Artykuły

Cicha Weronika nie powiodła mnie na pokuszenie

"Kuszenie cichej Weroniki" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Sprzątanie nie jest moją ulubioną czynnością. Traktuję je jak zło konieczne i przyznam się, że gdy tylko mogę, zrzucam ten przykry obowiązek na innych. Ale kilka razy w życiu zdarzyło mi się, że odczułam wręcz fizyczną potrzebę uporządkowania otaczającego świata. I co dziwne, za każdym razem dochodziło do tego w teatrze.

Piszę o tym, gdyż ostatnio ten nienaturalny stan dopadł mnie w Teatrze Nowym, na premierze "Kuszenia cichej Weroniki" Roberta Musila, w reżyserii Szymona Kaczmarka. Siedziałam na widowni i raz po raz świerzbiły mnie ręce, by wyrwać aktorce miotłę i samodzielnie zamieść scenę. Musiałam aż złapać się za poręcz fotela, by nie wstać gwałtownie i nie zabrać się za ścielenie łóżka - czynność mało kreatywną i tak naprawdę irytującą (gorsze jest już chyba tylko prasowanie), która charakteryzuje się tym, że gdy prześcieradło pociągnie się za jeden róg, to w tym czasie na pewno zawinie się drugi.

W Teatrze Nowym, grająca tytułową Weronikę Karolina Sokołowska, wygładzała pościel z niegodną pozazdroszczenie pedanterią, co trwało w nieskończoność. W pewnym momencie przestałam się więc dziwić sobie, że odczuwam potrzebę pomocy aktorce. Ale nie był to ludzki odruch dobroci serca, tylko zwykła chęć skrócenia własnej męki.

Bo ileż można patrzeć na to, jak ktoś sprząta, rozbiera się, składa ubrania, kładzie się do łóżka i z niego wstaje. Między tymi wymyślonymi przez reżysera zadaniami aktorskimi dowiadujemy się, że w Weronice rodzi się seksualność, co już demonstruje w pierwszej scenie, oglądając to co ma w majtkach oraz obmacując zwały odkładającego się na brzuchu tłuszczu. To samo dzieje się z Johannesem (Tomasz Nosiński), który najpierw kontempluje palce swoich stóp, by przejść do drapania się po przyrodzeniu, które demonstruje wtedy, kiedy to ma jakieś uzasadnienie i kiedy nie ma.

W międzyczasie aktorzy, którym reżyser przykazał grać tak jakby nie grali, czyli wykorzystać modny w teatrze efekt "bycia sobą", coś tam opowiadali w mało zrozumiały sposób o potrzebie miłości, wzajemnego zrozumienia, o tym, do czego namawiał Weronikę inny chłopak i jak mu uległa albo nie uległa. Potem Johannes zaproponował jej wspólną ucieczkę z przygnębiającego domu, ale ona ze względu na starą ciotkę mu odmówiła, by na końcu znowu posprzątać, obrać cytrynę i krzywiąc się zjeść ją. Aktorka oświadczyła przy tym wszem i wobec, że jest brzydka, ruda, gruba i samotna.

Przełknęłam i tę kwaśną scenę, tak jak młody reżyser będzie musiał przełknąć smak pierwszej porażki. Jednak chętnie za rok albo dwa obejrzę jego kolejne przedstawienie, w którym, mam nadzieję, mniej będzie już fascynacji teatrem Krystiana Lupy, a więcej własnego stylu Szymona Kaczmarka. Może wtedy jego kolejne Weroniki powiodą mnie na pokuszenie, a w teatrze nie będę myślała o sprzątaniu, tylko o prawdziwych emocjach i uczuciach rodzących się między ludźmi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji