Artykuły

Tyle robię ze strachu

Może to wszystko, co robię, to jest ze strachu? Strachu przed stagnacją, kiedy zaczynam się wsłuchiwać we własny organizm, żeby zagłuszyć ten strach, ciągle muszę coś robić - mówi JERZY STUHR, aktor, reżyser i pedagog.

Ma 61 lat Urodził się w Krakowie. Jeden z najwybitniejszych i najpopularniejszych aktorów polskich. Do ukończenia szkoły średniej -Liceum Ogólnokształcące imienia Stefana Żeromskiego, mieszkał z rodzicami w Bielsku-Białej. Następnie powrócił do Krakowa, gdzie ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Wydział Aktorski w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Jest ojcem aktora Macieja Stuhra oraz artystki, malarki Marianny Stuhr. Laureat wielu prestiżowych nagród zarówno za role sceniczne, jak i filmowe. W latach 80. występował we Włoszech i za wspaniałe opanowanie języka włoskiego i jakość interpretacji w 1982 roku otrzymał nagrodę krytyki, za pracę aktora zagranicznego w Italii. Artysta jest wykładowcą w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej oraz rektorem tej uczelni. W 1994 roku Stuhr zadebiutował po drugiej stronie kamery, reżyserując film "Spis cudzołożnic". Prawdziwą sławę, jako reżyserowi, przyniósł Stuhrowi zrobiony trzy lata później film "Historie miłosne". Obraz stal się przebojem polskich kin, a także laureatem wielu nagród na światowych festiwalach. Od l998mku Jerzy Stuhr jest członkiem Europejskiej Akademii Filmowej, przyznającej Feliksy. Od 2006 roku Członek Rady Programowej Fundacji Centrum Twórczości Narodowej. 9 listopada 2007' został doktorem honoris causa Uniwersytetu Śląskiego.

Po południu w Kielcach, wieczorem w Krakowie, Jutro w Bydgoszczy. Cały czas w ruchu i to po przebytym zawale. Inni na rencie zajęliby się ogródkiem, a pan nie zwalnia. Jakich dopalaczy pan używa, by żyć w takim tempie?

- Odpowiem anegdotą. W Bogocie wystawialiśmy "Zbrodnię i karę". Trzy godziny morderczej pracy na scenie. Po spektaklu poważny dziennikarz pyta nas całkiem serio, jakich narkotyków używamy, by grać tak, jak gramy. Tłumaczono nam, o co chodzi, bo nie bardzo rozumieliśmy, o co on pyta, tak jak i on nie mógł zrozumieć, że warsztat i zaangażowanie wystarczą, by dać z siebie wszystko. Wtedy odpowiedzieliśmy, że my stosujemy tradycyjne środki, czyli alkohol po spektaklu i to daje siłę na następny dzień, bo przecież pojęcia kaca ten dziennikarz nie znał.

A tak serio, to wiem, że wszystkie wyniki mam dobre, kiedy pracuję, a gdy zdarzają mi się chwile przestoju i nie mam żadnych obowiązków, zaczynam się gorzej czuć. W poniedziałek byłem w Sankt Petersburgu, teraz jestem w Kielcach, a za kilka godzin mam spotkanie w Krakowie. To jest moje życie. Może to wszystko, co robię, to jest ze strachu? Strachu przed stagnacją, kiedy zaczynam się wsłuchiwać we własny organizm, żeby zagłuszyć ten strach, ciągle muszę coś robić. I kiedy różni szamani, żona mnie czasami do nich zaprowadza, osłuchują mnie, to nawet oni potwierdzają, że lepiej się mam, kiedy dużo pracuję. Oczywiście, ja się pilnuję. Wiem kiedy uciec na dwa, trzy dni tam, gdzie nikt mnie znaleźć nie może, zagranica jest do tego dobra, bo jestem tam anonimowy i żyję zupełnie innym rytmem. I to wystarczy.

Teraz jednak nie myśli pan o odpoczynku, mimo że nie będzie pan kandydował na stanowisko rektora.

- Rzeczywiście, po ośmiu latach chcę dać szansę innym, by tworzyli inny teatr, bo teatr teraz jest w ogromnej przemianie. Zmienia się jego estetyka i potrzeby aktorów. Boję się, że ja ze swoją estetyką będę się raczej od tego oddalał niż szedł naprzód. Ale nie odchodzę. Chcę pomóc zamiejscowemu wydziałowi naszej szkoły, to taki mój ostatni pomysł. Będzie się on mieścił w Bytomiu i będzie przygotowywał aktorów teatru tańca. Odchodzę z planu widowiskowego powiedziałbym, nie będę robił przedstawień, ale będę pracował z młodzieżą. Będę sobie eksperymentował. Idę ku wolności, nie będę od nikogo zależał. Niech się zachłysnę chociaż na chwilę tą moją wolnością.

A czy to prawda, że wystąpi pan w reklamie?

- Ja teraz gram w reklamie banku, ale państwo ją zobaczycie jesienią. Bo taki postawiłem warunek, by ukazała się dopiero wtedy, gdy odejdę ze stołka rektora. Teraz jestem urzędnikiem, a potem będę wolnym człowiekiem. I za zarobione pieniądze będę mógł wyprodukować własny film. Pierwszy raz w życiu nikogo nie będę musiał przekonywać, prosić.

Co to będzie za film?

- Jeszcze do niego daleko, ale mam to już w głowie i muszę napisać scenariusz. To będzie komedia, to czego widzowie ode mnie chcieli przez tyle lat. Czekali na fajerwerk, a ja sączyłem im to skąpo. Dojrzałem do tego filmu, bo te osobiste tematy już się we mnie wyczerpały. Powiedziałem wszystko, co mnie gniotło, z czym miałem problemy. A teraz chcę się tym zabawić. Prosto nie mam, bo pytanie, czy moje poczucie humoru odpowiada dzisiejszym widzom. Bo jak idę na film "Lejdis" to mam wątpliwości. Sala ryczy ze śmiechu, a mnie się nie chce śmiać. Ja chciałbym nawiązać do gatunku, którego czuję się spadkobiercą, do Andrzeja Munka. Ale jak powiedziałem o tym na spotkaniu z maturalnymi klasami w nowodworku (najlepsze liceum w Krakowie), to oni nie wiedzieli kto to jest. I myślę, że muszę uważać. Co prawda mam doświadczenie i mogę przewidzieć, gdzie się ludzie zaśmieją, ale przyznaję, że się czasami spocony w nocy budzę. A jak pomyślę, że własne pieniądze jeszcze mam w to włożyć... Ale z drugiej strony, mogę powiedzieć, łatwo one przyszły, łatwo pójdą...

Czy śmieje się pan, słuchając dialogów ze "Shreka", i czy w ogóle pan widział ten film?

- Powiem straszną herezję - po polsku widziałem ten film tylko raz, w Cannes, bo nie wypadało wyjść. Kilka razy widziałem w wersji angielskiej, jak przygotowywałem się do dubbingu, ale dialogi śmieszą mnie czasem. Zwłaszcza te miejsca, gdzie tłumacz nawiązuje do innych filmów, pastiszuje niektóre moje role.

Czy podobają się panu przemiany zachodzące we współczesnym teatrze?

- Scena się zmienia. Zarówno jej estetyka, jak i poruszane tematy. Tak się składa, że czytam teraz dużo współczesnych sztuk, bo juroruję w konkursie rozpisanym przez teatr w Gdyni i na biurku leży ponad 50 sztuk. Jest kilkanaście bardzo dobrych, poruszających tekstów, ale nie mogę namówić na nie moich studentów ze śląskiej szkoły, gdzie uczę. Mimo że są to bardzo ważne, bulwersujące tematy. Dzisiaj jednym z najpopularniejszych tematów w teatrze jest seksualizm. A mnie do głowy by nie przyszło, by mój seksualizm był nicowany na scenie. A dzisiaj tak się dzieje.

Jakie ma pan plany?

- Zagram w spektaklu teatru telewizji oraz w filmie. Witkacego, to absolutna fikcja, film oparty jest na założeniu, że Witkacy przeżył, a pani, z którą popełniał samobójstwo, go odratowała. Sprawa jest tajemnicza, bo przecież w trumnie, w której przywieziono szczątki Witkacego z Ukrainy, znaleziono ciało kobiety. Więc może ten film nie jest taką całkowitą fikcją?

A co z teatrem?

- Teatr wymaga służby, bycia z nim, a moje życie jest inne. Dużo jeżdżę, a dla teatru trzeba mieć czas. Ja jestem taki niepokorny syn teatru. Ale mam poczucie ogólnego spełnienia, że się nie pomyliłem. Może i dlatego ciągle chcę więcej powiedzieć i czuję się lepiej, mocniejszy. I ciągle chcę mówić do ludzi, nieważne czy to, co opowiadam, ma dobre zakończenie, ważne, że ludzie odnajdują w tym swoje problemy, może coś rozumieją i jest im lepiej. Aktorstwo to służba, ja poświęciłem jej całe życie prywatne. Jest to też rodzaj samotności, bo jestem wśród ludzi, ale nie mam czasu na takie naprawdę przyjaźnie i mam poczucie, że jestem sam. Ale ja lubię być sam.

Powstaje książka

Jerzy Stuhr pisze właśnie książkę o swojej rodzinie zasymilowanych j Austriaków, którzy mają wpływ na polska kulturą, - Jest to też opowieść o Krakowie, Galicji i Europie - mówi. We mnie mieszają się dwa archetypy; humor Szwejka i strach Józefa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji