Artykuły

Baba Jaga po przejściach

"Jaś i Małgosia" w reż. Cezarego Domagały w Operze Nova w Bydgoszczy na XV Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Marian Filar w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Przed kilkoma dniami wybrałem się na otwarcie Festiwalu Operowego do Bydgoszczy. Otwarcie, owszem owszem, z zachowaniem niezbędnego w takich przypadkach sznytu. Eleganckie zaproszenie, sprawna rezerwacja miejsc. Byłem pod wrażeniem.

Największe wrażenie zrobiła jednak na mnie bydgoska Opera Nova. Byłem w niej ostatnio dość dawno, jeszcze w czasach, gdy nie była całkiem skończona. Dziś to co innego. Gustowne i funkcjonalne wnętrza, eleganckie,

choć bez zbędnej przesady. Główna sala widowiskowa na światowym poziomie, znakomita akustyka i widoczność z każdego miejsca, zmechanizowana scena, piękna kurtyna a przede wszystkim-widz nie ma wrażenia ciasnoty. No to mamy wreszcie w regionie gmach operowy na europejskim poziomie. A z Torunia to przecież 45 minut jazdy samochodem .I o to chodzi, by jedni mieli jedno a drudzy drugie, bez zbędnego przepychania się łokciami.

Wystawiano "Jasia i Małgosię", tzw. operę baśniową Engelberta Humperdincka, niemieckiego post wagnerysty. To historia znana wszystkim dzieciom mojego pokolenia ze słynnej bajki braci Grimm o rodzeństwie, które wybrało się do lasu i o mało nie wylądowało w charakterze dania na grillu Baby-Jagi. Ot, powiemy dziś, to już tylko stara romantyczna niemiecka ramotka. Z wykorzystaniem wszelkich rekwizytów tego stylu: tajemnicze teutońskie lasy, elfy, krasnoludki itp. A na dodatek szwarccharakter z ogromną dozą okrucieństwa. Między nami, wątpię, by na współczesnych milusińskich wychowanych na telewizyjnych grach, a może i na filmach Tarantino, zrobiło to większe wrażenie. Ale przecież nie o to chodzi. Nie będę się tu bawił w operowego krytyka. Na muzyce operowej znam się nie najlepiej, a już na pewno nie jestem szczególnym fanem monumentalnego i momentami ciężkawego post wagnerowskiego stylu, i "w tym temacie" powiedzieć mogę tylko tyle, że tak orkiestra, jak i soliści z pewnością zrobili, co do nich należało. Na mnie największe wrażenie zrobiła szeroko rozumiana warstwa plastyczna przedstawienia z choreografią włącznie. Była ona przykładem właściwego wykorzystania współczesnych technik laserowo-elektronicznych do budowy całokształtu obrazu, którego ważnym elementem były też dekoracje na tyle alegoryczne, by nie raziły dziewiętnastowieczną dosłownością, a z drugiej strony na tyle czytelne, by nie raziły nachalną przetechnizowaną pseudo nowoczesnością.

W sumie była to piękna, przemyślana wizja plastyczna, która naprawdę przenosiła w świat baśni, pozbawiając przez to widowisko elementów okrucieństwa zawartych w libretcie, a przy okazji nadając muzyce swoisty kontekst. No, może tylko kostium Baby-Jagi, amatorki pieczeni z tłustych chłopców, był ciut za dużym eksperymentem. Nie chodzi o to, by ubrać solistkę (wokalnie i aktorsko zresztą pierwszorzędną) w jakieś łachmany i przykleić jej do nosa i brody brodawki, ale przebranie ją w kostium funkcjonariuszki go-go baru tańczącej "przy rurze" i to jeszcze zorientowanej na klientelę dość "niszową" (długie paznokcie, wysokie buty i bicz w ręce) to już może o pól kroku za daleko. W wizję plastyczną przedstawienia pięknie wpisywała się choreografia. Z ogromną satysfakcją i nawet nutką zazdrości wpatrywałem się w perfekcyjne balety, gdzie piękno ciał tancerzy walczyło o lepsze ze wspaniałą techniką.

No ale nie byłbym politykiem, zwłaszcza zaś toruńczykiem, który przyjechał do Bydgoszczy, gdyby historyjka ze starej niemieckiej ramotki nie inspirowała mnie do całkiem współczesnych przemyśleń. No bo jeśli pomyślimy, że dzieci wylądowały w szponach Baby-Jagi skuszone wspaniałościami jej piernikowego domku, a jego smakowitość okazała się w końcu iluzją wykreowaną dla naiwnych młodych bohaterów baśni, którzy za to łakomstwo i naiwność o mało nie zapłacili wylądowaniem na talerzu go-go Baby-Jagi, łatwo już można w bardzo współczesnym toruńsko-bydgoskim kontekście wyciągnąć z tego morał: trzeba mieć oczy po każdej strome głowy, by z potencjalnego konsumenta nie stać się całkiem realnym daniem. Ale ledwo sobie tak pomyślałem, głęboko się zawstydziłem. Nie wypada, by po tak pięknym przedstawieniu w gościnnej Bydgoszczy, przychodziły do głowy takie skojarzenia.

No ale przyszły i co na to poradzę. Bo piernikowy domek - piernikowym domkiem, ale nie wolno zapominać o ewentualnej Babie-Jadze w tle, nawet gdy jest przebrana w efektowny kostium funkcjonariuszki nocnego baru po przejściach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji