Artykuły

Drugie pukanie

"Lewe interesy" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Jeszcze jedna gruba mina, jeszcze jeden gest szeroki jak stepy Akermanu, jeszcze jedno westchnienie studzienne, rzęs trzepot, szczebiot godzien ciotki twej, wśród wujów wszystkich na weselach konsumpcyjny popłoch czyniącej ciotki Stafanii, która ostatnio... Sam wiesz najlepiej, sama wiesz świetnie, więc co wam wisielczy talent towarzyski Stefanii w detalach wykładał będę. Krótko rzeknę, węzłowato i w tak zwanej przenośni: jeden jeszcze sceniczny "przytup" - a "Lewe interesy" Robina Hawdona, co je w tarnowskim Teatrze im. Ludwika Solskiego Jerzy Bończak wyreżyserował, obróciłyby się w tingel-tangel lity.

Tingel-tangel, opereta, jasełkowe igrce, jajca w remizie. Wszystko, co chcecie. I coś jeszcze, chyba najważniejsze. Nic tutaj nie udaje czegoś obcego. Tingel-tanglowość nie wstydzi się tingel-tanglowości, opereta operetą jest szczerze, jasełkowatość nie skrywa twarzy, jajca zaś - jak melony. Farsa. Tak - farsa, która wie, czym jest. Pyszna głupota, pyszna i nie do streszczenia.

Mary (Anna Lenczewska) i jej gaszek Gerry (Robert Żurek). Tania (Marzena Gorska), co ją z Gerrym uczucie łączy, a obok Harry (Piotr Jędrzejek), który... Obojętne. Mary to dziewczyna najpotężniejszego gangstera Londynu, Dużego Macka (Zdzisław Wardejn). Takie, proszę ja was, kwiatki - a tu Gerry pod kołdrą. Znaczy się - będą kłopoty. Gerry zrobił swoje - Gerry nie ma sił odejść, Mary wciąż bez majtek, pierś swobodna, a tu pukanie... Jeśli to Duży Mack - niechaj ci, Gerry, ziemia lekką będzie... Póki co - do łazienki! Gerry do łazienki, Mary - szybkie majtki i na twarz maska głupawej blondynki o poranku... Uff, nie, to nie Duży Mack. To Tania. Nie jest dobrze, nie, ale przynajmniej nie jest tragicznie. Mary nic nie wie o uczuciu spinającym Tanię i Gerrego? Trudno. Grunt, że póki co jest nieźle. Szafot odwleczony, ale... Drugie pukanie?...

Przy drugim pukaniu uświadomiłem sobie śmieszny zbieg okoliczności. Oto najpierw oglądam w Krakowie "Factory 2" Krystiana Lupy, po czym w Tarnowie patrzę na "Lewe interesy". Lupa przez osiem godzin smołę w żyły mi wsącza, a Hawdon przez dwie smołę z żył mi wysysa w Tarnowie. Po Lupie jestem niczym Kant pożeniony z Heideggerem, po Bończaku - jak dupek dzwoncy. I wszystko to - w jeden, no, góra dwa miesiące! I kto mówi, że Melpomena nie jest tajemnicą? Sławomir Mrożek, z którym znów przychodzi się żegnać, popełnił ongiś rysunek arcymistrzowski. Synek pyta: Tato, co to jest teatr metafizyczny? Ojciec znad gazety odpowiada: to teatr, który się składa z samych punktów ciężkości... Tak, w Krakowie osiem godzin ołowiu i przyciąganie ziemskie w trzydziestej czwartej potędze. W Tarnowie - księżycowa nieważkość farsy.

Rozsądek zawieszony na kołku, racjonalność w zachwycającej pogardzie i cienia, ba, nawet śladu cienia choćby najlichszego prawdopodobieństwa. Wszystko się może zdarzyć. Któreś drzwi w tej wytwornej sypialni z balkonem pełnym kwiatów nagle się urwą i w powietrzu dryfować zaczną? Bóg z nimi! Odpustowe jarzeniówki, co "wężykiem" kraszą ściany - zgasną? Niech zdychają! Niejaki Buldożer (Jerzy Ogrodnicki), paź Dużego Macka, uśnie tak niedźwiedzio, że betami o dechy sceniczne grzmotnąwszy - nie obudzi się? Proszę bardzo! A Terry Scyzoryk (Mariusz Szaforz), kolejny londyński rzezimieszek? Jeśli nagle kołdrę rozpruje i pierze zje - czy coś się strasznego stanie? Zupełnie nic! Niech się dzieje, co chce!

Piąta, może ósma minuta przedstawienia, ósma minuta tego smacznie głupawego romansu, pełnego przebieranek, wolt zdumiewających i gagów godnych "Kaczej zupy" braci Marx, ósma minuta, drugie pukanie - i niech Gerry zmieni się w kandelabr, niech Harry zaszczeka, niech Mary nogę sobie odkręci i do czoła przyklei, niech Duży Mack arię Jontka piać zacznie, niech Buldożer autostradę na Euro 2012 robi, niech Tania uszy sobie stringami przeczyści na modłę starych, cyrkowych klaunów, co uszy swe czyszczą chusteczką wyjętą z torebki cioci twej Stefanii, niechaj to, tamto, lub owo się stanie! Obojętne! Wszystko się może zdarzyć - i nic cię nie zdziwi. To jest istota farsy - nic cię nie dziwi przez godzinę bądź dwie. Nawet to, żeś taki normalny, a nawet aż taki głęboki, iż, proszę ja ciebie, całymi nocami metafizyczne dna "Factory 2" gotowyś z druhami swymi analizować - bez wspomożenia gorzały! Tak jest - Lupa na sucho!... Zupełnie nic cię na "Lewych interesach" nie zdumiewa. Farsa... Dziwaczna to, bo dziwaczna, trochę wysilona, ale jednak - pewna forma pogodzenia ze światem. Czyż nie?

I jak każdą farsę, "Lewe interesy" grać można na dwa sensowne sposoby. Albo tak, jakby to "Król Lear" był - mamy wtedy rechot powagi. Albo jak szczebiot niedzielnego odpustu we Wdzydzach - wtedy na scenie istna buda jarmarczna w najlepszym tych słów wydaniu. Bończak idzie drugą ścieżką. Od aktorstwa po klamkę - wszystko ma tu powab papier m^ach`e, walor wycyzelowanej tandety, smak przaśnego banału. Kiedy na scenę Szaforz wstąpi - będziesz miał problemy w ustaleniu, czy aby nie jest on wyrżnięty z tektury. Ale to później. Twe rzepki kolanowe na twych udach w karty grają? Niech grają! Pierwsze pukanie. Mary majtek w panice szuka. Znalazła? Znalazła. Szkoda. Drugie pukanie... Chryste, a jak to Duży Mack?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji