Artykuły

Pierwsza Dama Operetki

- Mam ogromną potrzebę kontaktu z publicznością. Nie tylko tą z dużych miast, ale i tych mniejszych. To wielka frajda widzieć, jak się cieszą, że ktoś, kogo znają z telewizji, przyjechał właśnie do nich - mówi śpiewaczka operetkowa, GRAŻYNA BRODZIŃSKA.

Dzień premiery widowiska "Magiczny Hollywoood". Grażyna Brodzińska jest przerażona, że nastoletni muzycy, z którymi ma wystąpić, zaczną się szturchać jak na próbach. zaskoczenie. Są poważni i skupieni, grają wspaniale.

SUKCES: Nagrała pani płytę z muzykami Krakowskiej Młodej Filharmonii. Artystce tego kalibru co pani naprawdę chce sic pracować z małolatami?

Grażyna Brodzińska: Najmłodszy ma 13 lat, a najstarszy 19, więc niektórzy to rzeczywiście jeszcze dzieci. Wszyscy uczą się w szkole muzycznej. Wiedziałam, że to będzie sukces albo klapa. Ale czasem trzeba zaryzykować. Zapytano mnie, dlaczego nazwałam tę płytę "Sway", zamiast nadać jej polski tytuł.

Jak na Brodzińską to ostra ekstrawagancja. "Sway" oznacza "rozkołysz mnie", co nasuwa różne skojarzenia!

- I bardzo dobrze! Utwory na tej płycie to największe światowe hity, takie jak: "My Way", "Somewhere Over the Rainbow" "Sway" oraz "Besame mucho". "Magiczny Hollywood" jest waszym wspólnym widowiskiem opartym na muzyce filmowej i słynnych piosenkach z filmów. Na udział w nim namówiła mnie prezes Fundacji "Nauka i Zdrowie". To nowe wyzwanie i dla mnie, i dla orkiestry. Czy ta młodzież udźwignie taki koncert - zastanawiałam się na początku? Pani prezes zapewniała mnie, że to grupa niezwykle utalentowanych młodych ludzi i że dadzą radę. Mimo że nagrałam z nimi wcześniej płytę, byłam pełna obaw. Zaproszona na próbę przyglądałam im się uważnie. Radzili sobie nieźle, ale w przerwach zachowywali się jak na boisku, a nie w filharmonii - biegali, gwizdali i szturchali się. "Jezu - myślałam - jak oni się skupią na takim koncercie? Przecież jeszcze dojdzie trema!". Nadszedł dzień premiery. Wchodzę na scenę na ugiętych nogach i aż mnie zatyka: siedzą w galowych strojach, szalenie skupieni, poważni. Ja się do nich uśmiecham, a oni nic. Nie ci sami ludzie! Zagrali wspaniale, choć nie był to wcale łatwy repertuar. Wielka w tym zasługa znakomitego dyrygenta i pedagoga Tomasza Chmiela, który ma z nimi fantastyczny kontakt.

Operetkę pokochała pani już jako mała dziewczynka?

- Moi rodzice oboje byli artystami operetkowymi. Ta muzyka od urodzenia przewijała się przez moje życie. Właściwie miłość do niej nie tyle wyssałam z mlekiem matki, co zostałam nią "zarażona" jeszcze wcześniej - kiedy mama była ze mną w ciąży. Wówczas "śpiewałam" razem z nią i z tatą w tercecie. Mama była świetną śpiewaczką, aktorką i tancerką. Tata wybitnym tenorem, reżyserem i aktorem. Od zawsze wiedziałam, że będę śpiewać. Jako maluch, gdy rodzice występowali, zamiast siedzieć w domu z babcią, rwałam się do teatru i żadna siła nie była w stanie mnie zatrzymać. Pamiętam, że jako 7-letni brzdąc potrafiłam wychowywać siedzących obok mnie na widowni dorosłych. Wystarczyło, że ktoś kaszlnął, kichnął albo się wiercił, a ja z groźną miną kładłam palec na ustach i syczałam: "Cii". Myślę, że wtedy właśnie połknęłam tego bakcyla.

I została pani pierwszą damą polskiej operetki. Ten gatunek podobno jest dzisiaj uważany za niemodny?

- Zawsze powtarzam, że jest wieczny, tak jak jego twórcy: Strauss, Lehar, Offenbach czy Kalman. Przecież to klasyka, a skoro ona jest niemodna, to może zamknijmy też operę i teatry dramatyczne? Musical?! Oczywiście! Najlepszy! Ale to nieprawda, że publiczność nie chce operetki. Piękna bajka dla dorosłych zawsze się podoba. Kiedy występuję z repertuarem operetkowym, sale są wypełnione po brzegi. I proszę mi wierzyć, że jest tam nie tylko starsza publiczność, ale również młodzi ludzie, którzy przychodzą potem do garderoby i mówią mi: "Zaciągnięto mnie tu siłą, ale operetka to wspaniała rzecz!". Mówią, że od tej pory będą chodzić na wszystkie operetki, piszą maile i pytają mnie, kiedy znów wystąpię. I to jest właśnie mój największy sukces - te pełne sale i owacje na moich koncertach i przedstawieniach.

Występuje pani również za granicą.

- Niebawem wybieram się do Kanady i Austrii. Mój mąż, Damian Damięcki, zawsze żartuje, że czuje się jak żona marynarza, bo ja wciąż wyjeżdżam, a on siedzi i czeka. Przez rok byłam na kontrakcie w Wiedniu i już wiem, że nie mogę tak długo przebywać poza domem.

Zwykle więc wyjeżdżam na krótko. Zresztą, żeby efektywnie pracować za granicą, trzeba mieć przynajmniej dwóch agentów, którzy by zabiegali o dobre kontrakty. Ja tymczasem nie mam żadnego.

Dzisiaj nawet aktorki, które grają drugoplanowe role w serialach, mają agentów, a pani jest przecież gwiazdą!

- Mimo to wciąż mam dużo propozycji. Mój kalendarz jest szczelnie wypełniony. Jeśli robię przerwy, to tylko po to, żeby moje struny głosowe odpoczęły. Tym razem jednak spotykamy się po moim powrocie z Egiptu, gdzie przez tydzień wypoczywałam. Niestety, pojechałam tam sama, bo mojego męża praca zatrzymała w Warszawie.

Jak się pani czuje, żyjąc na walizkach?

- Jestem do tego przyzwyczajona. Zawsze byłam takim cygańskim dzieckiem - moi rodzice bardzo dużo podróżowali ze spektaklami, więc jeździłam razem z nimi. Teraz ja robię to samo. Poza tym mam ogromną potrzebę kontaktu z publicznością. Nie tylko tą z dużych miast, ale i tych mniejszych. To wielka frajda widzieć, jak się cieszą, że ktoś, kogo znają z telewizji, przyjechał właśnie do nich. Lubię sprawiać ludziom przyjemność, to naprawdę wspaniałe uczucie.

Odniosła pani sukces zawodowy, ale cena, jaką pani za to płaci, jest wysoka - ciągłe rozstania z najbliższymi i zapewne brak poczucia stabilizacji.

- Scena jest bardzo zazdrosna, wymaga wyrzeczeń - nieustannego doskonalenia się i rezygnacji z wielu osobistych pragnień. A chciałoby się tak (mąż na razie, póki nie przeczyta, nic o tym nie wie!) pojeździć jakimś supersamochodem z prędkością ponaddźwiękową, zagrać choć raz w kasynie w Monte Carlo i usłyszeć na żywo z ust krupiera: "Rien ne va plus!". Jednak scenie trzeba się poświęcić całkowicie. I należy wykorzystać ten czas do maksimum. Oczywiście musi się to odbywać kosztem życia prywatnego. Coś za coś. Chciałabym też więcej czasu poświęcać domowi i rodzinie, mieć czas na to, by wreszcie naprawdę pożyć... Ale tłumaczę sobie wtedy, że inni z kolei marzą o tym, by móc pracować tak intensywnie jak ja. Pewnie przyjdzie taki moment, kiedy trzeba będzie sobie powiedzieć: dość. Ale nie teraz, na razie mam jeszcze wiele do zrobienia.

I pani, i mąż jesteście artystami. To podobno zły układ, bo partnerzy ze sobą rywalizują.

- W naszym wypadku rywalizacja w ogóle nie istnieje. Po pierwsze, ja jestem śpiewaczką, a mąż aktorem, więc trudno porównywać nasze dokonania. Poza tym jest szalenie zaangażowany we wszystko, co robię. Bywa na próbach, doradza mi w trakcie przygotowywania roli, a nawet w doborze sukni na koncert.

O pani sukniach krążą legendy. Ponoć warte są majątek. Słyszałam, że aby je zmieścić w mieszkaniu, musiała pani kupić większe.

- To prawda, chociaż dziwnie to brzmi. Nigdy ich nie liczyłam, nie robiłam też żadnej wyceny, ale faktycznie jest ich mnóstwo i są bardzo cenne. W poprzednim mieszkaniu wyglądało to tak, że samochód stał przed domem, bo... cały garaż zajmowały moje suknie. Nie mówiąc o pokojach. W związku z tym zmieniliśmy mieszkanie, ale i to okazało się dla nich za ciasne! Tak się złożyło, że mieszkanie obok wystawiono na sprzedaż. Kupiliśmy je, przebiliśmy ścianę i nareszcie samochód i suknie odetchnęły pełną piersią! Czy pani sobie wyobraża, jak ja jeżdżę po kraju na moje koncerty? Fundacja organizuje mi transport tylko do spektaklu "Hollywood", ale na co dzień muszę sobie radzić sama. Objuczona gigantycznymi worami wsiadam do pociągu, modląc się, by w przedziale było choć jedno, poza moim, wolne miejsce, bo wory z sukniami muszą wisieć. Jeśli więc nie ma wolnego miejsca, całą podróż spędzam w Warsie, pijąc na zmianę kawę albo herbatę. Jeszcze ciekawiej wygląda moja podróż samolotem. Suknie muszę mieć z sobą na pokładzie, bo gdybym je nadała jako bagaż, zrobiliby z nich marmoladę. Zwykle stewardesy wiedzą o tym i znajdują jakieś miejsce, gdzie mogę je bezpiecznie umieścić. Ale gdy wracałam kiedyś z Ameryki, jeden rząd foteli był akurat wolny, więc leżał na nim mój wielki, napuszony wór zamknięty na solidny, długi zamek błyskawiczny. Nagle podeszła do mnie speszona stewardesa, przepraszając, że muszę coś z tym zrobić. Jeden z pasażerów powiedział, że on wysiada, bo nie będzie leciał z nieboszczykiem! Musiałam więc otworzyć wór i pokazać, że to nie trup, a wyłącznie moje kreacje. Myślałam kiedyś, by wystawić niektóre moje suknie na aukcję, ale mąż powiedział: "Nie! Wszystkie zostaną w domu, bo je kochasz!". No, a wiadomo, że mąż ma zawsze rację.

Z takim temperamentem trudno mi wyobrazić sobie panią w roli potulnej żony.

- Zdarza się, że tupnę nogą, ale ponieważ już na samym początku naszego związku wmówiłam mężowi, że jest najmądrzejszy i najwspanialszy, a on natychmiast w to uwierzył, jest niezmiernie zdziwiony, gdy czasem powiem: nie. Raz na jakiś czas mogę sobie na to pozwolić. Ja naprawdę jestem świadoma rozlicznych talentów mojego męża, a nawet co jakiś czas odkrywam nowe. Ostatnio, właśnie w "Magicznym Hollywoodzie", miałam zaśpiewać piosenkę z "Ojca chrzestnego". Niestety, nie było polskich słów. Moja propozycja, że maje napisać, dosyć go zaskoczyła. Powiedział jednak: "Kocham cię, więc zrobię to". Poświęcił dziełu tylko... dwie noce! Napisał dla mnie również polskie słowa do słynnej "La vie en rose" i parę innych. Są to naprawdę piękne teksty i aż trudno uwierzyć, że nigdy wcześniej tego nie robił.

Po 20 latach małżeństwa napisał dla pani piosenki o miłości. Szczęściara z pani!

- Potrafię to docenić. Zresztą jestem tradycjonalistką, obce są mi feministyczne teorie na temat samowystarczalności kobiet. Uważam, że panie, które myślą inaczej, nie wiedzą nawet, ile tracą. Kobieta nie istnieje bez mężczyzny, tak jak mężczyzna bez kobiety. Oczywiście różnimy się, bo jak wiadomo, my z Wenus, oni z Marsa. Ale trzeba się uczyć kompromisów, wzajemnej wyrozumiałości i wybaczania sobie małych grzeszków. Mnie i Damiana łączy poczucie humoru, które w sytuacjach konfliktowych okazuje się zbawienne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji