Artykuły

Gorzki jad młodości

Mówienie po raz kolejny, że sztuka sprzed pięćdziesięciu lat wnosi niezwykle aktualne treści, wchodząc w mariaż z rzeczywistością i poruszając sumienie współczesnego widza, byłoby zamachem na niego samego - o "Słodkim ptaku młodości" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

Najnowsza sztuka Grzegorza Wiśniewskiego "Słodki ptak młodości" swój sceniczny kształt zawdzięcza odkurzonemu po latach w Polsce dramatowi Tennessee Williamsa. Tekst triumfującego w drugiej połowie ubiegłego wieku na amerykańskich scenach pisarza, słynącego najbardziej z "Tramwaju zwanego pożądaniem", jest w zasadzie oparty na tradycyjnej konstrukcji dramatów tamtego czasu. Wszystko krąży tu wokół błyskotliwej kariery w showbiznesie, żądzy sławy i pieniędzy, w myśl realizacji pięknego amerykańskiego mitu, istnego snu o potędze ludzkich możliwości. Ale z objęć Morfeusza trzeba się jednak kiedyś wyrwać i jak przystało na fabularny schematyzm, będzie to moment wyjątkowo brutalny dla głównego bohatera.

Nazywa się Chance, jak szansa po angielsku, ale w swoim życiu albo jej nie potrafił wykorzystać, albo zwyczajnie nigdy jej nie dostał. Wymyślił sobie, że jak gwiazda po czerwonym dywanie przejdzie z rodzinnego, prowincjonalnego St Cloude do Hollywood. Sen Kopciuszka jednak się nie ziścił, więc Chance skruszony wraca na prowincję, choć ciągle wydaje mu się, że trzyma w walizce złoty pantofelek. Ma nim być Aleksandra del Lago, urzeczywistnienie hollywoodzkiego mitu, tyle że w trochę przestarzałym wydaniu. Niegdyś gwiazda sceny i ekranu, nazywająca siebie dumnie Księżniczką Kosmonopolis, teraz kobieta sięgająca dna. Pije, bierze narkotyki, płaci młodym chłopakom za chwile cielesnej rozkoszy, tłumiąc w duszy żal za własne niepowodzenia ostatnich chwil sławy. Chance wierzy, że dzięki niej i jej pieniądzom uda mu się jeszcze osiągnąć cel. Tyle że w rodzinnym miasteczku nikt go już nie chce pamiętać, nikt nie czeka na niego. Wyidealizowany obraz St Cloude zachodzi mgłą z każdą chwilą ścierania się z realnością. Rzeczywistość, przesiąknięta brutalnością, arogancją, fałszem, nieczystymi układami politycznymi, na których straży stoi Boss Finley, hipokryzją i powierzchowną religijnością kreowaną na pokaz zaczyna wbijać się w ciało Chance'a i niszczyć jego obraz świata. Nawet niebiańska Haevenly, ukochana z młodzieńczych lat, przestaje być już tak nieskazitelna, niewinna i bezbronna, jak pamiętał ją Chance.

Co wynika z tej fabuły? Niestety niewiele. Bo mówienie po raz kolejny, że sztuka sprzed pięćdziesięciu lat wnosi niezwykle aktualne treści, wchodząc w mariaż z rzeczywistością i poruszając sumienie współczesnego widza, byłoby zamachem na niego samego. Bo prawdy o tym, że tylko dla młodych i pięknych jest miejsce na stopniach sławy i tylko dla nich otwarta jest brama kariery, że cena popularności jest zawsze bardzo wysoka i nie każdy ma tyle sił, by psychicznie ponieść jej koszt, że człowiek jest niewolnikiem swoich marzeń, osaczonym przez nieodparty pęd ku ich rychłej realizacji i zaślepiony złudną wizją szczęścia, które on daje, że w końcu światem rządzą prawa silniejszego i szczyt władzy najłatwiej i najpełniej osiągnąć despotom sterującym innymi jak marionetkami albo kukiełkami, to wiedza stara jak świat i mówienie o niej po raz kolejny w niezbyt wyrafinowanej formie zwyczajnie męczy i nudzi.

"Słodki ptak młodości" nie dokonuje w tej materii żadnej rewolucji, ale wśród ostatnich produkcji Teatru Wybrzeże i tak zasługuje na uznanie. To dzięki wzorowemu, absolutnie doskonałemu aktorstwu. Być może brzmi to trywialnie, lecz bez tego trudno byłoby mówić o udanym spektaklu. Prym wiedzie tu Dorota Kolak. Jej znakomita kreacja Alexandry del Lago, dokonującej niejako rozrachunku ze swoją karierą i całym życiem, jest pełna niezmąconego niczym autentyzmu, zaangażowania i pewności. Z łatwością przeistacza się z kobiety upadającej i zdegradowanej, epatującej nagością (choć bez wyraźnego celu) w pełną sił i wigoru damę, która idzie walczyć ze światem, by na nowo budować mit prawdziwej gwiazdy. Wtóruje jej przy tym Michał Kitliński jako Chance Wayne, który znakomicie oddaje swoje zmagania z losem, którego bieg sam sobie wyznaczył. Spętany niewolą mitu i własnego, psychicznego obciążenia dzielnie walczy o swoje miejsce w świecie zdeprymowanym przez polityczne porządki, choć to walka z góry skazana na klęskę.

Jej symbolem jest ustawiona na scenie przez Wiśniewskiego, który zajął się jednocześnie dekoracją, palma. Choć powinna mówić o ziszczeniu amerykańskiego mitu, nieruchomo tkwi na straży jego unicestwienia. Jako niemy świadek widziała porażkę Weyna i obraz gwałtu Haevenly, którą po tym hollywoodzkim incydencie lekarz na zlecenie ojca pozbawił na zawsze kobiecości. Dla tych młodych ludzi sen o potędze bynajmniej nie smakuje słodko. To gorzka piguła, która zamiast skrzydeł jak u ptaka ma wężowy jad, wysysający ich resztki godności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji