Artykuły

Na szczęście znów jestem zakochana

- W głębi duszy zawsze tęskniłam za sceną. Już w przedszkolu lubiłam śpiewać solówki, w podstawówce należałam do chóru. W VI klasie z koleżankami, bez pomocy nauczycieli, wystawiłyśmy "Świteziankę" i "Panią Twardowską". Teatr wciągnął mnie tak, że naturalną koleją rzeczy były studia w warszawskiej szkole teatralnej - mówi warszawska aktorka HANNA ŚLESZYŃSKA.

Hanna Śleszyńska (49 l.) Nigdy nie walczyła o swoich mężczyzn. Może to błąd?

Urodziła się pod znakiem Barana. Jak sama mówi, to bardzo kolorowy znak. Wprawdzie jest strasznie uparta, często impulsywna, ale serce ma na dłoni, w oczach szczerość, a w żyłach... szlachecką krew.

Lubi postaci, które przyszło jej grać - nieskomplikowane, niedoskonałe; Lodzie Cielęcinę z serialu "Dom", Panią Haneczkę z "Kabaretu Olgi Lipińskiej", Jadzię z "Rodziny zastępczej" czy siostrę Basen z "Daleko od noszy". Cieszy się, że ani na scenie, ani w życiu nie musi być kimś idealnym, tak jak bohaterki, ma wiele słabości. Ze wstydem przyznaje, że jest chaotyczna. Wszystkie domowe rachunki płaci z karnymi odsetkami, bo nigdy nie pamięta o terminach. Na spotkanie z reporterką "Tiny" przychodzi jednak punktualnie. Choć nie przepada za udzielaniem wywiadów, gadamy trzy godziny...

TINA: Hanna Śleszyńska herbu Grzymała - brzmi dumnie! Od dawna wiesz, że w twoich żyłach płynie szlachecka krew? Hanna Śleszyńska: Chodziłam do szkoły podstawowej, gdy ojciec zaczął szperać po herbarzach i szukać naszych korzeni. Pomógł mu program w telewizji "Sekrety rodzinne". Okazało się, że protoplastą naszego rodu jest niejaki Mikołaj, żyjący w XV w. Szlachcic, założyciel miejscowości Ślazy, od której pochodzi nasze nazwisko, kiedyś brzmiące Ślasa, Śląski...

T: Jak to jest być szlachcianką?

HŚ: Normalnie. Było mi przyjemnie, gdy o Śleszyńskich czytałam w "Ogniem i mieczem", ale do tego, że mam szlacheckie nazwisko, nie przywiązywałam wagi. Zawsze żyliśmy bardzo skromnie. Chcieć pracował jako hydrogeolog. Rzadko był w domu, bo jeździł po Polsce i wiercił studnie. Mama uczyła polskiego w podstawówce. Pamiętam, że przynosiła w siatce do domu stosy zeszytów i do późnej nocy sprawdzała wypracowania. Na marginesie czerwonym długopisem wypisywała błędy. Bardzo mi się to podobało i też chciałam być nauczycielką.

T: Ale zostałaś aktorką.

HŚ: W głębi duszy zawsze tęskniłam za sceną. Już w przedszkolu lubiłam śpiewać solówki, w podstawówce należałam do chóru. W VI klasie z koleżankami, bez pomocy nauczycieli, wystawiłyśmy "Świteziankę" i "Panią Twardowską". Teatr wciągnął mnie tak, że naturalną koleją rzeczy były studia w warszawskiej szkole teatralnej.

T: No i tam spotkałaś swego pierwszego męża, Wojciecha Magnuskiego.

HŚ: Razem studiowaliśmy. Wojtek od razu mi się spodobał, zresztą wciąż jest bardzo przystojny. Pamiętam, któregoś dnia na zajęciach było strasznie zimno. Wojtek miał taki fajny kożuch po dziadku. "Chodź, ja cię ogrzeję", powiedział. No i tak mnie ogrzewał, tak mocno przytulał, że zostaliśmy parą (śmiech). Rok po studiach się pobraliśmy. Wkrótce urodził się Mikołaj.

T: Dlaczego wspólne życie wam się nie udało?

HŚ: Może za wcześnie wzięliśmy ślub? Byliśmy bardzo młodzi. Chyba nie dojrzałam wtedy do małżeństwa, wielu rzeczy nie umiałam docenić. Nie jestem łatwą partnerką, mój upór czasem jest nie do zniesienia. Wojtek (też Baran) byt wspaniałym ojcem i mężem, a ja nie ułatwiałam mu życia. Na szczęście do dzisiaj mamy bardzo dobre, przyjacielskie relacje i przede wszystkim mądrego syna Mikołaja.

T: Zostałaś z małym dzieckiem i pracą, która wtedy już pochłaniała ci dużo czasu. Odważna decyzja.

HŚ: Tak, ale miałam rodziców, którzy mi pomagali. W każdej sytuacji.

T: Pewnego dnia w twoim życiu pojawił się Piotr Gąsowski.

HŚ: Grałam w warszawskim teatrze Komedia, gdy Piotrek dołączył do zespołu. Był wyjątkowo zabawny, wciąż mu się coś przydarzało, w teatrze o jego przygodach krążyły anegdoty. W pewnym momencie nas "zakręciło". Wierzyłam, że to prawdziwa miłość. Przeżyliśmy razem 14 wspaniałych lat. W życiu i na scenie.

T: To dlaczego się rozstaliście? Miałaś przecież doświadczenie z poprzedniego związku?

HŚ: Barany takie właśnie są, że nie wykorzystują własnych doświadczeń, tylko walą głową w mur, choć mogłyby go obejść. Gąs też zresztą jest Baranem. Przy naszej impulsywności, temperamentach i chyba braku mądrości życiowej,

coś odpuścić, ustąpić, to musiało tak się skończyć. Miałam potem do siebie pretensje, że nie dosyć walczyłam o nasz związek...

T: Haniu, jak to robisz, że życie ci się wali, a ty z uśmiechem grasz siostrę Basen? HŚ: Czasem z trudem mi to szło. Ale musiałam się uśmiechać, bo przecież kogo z widzów obchodzi, że mam chore dziecko czy kłopoty osobiste?

T: Było ci tym bardziej trudno, że grałaś razem z Piotrem.

HŚ: Na początku wydawało mi się, że to niemożliwe, abyśmy po rozstaniu razem pracowali. Chciałam zerwać umowy. Okazuje się jednak, że człowiek nie zna swoich możliwości. Pomyślałam: "Trudno, nie udało się nam przetrwać, ale życie toczy się dalej. Mamy wspólną pracę, mamy syna Kubę". Było mi Piotra żal, ponieważ prasa wypisywała na jego temat okropne rzeczy. Wciąż spekulowała, jak mógł mnie zostawić. A przecież to była nasza wspólna decyzja.

T: Obecnie w twoim życiu jest Jacek Brzosko.

HŚ: Byłam kiedyś z Kubą na basenie, tam się poznaliśmy. Jacek przyszedł z synem Maksem. Coś do mnie powiędnął, tak ciepło, serdecznie, że odniosłam wrażenie, iż już się długo znamy. Potem byty SMS-y, kolacje...

T: Kim jest Jacek?

HŚ: Człowiekiem sportu! Wielokrotnie reprezentował Polskę w łyżwiarstwie figurowym. 6 lat był w amerykańskiej rewii na lodzie Holiday On Ice. Zjeździł cały świat. Potem miał restaurację, a teraz ma swoją firmę i pracuje przy organizacji imprez sportowych.

T: Pododobno romantyk?

HŚ: Świadczą o tym choćby jego prezenty! Na któreś urodziny dostałam pięknie zapakowane ogromne pudło. Było w nim mnóstwo pąsowych róż, a pod nimi setki pocztówek z moją podobizną w różach - do rozdawania autografów. Bardzo często róże znajduję też za wycieraczką mojego samochodu...

T: Jak dzieci przyjęły nowego mężczyznę w domu?

HS: Jacek przyszedł do nas raz, drugi, w końcu się wprowadził. "Naprawdę go kochasz?", zapytał Kuba. Potwierdziłam, a on w płacz: "Myślałem, że to tylko ściema". Musiałam mu tłumaczyć, że to niczego nie zmienia, że swego synka wciąż kocham. To było przed 3 laty. Dziś Jacek z Kubą mają wspólną pasję - piłkę nożną. Ze starszym synem też są w komitywie, choć rok temu poszedł on na swoje.

T: Nowy partner, nowe życie... Nie boisz się?

HŚ: Jasne, że się boję. Wiem przecież, że nie ma związków nie do zburzenia. Nawet myślałam, że już się nigdy nie zdecyduję, żeby z kimś być. Oczywiście, nie przekreślałam spotkań, wspólnych romantycznych kolacji, ale nie chciałam wspólnego życia. Z Jackiem chcę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji