Artykuły

Nigdy nie improwizuję na planie

Prawdziwy scenariusz to wymyślenie postaci - "jego" i "jej". Tak zawsze mówił Kieślowski: jak dobrze wymyślisz ludzi, to od dwudziestej strony scenariusz pisze się sam. Wtedy tego nie rozumiałem. Teraz już wiem. On się naprawdę pisze sam. Tak, jakby układało się krzyżówkę i w pewnym momencie musi być "pionowo na pięć liter". Cały trud tkwi w żelaznej logice wymyślenia - opowiada Jerzy Stuhr w rozmowie z Maria Malatyńską w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Powiedział Pan kiedyś, że rewolucja w nowym teatrze i nowym kinie idzie w stronę improwizacji. Czyli, że improwizacja jest nowoczesnością języka artystycznego. A czy Pan potrafi improwizować na planie?

- Nie umiem improwizować na planie. Nigdy nie miałem tego luksusu, żeby popróbować. Na to musi być czas. Pamiętam, jak przy realizacji "Bez znieczulenia", gdy była scena w sądzie, grałem adwokata, przyszła na plan Basia Siesicka, kierownik produkcji Wajdy, i powiedziała: Mistrz jeszcze tej sceny nie umie, więc musimy poczekać. Szliśmy do SPATiF-u i tam czekaliśmy. W tym czasie na plan przyszli biegli sądowi, adwokaci i uczyli Mistrza. Musiał sobie przyswoić terminy prawnicze, wiedzieć, jakich użyć słów i jak zareagować w określonej sytuacji. Wyglądało to tak, jakby nie do końca zdokumentował sprawę wcześniej i zagubił się w gąszczu terminów. Ale potem, gdy już sobie to przyswoił - mógł improwizować. Ja nigdy nie miałem takiego luksusu. Muszę w związku z tym być szalenie precyzyjny i przygotowany, bo spaliłbym się wewnętrznie ze zdenerwowania, gdybym otrzymał ten margines improwizacji i np. nie wiedział, co dalej.

Oczywiście, coś w rodzaju improwizacji zawsze się we mnie odbywa, ale na etapie pomysłów. Wtedy próbuję różnych możliwości, nawet dyskutuję z aktorami, ale to jest długo przed realizacją na planie. Na etapie scenariusza. A scenariusz ma tu osobne znaczenie. Nie jest on, jak uważają niektórzy, sprawnym ułożeniem fabuły. Prawdziwy scenariusz to wymyślenie postaci. Sytuacje, które rodzą się w opowieści, są sprawą pochodną. Bo jak się dobrze wymyśli postaci, "jego" i "ją", jak się ich ze sobą zderzy, to wszystko już jest. Sytuacje, w których się ich postawi, są już sprawą dalszą. Godzinami siedzę przy biurku i myślę - nie, on by tego nie zrobił. Wiem to, bo przecież drobiazgowo wymyśliłem jego charakter. Tak zawsze mówił Kieślowski: jak dobrze wymyślisz ludzi, to od dwudziestej strony scenariusz pisze się sam. Wtedy tego nie rozumiałem. Teraz już wiem. On się naprawdę pisze sam. Tak, jakby układało się krzyżówkę i w pewnym momencie musi być "pionowo na pięć liter". Cały trud tkwi w żelaznej logice wymyślenia. I jest nawet tak, że to bohaterowie zaczynają "prowadzić" reżysera. Ale musi to być poprzedzone ogromną, matematyczną niemal precyzją. Co byłoby, gdyby bohater miał matkę? Gdyby zdradził żonę? Z tym charakterem, który mu został wymyślony... Tak Krzysiek mnie uczył! I był w tym konsekwentny. Pamiętam, jak realizowałem najpiękniejszą chyba scenę miłosną w polskim filmie, w "Amatorze". Pamiętam, jak piękną kobietą była Ewa Pokas, z którą grałem. Jak się natrudziliśmy, ile wstydu musieliśmy pokonać, jak sami siebie musieliśmy przezwyciężyć: kręciliśmy całą noc, na golasa, w łóżku. I Krzysiek wyrzucił tę scenę. Krzysiek, dlaczego to zrobiłeś, pytałem, to tak piękna scena. A Krzysiek na to: Filip nie powinien jednak zdradzić żony. To nie ten człowiek, nie ten charakter! Czyli scenariusz to nie opowiadanie fabuły: tu pociąg przejechał, tu strzelali, a tu nagle ktoś rzucił granatem. To nie o to chodzi. A o ludzi. Żeby oni byli prawdziwi Wtedy wszystko będzie prawdziwe. Pewnie nie każdy idzie taką drogą, ale trzeba wiedzieć, że jest i takie poszukiwanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji