Artykuły

Wielka forsa w wielkiej sztuce

Opera przeżywa światowy renesans. Często słyszymy o wspaniałych występach śpiewaków i olśniewających spektaklach, ale zwykle nie mamy pojęcia, ile to wszystko kosztuje. Patrząc ze szczecińskiego podwórka już nie na Berlin czy Wiedeń, ale na Poznań lub Wrocław, nie mówiąc o Warszawie, możemy zazdrościć i wyciągać pochopne wnioski. Zapomina się bowiem, że łatwiej brylować tym, którzy mają zagwarantowane wysokie subsydia, niż teatralnym kopciuszkom - pisze Grzegorz Dowlasz w Kurierze Szczecińskim.

Ale prawdą jest i to, że bez inwencji na polu poszukiwania dodatkowych źródeł, grantów i sponsoringu, nie da się obecnie prowadzić żadnej dużej instytucji artystycznej. Mamy więc zwykle dwie strony medalu, ale powtórzmy dobitnie, że to jednak dotacja w każdym wypadku pozostaje fundamentem. A im fundament słabszy, to wiadomo...

Kto na czym siedzi?

Nie jest łatwo dotrzeć do zbiorczych danych ilustrujących finansowanie teatru opery w Polsce. W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego zbiorczych zestawień się nie prowadzi. Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, trzeba szperać po różnych internetowych stronach i pukać do różnych drzwi. Poprzez internet można dowiedzieć się, jakie dotacje otrzymują instytucje współfinansowane przez ministerstwo lub poszczególne samorządy, można też poznać kwoty pozyskiwane w ramach programów ministerialnych. Najmniej wiadomo o sponsoringu, bo są to zwykle umowy owiane aurą poufności. Mimo to warto rzucić choć promyk światła na zasygnalizowane zagadnienie.

Pieniądze to nie wszystko

Teatr Wielki Opera Narodowa - swego rodzaju kulturalna perta stolicy - należy do niewielu instytucji finansowanych bezpośrednio z budżetu państwa. Trudno się zatem dziwić, że państwo dotuje tę zasłużoną placówkę wyjątkowo hojnie. W roku ubiegłym było to prawie 60 mln zł dotacji podmiotowej. Teatr Wielki pozyskiwał także pieniądze z programów ministra kultury. Na wsparcie gościnnego występu Filharmoników Wiedeńskich otrzymano w 2007 roku 190 tys. zł. Należy założyć, że wpływy z działalności artystycznej i pozostałej, choćby polegającej na umowach sponsorskich, zwiększyły znacząco podane kwoty, ale podstawowa dotacja robi wrażenie i stwarza solidną podstawę do działania.

Co do tego, że Teatr Wielki otrzymuje królewską dotację, nie ma wątpliwości, bo mówi się, że na zbliżonym poziomie finansowana jest londyńska Covent Garden. Z Londynem raczej Warszawa nie może się równać, ale - co gorsza - w świecie krytyki i melomanów zauważono, że są w Polsce placówki operowe, które poziomem swoich realizacji oraz inwencją znacznie wyprzedziły stolicę. Nie ma się co dziwić, że Teatr Wielki w Warszawie musi po raz kolejny w ciągu ostatnich lat zmierzyć się z wewnętrznym kryzysem, bo właśnie odchodzi kolejny dyrektor artystyczny, Ryszard Karczykowski.

20 mln we Wrocławiu

Oto w jakich warunkach działa np. Opera Wrocławska z Ewą Michnik na czele, którą za wybitne realizacje muzyczne uhonorowano niedawno nagrodą Fryderyka. Ta nagroda przyszła w porę, bo we Wrocławiu za sprawą Ewy Michnik dokonały się w minionych kilkunastu latach wydarzenia niezwykłe. Kobieta dyrygent widmo rychłej klęski, jaką rodził przewlekły remont gmachu opery, zamieniła w największy sukces. Sztukę, którą tylko urzędnicy traktują jako elitarną, wprowadziła we wnętrza Hali Ludowej i nie obniżając rangi artystycznej spektakli, zapełniła tę wielotysięczną widownię. Mijały lata, odbudowa się wlokła ale powstawały nowe odważne projekty w przestrzeni otwartej. Wielką inscenizację "Giocondy" na scenie na wodzie obejrzało bodaj 20 tys. melomanów. Potem Ewa Michnik zmierzyła się z "Pierścieniem Nibelunga" Richarda Wagnera Cykl rozłożyła najpierw na kilka lat i wykonała z iście dyrygencką swadą i precyzją, angażując do realizacji scenicznej światowych wykonawców. Wielotysięczna publiczność ściągała do Hali Ludowej najpierw na "Złoto Renu", a potem na kolejne części cyklu.

Opera Wrocławska od roku daje spektakle w pięknie odnowionej siedzibie, ale kontynuuje linię wielkich widowisk. Wkrótce, bo w czerwcu, na wyspie "Piasek" odżyje scena na wodzie, gdzie odbędzie się premiera "Otella". Jesienią w Hali Ludowej, którą nazwano Halą Stulecia, będzie można podziwiać "Opowieści Hoffmanna". To tylko fragment działań podejmowanych we Wrocławiu pod egidą i batutą Ewy Michnik. A o jakich pieniądzach tu się mówi?

Podstawowe dotacje dla tego teatru pochodzą z budżetu województwa około 13 mln zł. Po wsparciu ministra budżet zapewniony wzrośnie do około 18 mln. Opera liczy ponadto na wpływy ze spektakli - 3 mln.

Weźmy inny przykład: Bydgoszcz, miasto znacznie mniejsze od Wrocławia i Szczecina, ale z jakże pięknym obiektem operowym, który - co ważniejsze - wypełniony jest gęstą i wartościową treścią. W roku ubiegłym samorząd wojewódzki wysupłał 11 mln zł, 3 mln dodało ministerstwo - to wydatki na cele artystyczne, a dodatkowo ponad 3 mln zł dano na modernizację gmachu, 1,6 mln na zakup instrumentów dla orkiestry. Marką firmową Bydgoszczy jest wiosenny międzynarodowy festiwal operowy, wspierany z programu ministerstwa oraz dodatkowymi środkami województwa.

Szczecin na szarym końcu

Szczecińska Opera na Zamku jest bodaj najmniejszym teatrem tego typu w Polsce, ale działa chyba w najtrudniejszych warunkach. Rok temu dotacja z budżetu samorządu województwa wyniosła około 6,2 mln zł, a pod koniec roku dodano 1 mln zł na pokrycie dziury budżetowej wytworzonej w roku poprzednim. W roku bieżącym dotacja wynosi prawie 7 mln zł. Wpływy z biletów i wynajmu wyniosą około 1,5 mln zł. Jakkolwiek patrzeć, nie są to finanse porównywalne z innymi placówkami w kraju. Dlaczego tak jest?

Zachodniopomorski Urząd Marszałkowski patrzy zapewne na całe województwo, w którym opera jest jedną z licznych pozycji na liście instytucji kultury. To że tego rodzaju teatr jest dla wielu miast doskonałą marką promocyjną, w Szczecinie nikomu nic nie mówi. Wydajemy ogromne pieniądze na poszukiwania marek identyfikowanych z miastem, ale władze nie widzą potrzeby, aby skorzystać choćby z takiego produktu marketingowego, jakim jest doroczny Turniej Tenorów, która cieszy się w kraju pewną renomą. Dofinansowując tę imprezę, choćby przez odpowiedniej rangi nagrody, można pokazać Szczecin w lepszym świetle. Czy miasto nie chce promować się poprzez operę, bo ten teatr finansowany jest przez marszałka?

Niezrozumiałych i szkodliwych zaniechań można wskazać więcej. Od kilku lat szczecińska opera ma opracowaną wersję koncertową "Holendra Tułacza". Dzieło wręcz idealnie nadaje się do przedstawienia masowej widowni w portowym plenerze. Warcisław Kunc potrafiłby uczynić z tego wydarzenie, jak to dowiódł cyklem koncertów, Dla tych, co nie powrócili z morza". Dni Morza nie muszą przecież kojarzyć się głównie z mocnym uderzeniem i piwem, a obawa przed wybitną muzyką orkiestrową nie ma pokrycia w faktach. W Szczecinie otwarte koncerty tego typu należą do rzadkości, ale potrafią ściągać wielotysięczną publiczność. Interesującą realizacją Wagnera podczas Dni Morza Szczecin dałby dowód jakiejś otwartości, której tak gorączkowo poszukuje. Dokonanie takiego wyboru wymaga nieco wyobraźni i odwagi, jak zawsze gdy stawia się na coś nowego, znacznie prościej iść utartym szlakiem i przeznaczyć pieniądze na program podobny do dziesiątek innych.

Zazdrościmy innym miastom, gdy słyszymy, jak wiele się tam dzieje na niwie opery. Zamiast zazdrościć, zastanówmy się, dlaczego sztuka, która wszędzie przeżywa renesans, właśnie w Szczecinie traktowana jest od lat jak kopciuszek, żeby nie powiedzieć: kopciuch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji