Rzeźnia Mrożka i Jarockiego
Dramatopisarstwo Sławomira Mrożka (jak i osoba samego autora) obrosło w mity do tego stopnia, że i wystawiać je trudno i pisać o nim trudno. Każdy chyba interpretator łapie się na tym, że w momencie, gdy jak mu się zdaje, rozgryzł Mrożka, nagła wolta intelektualna pisarza, czy nawet lekka nuta ironii z jego strony każe wszystko rewidować wstecz. Nie, Mrożek nie ułatwia nam sądów o sobie! Trzeba mu jednak przyznać, że i sobie nie chce niczego ułatwić. Wdziera się w gąszcz problemów współczesności i szarpie się uwikłany weń, wystawiony na kolce, które kłują i ranią boleśnie.
Nie mam prawa do sugerowania, że słuchowisko "Rzeźnia", opublikowane w "Dialogu" we wrześniu 1973 roku i wystawione w marcu 1975 przez Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy, stanowi przekaz osobistego dramatu Mrożka w płaszczyźnie życiowej i artystycznej. Wolno mi natomiast powołać się na fakty.
Kariera artystyczna Mrożka była tak zawrotna, że przypomina bajkę. Urodził się w 1930 roku (nie w 1936, jak omyłkowo wydrukowano w programie do warszawskiej premiery "Rzeźni"!), debiutował mając lat dwadzieścia reportażem w "Przekroju". W rok później był już członkiem Związku Literatów Polskich. Jego teatralnym debiutem była premiera "Policji" w tymże Teatrze Dramatycznym w 1958 roku. Później posypały się jak z rogu obfitości słynne jednoaktówki i sztuki pełnospektaklowe aż po rok 1965 - prapremierę "Tanga", sztuki która przyniosła autorowi sukces światowy.
Gdy "Tango" rozpoczynało swój triumfalny marsz przez sceny świata, Mrożka nie było już w Polsce. W 1963 roku osiedlił się najpierw pod Mediolanem, a potem w Paryżu. Czy to dobrowolne odczłonkowanie się od kraju i ów uśmiech losu niby z baśni tysiąca i jednej nocy zrealizował nadzieje Mrożka, przyniósł mu szczęście? Na to pytanie odpowiada chyba sam pisarz na rysunku, który pozwalam sobie zamieścić. A do tego może jeszcze krótki cytat dwóch fragmentów listu Mrożka do Konstantego Puzyny w związku z drukiem "Rzeźni" w "Dialogu":
"Chyba nie ma sensu, żebyś drukował "Rzeźnię". Masz rację, że to nie jest utwór o ludziach, tylko o sprawach. A Polska ma swoje sprawy, skąd ja mogę wiedzieć, jak które słowa brzmią w Polsce i jakie przybierają znaczenie? (...) ...uświadomiłem sobie, jak moje słowa mogą dla mnie brzmieć inaczej niż dla czytelników "Dialogu". Ach, Boże, może tylko literatury i sztuki narodowe mają sens: społeczność wydaje artystę i artysta zwraca się do tejże społeczności. Ale taki co wędruje i gdzieś tam sam nad
sobą grymasi... Jeżeli jest sam, mówi raczej sam do siebie i nie powinien mieć pretensji, że sztuka, być może, to nie to, to wcale nie to."
Powyższy cytat pozostawiam wrażliwości czytelnika, wstrzymując się od komentarza.
"Rzeźnia" napisana została jako słuchowisko, a więc bez myśli o scenie. W tekście tym tkwi jednak tyle prowokacji skierowanej do artystów teatru, że nie mogli oni pozostać na to głusi. Sięgnął po "Rzeźnię" świetny reżyser Starego Teatru w Krakowie, Jerzy Jarocki, którego inscenizację "Tanga" w tymże teatrze w 1965 roku uznano za jedną z najciekawszych w kraju.
W oryginalnej swej formie "Rzeźnia" dotyka spraw mających dla artysty znaczenie decydujące, a mianowicie miejsca sztuki w świecie współczesnym. W pewnej mierze jest to kontynuacja myśli zawartych w "Tangu". Ale "Tango" pozostawało w węższej sferze walki w obronie jakiejkolwiek skali wartości, zagrożonej przez chaos i zwichrzenie, jakie w dziedzinie twórczości artystycznej i obyczajów wniosła sztuka awangardowa. "Rzeźnia" w stosunku do "Tanga" to krok dalszy. Pogłębia się tragiczny grymas autora. Bój toczy się już o sens sztuki w ogóle.
Zanurzony w realiach społeczeństwa konsumpcyjnego, Mrożek zadaje podstawowe dla artysty, a więc i dla siebie samego, pytanie: jaki wpływ na życie może mieć sztuka? Co ma ona do przeciwstawienia brutalności, zbrodni, przemocy, która pleni się tak powszechnie? Jakże żałosne są próby nadążania sztuki za okrucieństwem życia! Fala horroru, porno, najwymyślniejszych form gwałtu i poniewierania człowieczeństwa płynie z ekranu, sceny teatralnej, książek, czasopism. Ale przecież nie jest ona w stanie dorównać ponurej rzeczywistości. Chyba że... Właśnie, chyba że na scenie dokonywać będziemy autentycznych mordów, poleje się prawdziwa krew, a nie imitujący ją sok malinowy. Ale w takim przypadku filharmonia, teatr, czy inny przybytek sztuki nie będzie się już niczym różnił od rzeźni, od szlachtuza, w którym zabijanie jest czymś normalnym, na swoim miejsca.
"Przekonałem się - mówi bohater "Rzeźni", Skrzypek - że byle zarzynany wól robi większe wrażenie na publiczności, niż najdoskonalszy wirtuoz."
Wielka gorycz i rozczarowanie musiało podyktować pisarzowi te słowa. Koncert, przedstawienie teatralne można odwołać, bez nich się obyć, ale jak powstrzymać rzezie wybuchające w różnych zakatkach globu, jak przeciwdziałać zamachom bombowym i porywaniu niewinnych ludzi? Mrożek wydaje się zajmować wobec tych problemów postawę bezradną i zdesperowaną.
A Jarocki? Pracę nad "Rzeźnią" rozpoczął od adaptacji tekstu (za zgodą, lecz bez autoryzacji Mrożka), skracając go na oko licząc o połowę. Tego wymagała zwięzłość spektaklu, a trzeba przyznać, że oryginał jest miejscami przydługi. Decydujące jednak jest to, co Jarocki zeń usunął, a co pozostawił. I tu muszę stwierdzić, że nie ze wszystkimi zabiegami adaptacyjnymi można się zgodzić.
To prawda, te spektakl swój zbudował Jarocki jednorodnie i logicznie. Prawda, że widowisko jego budzi w Warszawie sensację, że okrzyknięte zostało najlepszym przedstawieniem sezonu. Publiczność wypełniająca po brzegi salę Teatru Dramatycznego bawi się świetnie, kwituje śmiechm co celniejsze frazy, podziwia rozmach inscenizacyjny.
Trudno jednak wyzbyć się wrażenia, ze Jarocki wystawia "Rzeźnię" trochę przeciw Mrożkowi. Przeciw temu Mrożkowi z lat siedemdziesiątych, autorowi listu do Puzyny, zubożonemu o wiele iluzji, wzbogaconemu o nowe tony refleksji i filozoficznej zadumy. Reżyser szuka w tekście - by podkreślić potem interpretacją sceniczną - tropów Mrożka z lat sześćdziesiątych, który był zabawniejszy i bardziej strawny dla publiczności, ale i z pewnością mniej dojrzały. A "Rzeźnię" napisał nie ten Mrożek wykrzykujący: "Idę w świat!", lecz ten stwierdzający smętnie: "Już byłem"...
Istnieją więc obok siebie i korespondują z sobą, ale tylko do pewnej granicy dwie "Rzeźnie": ta Mrożka i ta Jarockiego. Pierwsza, opublikowana drukiem, jest przygaszona, świadomie nieefektowna, ale nobilitowana autentycznym cierpieniem. Druga, wkraczająca triumfalnie na scenę w blasku świateł i w bogactwie dźwięków z orkiestrą, chórem i baletem, imponująca wykwintem dekoracji, kusząca mocno obnażonymi, obfitymi biustami "asystentek" rzeźniczych, bardziej się podoba niż zmusza do myślenia.
Obsadzenie w roli Skrzypka Gustawa Holoubka jest według mnie jedną z recept na uczynienie z "Rzeźni" przedstawienia zabawnego. U Mrożka Skrzypek jest zagłuszonym przez matkę chłopcem, który nie zna miłości, nie wie nic o życiu. W ustach dojrzałego mężczyzny wypowiedzi Skrzypka muszą budzić wesołość. Tylko czy o taką wesołość chodzi?