księdza i próbuje zamknąć usta kobiecie oskarżającej go o grzech.

Z kolei "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka to osnuta na tragedii Jedwabnego opowieść o uczniach jednej klasy szkolnej, Żydach i Polakach, którzy stali się dla siebie katami i ofiarami. Słobodzianek idzie dalej niż Jan Tomasz Gross w "Sąsiadach", pokazuje nie tylko winę Polaków, ale i Żydów, służących po wojnie w UB. "Nasza klasa" to próba przepłakania wzajemnych win i niespełnionej miłości pomiędzy dwoma narodami.

Wśród nadesłanych na konkurs sztuk znalazło się więcej podobnych utworów rozliczeniowych, zwłaszcza w kontekście relacji polsko-żydowskich. Świadczy to o wciąż żywym zainteresowaniu historią, pozbawionym jednak podtekstu ideologii.

Obok nowych tekstów i autorów konkurs ujawnił szerszy problem związany z definicją dramatu. W uzasadnieniu werdyktu Kapituła nagrody wymieniła wśród najbardziej znanych polskich dramatów "Umarłą klasę" Tadeusza Kantora obok utworów Mickiewicza, Witkacego i Gombrowicza, choć dzieło krakowskiego wizjonera nie funkcjonuje w obiegu jako tekst teatralny wystawiany przez innych reżyserów. To efekt wprowadzenia w ostatnich latach do dyskusji o dramacie teorii postdramatyzmu, według której teatr nie interpretuje tekstu literackiego, ale tworzy własny przekaz, oparty na obrazie, pauzach, projekcjach. Takie poszerzanie definicji dramatu może się jednak okazać fatalne dla konkursu, który ograniczony jest do tekstów wcześniej niewystawianych. Najważniejszym elementem "Umarłej klasy" była wizja sceniczna, styl aktorskiej gry i scenografia. Nie wiadomo, czy sprowadzona do zapisu "sztuka" Kantora przeszłaby przez sito eliminacji i miała szansę na gdyńską nagrodę.

Według autora koncepcji postdramatu Hansa-Thiesa Lehmanna definicję teatru postdramatycznego najlepiej realizuje teatr tańca, w którym działa sama energia, wolna od znaczeń. Czy w następnych latach obok sztuk pojawią się w Gdyni zapisy choreografii? Mam nadzieję, że nie. Że konkurs odbuduje pozycję autora i tekstu w teatrze. Inaczej nie miałby sensu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji