Artykuły

Już kąpiesz się nie dla mnie

"Sędziowie" w reż. Krzysztofa Rekowskiego w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Agnieszka Wójtowicz w Teatrze.

Jak pisać o "Sędziach" Wyspiańskiego w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego, żeby nie zrobić przykrości dobremu teatrowi? Nie ma wyjścia - trzeba powiedzieć wprost: to przedstawienie nieudane, chybione, w którym z góry powzięty zamysł zastąpił rzetelną analizę tekstu.

Akcja rozgrywa się w przestrzeni odmiennej niż ta opisana przez Wyspiańskiego w didaskaliach dramatu. Nie ma w opolskim spektaklu żydowskiej karczmy z mnóstwem szafek, emblematem dwugłowego orła i portretem cesarza na ścianie. I kolory są o wiele bardziej stonowane - dominuje biel, czerń i szarość. Niemal pustą scenę zamyka charakterystyczna biała ściana z siedmioma oknami, która przywodzi na myśl skene. Padające światło wydobywa umieszczone na niej napisy (wszystkie dotyczą Boga) w różnych językach: greckim, hebrajskim, polskim. W dramacie miejsce akcji jest ukonkretnione (żydowska karczma gdzieś na wschodzie kraju), historia rozgrywa się tu i teraz, u Rekowskiego - wszędzie i nigdzie.

Na tym białym tle oglądamy najpierw oskarżonych: Natana (Przemysław Kozłowski) i Urlopnika (Adam Ciołek). Z góry, usadowieni w otworach okiennych, przyglądają im się Sędziowie (Andrzej Czernik, Ewa Wyszomirska, Michał Świtała i Bogdan Zieliński). Wszystko już się wydarzyło. A my będziemy oglądać rekonstrukcję wydarzeń. Zmienia się przestrzeń, odsłania się teatralne instrumentarium: tuż przed skene wyrastają drewniane podesty. Na wprost widzów, na centralnie umieszczonym podeście, stoi biała, emaliowana wanna. Wyspiański, wanna, Opole - to ciąg skojarzeń, który przywodzi na myśl Grotowskiego i jego twórcze eksperymenty z klasyką. Ale nic z tego, nie w tym spektaklu.

U Wyspiańskiego punkt wyjścia dramatu stanowiła zbrodnia, o której pisały galicyjskie gazety. Dla autora "Sędziów" morderstwo stało się pretekstem do stworzenia tragedii. Jan Błoński podkreślał u Wyspiańskiego tę "zdolność do osiągania najwyższego stopnia tragizmu z sytuacji godnej pióra najbardziej zaangażowanego naturalisty" 1. Odwrotnie rzecz się ma w przedstawieniu Rekowskiego: w jego interpretacji jest to historia stręczyciela Samuela (Grzegorz Minkiewicz), jego występnego syna Natana i zbałamuconej przez niego Jewdochy (Arleta Los-Pławszewska). Tylko tyle i nic ponadto.

Jednego Krzysztofowi Rekowskiemu nie brakuje: pomysłów. Kluczem, wytrychem właściwie, do interpretacji przedstawienia jest postać Joasa (Maciej Namysło). W dramacie Joas jest uzdolnionym skrzypkiem, "nosicielem" najwyższych wartości. U Rekowskiego młodszy syn Samuela jest młodym, lecz już dorosłym mężczyzną, który cierpi na porażenie mózgowe. I na tym buduje całą swoją rolę Maciej Namysło, jego Joas porusza się w charakterystyczny, zdeterminowany przez chorobę sposób. W tej kwestii myślenie reżysera tylko tak mogę sobie wytłumaczyć: skoro dziś żyjemy w świecie bez wartości, to - inaczej niż to uczynił na przykład Grzegorzewski - należy zamknąć Joasa w świecie "dzieci gorszego Boga", bo tylko tam można jeszcze wartości odnaleźć. Niby można. Ale Rekowski posuwa się jeszcze dalej: społeczeństwo jest coraz głupsze i, proszę wybaczyć dygresję, widzowie mogą coś opacznie zinterpretować, dlatego reżyser każe Joasa wykąpać. I już wiemy, po co na scenie znalazła się wanna. Umyty Joas jest czysty, czyli "czysty".

Kąpiel to pierwsza scena retrospekcji. Jewdocha kąpie Joasa. Starannie wyciera go białym prześcieradłem. Tej scenie przygląda się Natan. Między nim a Jewdochą wyczuwa się napięcie. Namiętność? Raczej pamięć o przeszłości. Natan wchodzi do wanny, w której przed chwilą kąpał się jego młodszy brat. Scena symboliczna, lecz nie mam odwagi dociekać jej znaczenia.

Postacie są ubrane współcześnie, prosto. Samuel, Natan i Joas, szykując się na szabas, ubierają stosowne stroje. Tak jak w scenografii, tak w kostiumach dominują barwy czerni i szarości. W miarę rozwoju zdarzeń liczy się już niemal tylko to, co jest zewnętrzne wobec postaci, a nie to, co się w tych ludziach i pomiędzy nimi dzieje. Wszystko, co jest wewnętrznym przeżyciem postaci, traci swoje znaczenie. Istotne są przerysowane gesty, trochę żydowskiego folkloru, kolor kostiumów, przestrzeń przywołująca teatr starożytnej Grecji. Tylko po co?

Paradoksalnie w spektaklu Rekowskiego to, co dla Wyspiańskiego było tylko pretekstem - czyli motyw kryminalny, wokół którego zbudował tragedię - staje się najważniejsze. Paradoksalnie, bo aranżacja

przestrzeni sugeruje coś zgoła innego. Reżyser rekonstruuje fakty, nie próbując sięgnąć do ich źródeł. Koszta takiego zabiegu są ogromne. Skupiając się na linearnym rozwoju zdarzeń, nie zauważa Rekowski

metaforycznej wymowy akcji. Zapominając o tym, że "Sędziowie" są tragedią, przenosi akcję ze sfery mitu w świat banalnej, kryminalnej historyjki. A mit zostaje zastąpiony zdarzeniem.

Aspiracje reżysera (podkreślenie uniwersalności dramatu?) zaowocowały prostotą ocen moralnych, niemożliwą do pogodzenia z istotą tragizmu. Bohater tragiczny jest w pełni świadomy swojej sytuacji. Natomiast Joas w opolskich "Sędziach" jest zdeterminowany przez chorobę, jest ułomny nie tylko fizycznie, lecz i psychicznie. Taka interpretacja tej postaci powoduje - a wiedzą o tym ci, którzy pilnie przestudiowali "O zjawisku tragiczności" Maxa Schellera - że nie może być mowy o tragizmie. A śmierć Joasa można racjonalnie wytłumaczyć: zabiła go przewlekła choroba. Taka interpretacja świetnie się mieści w poetyce melodramatu. Z tragedii zaś nie pozostaje nic. Konsekwencje takiego pomysłu inscenizatora okazały się bolesne również dla aktorów. Zwłaszcza dla grającego na jednej nucie Macieja Namysły. Podobnie z epizodycznymi rolami Dziewek (Iwona Głowińska, Grażyna Misiorowska, Beata Wnęk-Malec). Co z tego, że mają efektowne wejście, że przypominają biblijne panny głupie, skoro to tylko widowiskowy ornament, który nic do interpretacji "Sędziów" nie wnosi. Dziad (Jacek Dzisiewicz), podkreślający swoją religijność, nie jest fanatykiem, lecz tłumiącym w sobie cierpienie, nieszczęśliwym, skrzywdzonym człowiekiem. Takie ustawienie postaci i przeciwstawienie jej Samuelowi, którego główną cechą jest miłość do mamony oraz przywiązanie do tradycji, pozwala na wyciągnięcie absurdalnych wniosków, bo nie posądzam reżysera o antysemityzm.

Opolskie przedstawienie jest znakomitym przykładem reżyserskiego sposobu myślenia, w którym a priori wysnuty pomysł zastępuje rzetelną analizę tekstu. I wcale nie myślę tu o tzw. graniu po bożemu. Wręcz przeciwnie: o inteligentnej, odkrywczej interpretacji - na przykład o "Sędziach" w inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego. Panie Reżyserze, może warto wybrać się do teatru?

***

1 Jan Błoński "Wyspiański wielokrotnie", oprac. red Małgorzata Sugiera i Mateusz Borowski, Universitas, Kraków 2007.

Agnieszka Wójtowicz - teatrolog; wykłada na Uniwersytecie Opolskim, współpracuje z "Didaskaliami", "Notatnikiem Teatralnym" i "Pamiętnikiem Teatralnym". Ostatnio wydała "Od Orfeusza do Studium o Hamlecie. Teatr 13 Rzędów w Opolu (1959-1964)".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji